środa, 27 sierpnia 2014

Walcz do końca: rozdział 11



            -Nie uwierzycie! – na piątkowy obiad Syriusz przyszedł, wymachując Prorokiem Codziennym. – Ujawnił się!
            Położył gazetę na stole, a na pierwszej stronie widniał ogromny nagłówek: „Sam Wiesz Kto wychodzi na światło dzienne”. Remus i Annabel wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Jasne, że chodziło o Lorda Voldemorta. Prorok jednak wydawał się gazetą czysto komercyjną – w końcu w prasie podziemnej doniesienia o jego pseudonimie pojawiły się już w zeszłym tygodniu.
            -Słuchajcie tego – Łapa usiadł na swoim miejscu i zaczął czytać. – Wczorajszej nocy w Ministerstwie Magii dokonano zamachu na samego ministra magii Romualda Howrey’a. Nad budynkiem Ministerstwa widniał Mroczny Znak. Ciało ministra znaleziono w jego gabinecie, a na nim leżał pergamin z napisem: „Rozpoczyna się nowa era. Skłońcie głowy na dźwięk imienia Lorda Voldemorta.” – Syriusz spojrzał po przyjaciołach. – Piszą jeszcze, że w niedzielę odbędą się wybory nowego ministra.
            -Idiotyzm – prychnął Lunatyk. – Przecież ktoś, kto zabija jednego z najpotężniejszych czarodziejów w kraju, ministra magii, jest na tyle przebiegły, że pewnie już poustawiał sobie wszystkich w Ministerstwie. Howrey był świetnym czarodziejem i widocznie nie dał się przeciagnąć na jego stronę, dlatego musiał go zabić. Ale założę się, że nowy minister będzie grał na jego regułach. To tak, jakby Voldemort sam zajął stołek.
            -Ale przecież jeden człowiek nie jest w stacie podporządkować sobie rządu – zaoponowała Dorcas. – Niby jak?
            -Imperius – wyjaśniła Annabel. – Jego działania dowodzą, że to potężny czarodziej i wątpię, żeby zimperiowanie kilku osób było dla niego problemem.
            -W każdym razie nieciekawie – mruknął James, po czym zmierzwił włosy i posłał Lily jeden ze swych szarmanckich uśmiechów, unosząc figlarnie brwi. – To co Lilka, ciężkie czasu idą, może poprawimy sobie humor?
            -Chyba coś ci się pomyliło Potter – ruda zgromiła go spojrzeniem, a Dorcas dodała:
            -Mówiłaś, że wydoroślał, czy coś w tym stylu?
            -Moja dorosłość to nie twoja sprawa – odparował Rogacz, akcentując słowo „dorosłość”.

            Około osiemnastej Remus zaczął szukać czystej koszulki i bluzy, przeczesując czeluście dormitorium chłopców z roku siódmego. Dziś umówił się na randkę z Annabel, tę wyczekaną,  idealną randkę. Wszystko dokładnie zaplanował i miał nadzieję, że dziewczyna nie będzie miała nic przeciwko.
            -Na gacie Merlina co ty robisz? – wrzasnął Rogacz, gdy razem z Łapą weszli do sypialni i stanęli w drzwiach wybałuszajac oczy.
            -Chyba mi nie powiesz, że sprzątasz? – zawrtórował mu Syriusz.
            -Szuka czegoś czystego bo umówił się z Ann – wyjaśnił Peter, podczas gdy Luniek stał na środku pokoju, ostentacyjnie przekopując stertę ubrań.
            -Wiecie, przyszło mi do głowy podczas szukania…
            -…ekspedycji poszukiwawczej raczej – przerwał mu Łapa.
            -…że powinniśmy ograniczyć się z tym bajzlem. Nie żeby coś, ale znalazłem 5 par nie moich bokserek, w dodatku chyba noszonych.
            -Wreszcie znalazły się moje majtki! – ucieszył się James. – Jak dobrze. Dzięki Luniek, pogubiłem je i od tygodnia już nie miałem żadnych, żeby zmienić.
            -Teraz to jesteś ochydny. Podoba mi się to – wyszczerzył się Łapa.
            -Weź bo pomyślę, że to ja ci się podobam.
            -MAM! ZNALAZŁEM! – Lunatyk w triumfalnym geście uniósł nad głową zieloną koszulkę.
            -Czy to nie dziwne, że hogwarckie skrzaty nie sprzątają nam dormitorium? – zapytał Glizdek, a Rogacz wzruszył ramionami.
            -Na ich miejscu też bałbym się tu wejść.
            Remus przebrał się w dżinsy, ową cudownie odnalezioną koszulkę i bluzę. Ucieszył się, że jedyna rzecz, której nie gubili, leżała u niego w szafce.
            -Biorę mapę – obwieścił uroczyście.
            -Ty? Mapę? Przecież nigdy nie łamałeś prawa w pojedynkę – Syriusz spojrzał na niego niczym detektyw. – Co ty kombinujesz?
            -Wezmę ją do Hogsmeade – wyjaśnił. – Do tej kawiarni niedaleko sklepu miotlarskiego.
            -Uu, romantyk się znalazł – zakpił Łapa. – Ja tam zawsze biorę laski do Trzech Mioteł na piwo kremowe.
            -Dlatego żadnej nie masz – odparował Lunatyk. Syriusz już miał coś powiedzieć, gdy na głowie Remusa wylądował jakiś materiał.
            -Co to za szmata? – zapytał, ściagając to z siebie. Od razu poznał cienkie, srebrzyste płótno.
            -Szmata? Jak szmata to oddawaj! A chciałem być dobrym kolegą – obruszył się Rogacz.
            -Dobra, sorry, żadna szmata.
            -Znaj pańską łaskę. Może ci się przydać.
            -Dzięki – Remus włożył pelerynę niewidkę Jamesa do kieszeni bluzy, razem z mapą Huncwotów.

