niedziela, 23 lutego 2014

Walcz do końca: rozdział 3



                Choć zazwyczaj śniadanie było najspokojniejszym posiłkiem w Hogwarcie, to jednak tego poranka uczniowie siódmego roku w Gryffindorze byli nadzwyczaj poruszeni. Glizdogon, Lunatyk, Łapa i Rogacz siedzieli ściśnięci i w czwórkę wlepiający oczy w kawałek papieru, a ściślej: w najnowszy numer Proroka Codziennego.
                Na pierwszej stronie widniał obrazek ukazujący wybuch mugolskiego metra, a pod nim wielkimi literami wypisany nagłówek: ŚMIERCIOŻERCY ATAKUJĄ. Od paru miesięcy pogłoski o tworzącym się ugrupowaniu o charakterze terrorystycznym powoli przeistaczały się w prawdę. Z tego, co było wiadome, ich zamiarem jest doprowadzenie do władzy absolutnej czarodziejów nad mugolami. Choć możliwe też, że chcieli ich po prostu wytępić.
                -Wysadzili metro – powiedział Glizdek, choć wszyscy już dawno zdążyli przeczytać artykuł.
                -Mówię wam, ten, kto za tym stoi, za niedługo gorzko tego pożałuje – wtrącił Rogacz. – Lada chwila Ministerstwo go znajdzie i zostanie zesłany do Azkabanu.
                -Nie byłbym tego taki pewien – mruknął Remus. – Koleś nieźle się maskuje, od kilku miesięcy nikt nie potrafi zorientować się, kim jest ich przywódca. Hej, Ann, spójrz! – podsunął gazetę zaspanej dziewczynie, która dopiero co przyszła na śniadanie wraz z Lily i Dorcas. Był ciekaw jej zdania na ten temat. Annabel omiotła artykuł wzrokiem.
                -Co o tym myślisz? – zapytał Lunatyk, gdy już oddała gazetę dziewczynom, by te też mogły przeczytać.
                -Boję się, że to może nie skończyć się tak szybko – powiedziała cicho, do czego jednak wszyscy już byli przyzwyczajeni.
                -Nie gadaj, ani się obejrzymy, a ci będą gnili w więzieniu – Łapa miał na ten temat nieco inny pogląd i razem z Jamesem trzymali się tej wersji zdarzeń. A właśnie, co do Jamesa, to choć od rozpoczęcia roku minęło już trochę czasu, był bardzo spokojny. Nawet Lily ostatnio zauważyła, że się jej nie narzuca. Choć stwierdziła to z pewną nutą zawodu w głosie wczorajszego wieczoru w dormitorium.
                -Dlaczego myślisz, że to może potrwać? – dopytywał Ann Luniek, wskazując na gazetę. Wszyscy byli zajęci dociekaniem, kto za tym stoi, więc dziewczyna pochyliła się w jego stronę, by nie musieć przekrzykiwać reszty Gryfonów.
                -Bo facet jest mega inteligentny – odpowiedziała. – Jeżeli przez parę miesięcy nie udało się dociec, kim jest, to kto wie? Może spokojnie przeniknąć do Ministerstwa, a jak jest dobrym czarodziejem, to parę zaklęć i poustawia sobie wszystkie najwyższe szychy tak, jak będzie chciał.
                -Racja – przyznał Luantyk, patrząc w jej oczy. Siedzieli tak, naprzeciwko siebie, rozmawiając cicho oboje pochyleni, dotykający się kolanami. Podobało mu się to. – Wiesz, też nie wierzę, żeby szybko miało się to skończyć. Choć chciałbym. Myślisz, że kim on może być? – spojrzał na nią przenikliwie. – Wydaje mi się, że jego pochodzenie może mieć coś wspólnego z pierwszym morderstwem na mugolach z tej rodziny Riddle.
                -Ci seryjni mordercy zazwyczaj mają tak nawalone w głowach, że na pierwszy ogień idzie rodzina – potwierdziła.
                -O czym tak szepczecie, gołąbeczki? – zapytał donośnie Łapa, mocno łapiąc Remusa za bark.
                -Wiemy, kto stoi za tymi morderstwami – wyjaśnił rzeczowym tonem Remus, a Syriusz od razu się zaciekawił.
                -Kto?
                -Chciałbyś wiedzieć –Luniek zrobił coś pomiędzy ironicznym uśmiechem a wredną gębą, sprawiając tym samym, że Łapa podjął rękawicę pojedynku.
                -Lunatyk ja ci przypominam, że dziś pełnia – uśmiechnął się złośliwie, akcentując pierwsze słowo, a Remus gwałtownie zbladł. Wszyscy naokoło słyszeli tę uwagę, a już w szczególności Annabel.
                -Wygrałeś – westchnął zrezygnowany. Pogada z nim na osobności odnośnie wzmianek o pełni w towarzystwie niewtajemniczonych.