            Gdy schodził do Pokoju Wspólnego, czuł serce podchodzące mu do gardła. Choć znał Ann od dawna i to całkiem dobrze, stresował się tym spotkaniem. A co, jeżeli nie będzie chciała pójść? Jeżeli źle wypadnie? Jak uzna, że jednak nie jest tym, którego by chciała? Otrząsnął się, gdy zobaczył ją schodzącą ze schodów. Miała na sobie sukienkę, przez co poczuł się trochę wyjątkowo. W końcu chyba dziewczyny zakładają je tylko na specjalne okazje.
            -Cześć – przytulił ją na przywitanie.
            -Hej. Idziemy?
            -Panie przodem – powiedział, przepuszczajac ją w wyjściu z wieży Gryffindoru.
            -Gdzie idziemy? – zapytała, nie znając jego planów, na co on odpowiedział jej tym samym, czym odpowiadał jej od trzech dni:
            -Wszystko w swoim czasie.
            Dziewczyna przewróciła oczami.
            -Myślę, że już czas.
            -Za chwilę, serio. O, to tutaj. Wchodź – powiedział, odsłaniając przed nią tunel prowadzący do Miodowego Królestwa za pomnikiem garba jednookiej wiedźmy. Dziewczyna spojrzała na niego z dozą niedowierzania i niezrozumienia. – No zaufaj mi.
            Gdy Remus wszedł za nią do tunelu i zamknął drzwi, różdżka Ann już oświetlała teren.
            -Jak się domyślasz, teraz przyszła pora na wyjaśnienia – uśmiechnął się łobuzersko. – To jest przejście do Hogsmeade, zaraz do Miodowego Królestwa. Pójdziesz ze mną na kawę?
            W jego oczach błąkał się jakiś błysk ekscytacji. Annabel niemal zapomniała, że w końcu Remus to Huncwot i na pewno łamał już szkolne zasady.
            -No, panno Rose – powiedział proszącym tonem. – Złam ze mną prawo choć raz.
            -Niech ci będzie – zgodziła się w końcu, kiwiąc głową z niedowierzaniem.
            Lunatyk wziął ją za rękę i poprowadził wzdłuż tunelu. Po jakiś dziesięciu minutach byli już w piwnicy Miodowego Królestwa. Niepostrzeżenie przeszli do sklepu, a z tamtąd wyszli na ulicę. Hogsmeade wyglądało wyjątkowo nieciekawie tego dnia. Na niebie kłębiły się deszczowe chmury, ulice były opustoszałe. Wydawało się tu nawet obskurnie, choć nigdy ta wioska taka nie była. W powietrzu unosił się zapach zbliżającej burzy.
            Remus wziął Ann do kawiarni Pod Topolą. W środku miejsce to było bardzo urokliwe, choć prosto urządzone. Atmosferę tworzyły różne bibeloty, które właściciel z lubością rozkładał i rozwieszał po całej kawiarnii. Z uwagi na przybijającą pogodę, w ciepłej i przytulnej kawiarni był teraz dość duży ruch. Lunatyk i Ann zajęli stolik w kącie przy oknie. Na parapecie ustawione zostały doniczki z lawendą.
            -Witam państwa. Co podać? – podszedł do nich chłopak niedużo starszy od nich, w okularach i długich brązowych włosach spiętych w kucyk.
            Po chwili namysłu wzięli po latte i szarlotce. Remus spojrzał na Annabel. Bardzo mu się dzisiaj podobała, w tej niebieskiej sukience i rozpuszczonych włosach.
            -Ślicznie dziś wyglądasz – powiedział w końcu, a dziewczyna się zarumieniła.
            -Dzięki – mruknęła speszona, co tylko u niego zapunktowało. Podobało mu się to, że była tak nieśmiała i niewinna, a przy tym gdy całowała, czuł jakiś niezwykły ogień pochodzący z jej wnętrza. Czasami myślał, że ma dwa temperamenty – ten, który wszyscy znają i ten, który pokazuje mu, gdy go całuje.
            Siedzieli pogrążeni w rozmowie niemal do zamknięcia kawiarni, gdy już nikogo oprócz nich w niej nie było, kiedy nagle Remus spojrzał ponad jej ramieniem przez okno i jego źrenice się rozszerzyły.