                Po raz pierwszy na rozszerzonej lekcji zaklęć Remus Lupin nie potrafił skupić się na temacie zajęć. Patrzył tylko przez okno na zachmurzone błonia. Był dopiero koniec września, a jesień już dawała o sobie znać. Wszystko wydawało się takie apatyczne, uśpione, bez życia. Co gorsza, nie patrzył tylko na błonia. Uparcie wpatrywał się w stojącą tam szklarnię, w której pewna jasnooka Gryfonka miała teraz zajęcia z zielarstwa. Z każdym dniem myślał o niej coraz więcej i to zabijało go od środka. Choć podziwiał ją całym sobą, uważał za piękną, inteligentną i zabawną, a ona imponowała mu na każdym kroku nawet o tym nie wiedząc, to miał świadomość tego, że swoim uczuciem tylko by ją skrzywdził. Zasługiwała na kogoś lepszego, a przynajmniej normalnego. Dziś znowu będzie pełnia – jego comiesięczny koszmar. Im bliżej do wieczora, tym bardziej się tego bał. Dobrze wiedział, że w dzień przed pełnią wyglądał jak chodzący trup – blady, zapadnięte policzki, cienie pod oczami. W dodatku ręce mu się nieznośnie trzęsły, tak, że z trudem cokolwiek pisał na lekcjach.  Nie mógł jej tym obciążyć. To było tylko i wyłącznie jego brzemię i, choć reszta Huncwotów dołączyła się do tego, pomagając przyjacielowi, to Remus nie chciał obciążać tym nikogo więcej. W szczególności dziewczyny, na której mu zależy. Wiedział, że nie zawsze wszystko będzie szło po jego myśli, że może nadejść dzień, gdy zapomni o wpływie księżyca i zrobi komuś krzywdę. I tak bardzo nie chciał, żeby tą osobą była Annabel Rose.
                -Panie Lupin, może pan nam odpowie na to pytanie? – głos profesora Flitwicka wyrwał go z zamyślenia. Remus wstał, jak to profesor im zawsze nakazywał.
                -Przepraszam, ale nie słuchałem, mógłby pan powtórzyć pytanie? – zapytał, a nauczyciel wywrócił oczami.
                -Siadaj Lupin, minus pięć punktów dla Gryffindoru – powiedział zrezygnowany, a Remus usiadł, niezbyt przejmując się straconymi punktami. Zaraz i tak Lily je nadrobi.
                -Evans? – Flitwick szukał w swojej najlepszej uczennicy ostatniej deski ratunku. Rudowłosa wstała z wdziękiem odpowiadając na pytanie.
                Gdy tylko usiadła, zobaczyła utkwione w sobie oczy Jamesa Pottera, który uśmiechnął się do niej z aprobatą i zaraz odwrócił głowę. W pannie Evans zawrzało. Rogacz od pierwszego roku nie szczędził jej swych uczuć i wyrazów swojej niezmierzonej miłości, wręcz się jej narzucając. A teraz? Nawet nie odzywał się do niej tyle, co kiedyś. Jakby dopiero teraz to zrozumiała: James już nie będzie o nią zabiegał. Dorósł. Skoro tyle razy doświadczał odrzucenia z jej strony, to przekonany o oziębłości jej serca uznał, że nie będzie dalej w to brnął, wywołując tym tylko i wyłącznie jej wściekłość. A Lily? Pragnęła, naprawdę pragnęła w pełni szczerze przyznać się przed samą sobą, że jej nie zależy. Jednak coś nie pozwalało jej na takie myślenie. Wpatrywała się więc z pewną dozą tęsknoty w tył jego głowy, w jego rozczochrane włosy i plecy zgarbione nad pergaminem, nie zdając sobie sprawy, że nie uchodzi o uwagi Remusa.

                -Rogacz! – zawołał po skończonej lekcji, podbiegając do Jamesa. Upewnił się, czy nie widać nigdzie w pobliżu pewnej rudej czupryny, ale Lilka była już daleko przed nimi. – To z Lily działa – powiedział, a twarz Pottera rozświetlił wielki uśmiech. – Dzisiaj na zaklęciach przez pół lekcji nic tylko się w ciebie wgapiała.
                -Tak! – ucieszył się. – Jeszcze zobaczycie, że pod koniec roku będziemy już dawno parą.
                -Jak bym się tak na twoim miejscu nie cieszył, bo nasz Smarkuś też już uderza do niej w konkury – powiedział Łapa, wskazując w oddali Lily rozmawiającą z Severusem Snape’m, ślizgonem z ich roku, z którego Huncwoci zwykli robić sobie wyśmienite żarty. – Ale powiedz słowo, to go z chęcią ustawię do pionu – w oczach Syriusza pojawił się złowróżbny błysk.
                -O nie Łapciu, w tym roku jestem poważny i dojrzały – zaoponował Rogacz. – Ale jeśli nie ma mnie w pobliżu, to ani się potępiam, ani nie pochwalam, jakby co.
                Nie dało się ukryć, że w stosunku do Snape’a pałał szczerą nienawiścią od pierwszego dnia szkoły. Nie dość, że był wrednym śliz gonem z nieumytymi włosami, to jeszcze od zawsze przystawiał się do Lily, a ta była dla niego miła.
                -W takim razie muszę się więcej pokazywać bez ciebie – odparł Łapa, a przy przechodzili, posłał wredne spojrzenie Severusowi, który pod jego naporem jakby skulił się w sobie.

                Po skończonych lekcjach Annabel poszła do biblioteki, chcąc w ciszy i spokoju odrobić pracę domową. Co tu kryć, Pokój Wspólny Gryfonów, a tym bardziej dormitorium dziewcząt z siódmego roku nie były zbyt spokojnymi miejscami. W dormitorium Dorcas biegała w te i we w te, malując się i wybierając ubrania na dzisiejszą randkę z Clintem Evergarss’em  z Ravenclawu, zaś w Pokoju Wspólnym Rogacz i Łapa urządzali mały pokaz owych wybuchających świateł, przez co niemalże cały dom zleciał się, by głośno śmiać się z każdego, na kim wybuchnie.
                W bibliotece usiadła przy stoliku przy ścianie, niedaleko wejścia, wyjmując z torby pergamin, pióro, atrament i podręcznik z transmutacji. Mieli na za tydzień napisać wypracowanie o transmutacji procentowej i jej pochodnych. Gdy była w połowie drugiego akapitu i uniosła się znad pergaminu, by namoczyć piórko w atramencie, zauważyła wchodzącego do biblioteki Lunatyka. Pomachała mu, a chłopak się przysiadł. Był dziś niebywale blady i dziwnie rozkojarzony, martwiła się o niego.
                -Piszesz transmutację? – zapytał, wyjmując swój „zestaw do wypracowania” a ta przytaknęła. – Też muszę się za to wziąć. Slughorn zadał nam jeszcze z eliksirów rozprawkę na trzy rolki pergaminu, więc lepiej zrobić to jak najszybciej.
                -Daj spokój, my mamy zrobić zielnik roślin leczniczych – powiedziała.
                -No tak, Wooden zawsze miała ciekawe pomysły co do zadań domowych. Pamiętasz, jak w drugiej klasie mieliśmy hodowlę nagietków?
                -Nieźle się wtedy wszyscy pokłóciliśmy – zaśmiała się na to wspomnienie. Uczniowie każdego domu mieli wspólnie założyć rabatę nagietków i dbać o nią przez cały rok. Oczywiście, kiedy po zasianiu kwiatów ich ekscytacja zadaniem opadła, zaczęły się kłótnie o to, kto i w jaki dzień dogląda kwiatów. James i Syriusz tak się pokłócili, ze nie odzywali się do siebie przez dwa tygodnie, co do nich tak niepodobne, jak to tylko możliwe.
                Ann i Lunatyk siedzieli naprzeciwko siebie w milczeniu odrabiając lekcje. Tylko czasem, gdy Annabel spojrzała na dłonie Remusa, trzęsły się dziwnie. Parę razy wypadło mu pióro. Nie chciała o nic pytać. Z tego, co usłyszała rano, widocznie musiało to mieć związek z pełnią. Choć podejrzewała pewna wersję zdarzeń, nie chciała nikogo fałszywie oskarżać.  
                -Lunatyk, już czas! – w drzwiach biblioteki pojawiła się reszta Huncwotów. Lupin spojrzał na nich, po czym zbladł gwałtownie, a jego źrenice rozszerzyły się, jakby ze strachu. Za oknem słońce chyliło się już ku zachodowi.
                -Muszę lecieć – powiedział cicho, drżącymi rękami zbierając swoje rzeczy ze stołu. Podręcznik spadł na podłogę, więc szybko go podniósł. – Cześć.
                -Pa – powiedziała dziewczyna, a ten odwrócił się i wyszedł z biblioteki najszybciej, jak to możliwe. Patrzyła jeszcze za nim, myśląc, co mogło go tak przestraszyć.
               
                -Mamy mało czasu – powiedział Ramus, gdy niemal wybiegli na błonia. Stracili parę minut, gdy musiał zanieść książki do dormitorium. Skierowali się prosto na bijącą wierzbę.
                -Glizdek, dajesz – powiedział Rogacz, a Peter w jednej chwili zmalał w oczach, przeobrażając się w szczura. Szczur pobiegł do drzewa, uciekając przed konarami. Dotknął jednego z sęków drzewa w odpowiednim miejscu, unieruchamiając je na jakiś czas. Huncwoci popędzili ku przejściu między wystającymi grubymi korzeniami drzewa, wchodząc do tunelu. Nie minęło pięć minut i już wszyscy byli w Wrzeszczącej Chacie, stałym miejscu przemian Remusa.
                -Zaczyna zmierzchać – powiedział z przestrachem, a Rogacz i Łapa zmienili się w jelenia i dużego, czarnego psa. To właśnie stąd pochodziły ich przezwiska.
                Gdy księżyc zaczął wschodzić na nieboskłon i jego blask dotarł do okien Wrzeszczącej Chaty, Remusem targnął pierwszy spazm bólu. Z krzykiem zgiął się wpół, czując, jak spod skóry w jego palcach wybijają się pazury wilka. Przemiana w wilkołaka to największy ból, jakiego kiedykolwiek doświadczył. Z początku myślał, że z czasem się do tego przyzwyczai, lecz nawet przyzwyczajenie nie potrafiło zamaskować tego okropnego uczucia. Cierpienie wykrzywiło jego twarz, gdy zmieniała się w wilczy pysk. Po chwili, gdy ból ustąpił, on był już w pełni wykształconym wilkołakiem. Zawył wściekle, pragnąc ludzkiej krwi, od której był tak odizolowany.

1 komentarz:

  1. Ach wreszcie nowa notka, tego pragnęłam!
    Strasznie podobało mi się to w jaki sposób James podchodzi teraz do podrywania Lily, w sumie teraz mi to pasuje do opisu Rowling, gdzie potem Luniek gadał, że Potter dojrzał. Teraz jakbym to czytała, potem miałoby sens ;)
    Przede wszystkim fajnie łączysz te fakty i jak już podkreślałam, swietnie ukazujesz uczucia Luńka jako spanikowanego chłopaka, który boi się swojej przypadłości i nie chce ryzykować tym samym życia innych.
    Co tu dużej mówić, czekam z niecierpliwością dalej ;)

    OdpowiedzUsuń