            -Śmierciożercy – powiedział, a Annabel spojrzała za siebie.
            Na ulicy ludzie w czarnych pelerynach i maskach przeszukiwali budynki, miotając zaklęciami. Nad jednym z domów w oddali ukazał się Mroczny Znak. Lupin wstał i, biorąc ją za rękę, schował się za ścianą, gdzie nie mogli ich dojrzeć z ulicy. Chłopak w kucyku też ich zauważył.
            -Wyjdziecie tylnym wyjściem – powiedział, ryglując drzwi i zasuwając kotary. – Chodźcie.
            Poprowadził ich na zaplecze, gdzie były drzwi prowadzące do podwórka między domami.
            -A co z tobą? – zapytał Remus. Choć nie znał tego chłopaka, to jednak w obliczu zagrożenia miał jakiś wewnętrzny przymus jednoczenia się z ludźmi.
            -O mnie się nie martwcie, poradzę sobie – w jego głosie była jakaś niezłomna pewność, że nic mu się nie stanie. – Ale wy lepiej się ukryjcie gdzieś indziej.
            Wyszli z budynku, a Lunatyk wyjął z kieszeni bluzy pelerynę niewidkę James’a.
            -Co to?
            -Peleryna niewidka. Rogacz mi pożyczył. Chodź tu – okrył ich oboje. – Lepiej jak najszybciej dojść do zamku.
            Szli bocznymi uliczkami, starając się unikać miejsc, gdzie mogli natknąć się na Śmierciożerców. Mimo to gdy ni z tąd ni z owąd para popleczników Voldemorta wyskoczyła im przed twarzami z jakiejś bramy, Ann musiała zasłonić usta dłonią. Minęli ich może o milimetry. Jakieś 50 metrów przed Miodowym Królestwem musieli już wyjść na główną ulicę, lecz Śmierciożerców mieli za sobą. Weszli do sklepu, gdy sprzedawcy akurat nie było przy ladzie, więc spokojnie udało im się przejść do piwnicy. Ściągnęli pelerynę i weszli do tunelu.
            -Ciekawe co będzie w jutrzejszym Proroku – powiedziała cicho Annabel, a Lunatyk wzruszył ramionami.
            Szli w ciszy, dopiero na końcu tunelu przystanęli. Remus spojrzał jej w oczy.
            -Szkoda, że tak się skończyło – powiedział. – Naprawdę mi się podobało.
            -Mi też – uśmiechnęła się blado. – Było świetnie. Przed tym, jak wbili Śmierciożercy, oczywiście. Dziękuję.
            Przytuliła się do niego, a on objął ją ramionami, wdychając zapach mydła i ziół. Wtulił twarz w jej włosy, przymykając powieki.
            -Bądź ze mną – wymamrotał do jej lewego ucha.
            -Mhm – przytaknęła z uśmiechem, którego jednak nie mógł w tej chwili zobaczyć.
            -Serio? – odsunął się, chcąc widzieć jej twarz.
            -Czemu nie? – wzruszyła ramionami i znów się uśmiechnęła, po czym pocałowała go lekko w usta.
            -Ekstra – podsumował Lunatyk szczerząc zęby.
            Przyciagnął ją do siebie i pocałował, obejmując w talii. Dziewczyna wspięła się na palce i odchyliła głowę do tyłu, by było mu łatwiej. Rozchyliła usta, więc Remus pogłębił pocałunek, który stał się niemal zapalczywy. Przez zamknięte oczy widział, zdawałoby się, czyste uczucia. To wszystko, co jej teraz czule mówił – że mu zależy, że kocha, że szanuje, że jest piękna – i to, co ona mu odpowiadała. Narastało między nimi pożądanie, gdy nagle Annabel odsunęła się, biorąc wielki haust powietrza.
            -Wybacz – zaśmiała się. – Zapomniałam oddychać.
            Ze śmiechem pokiwał głową. Sprawdził jeszcze na mapie czy Filch się gdzieś w poblizu nie kręci i wrócili do swoich dormitoriów.
            -Dobranoc – powiedział, składając ostatni już dziś pocałunek na jej czole.

środa, 6 sierpnia 2014

Walcz do końca: rozdział 10

Uznałam, że będę wstawiała rozdziały, póki trzyma mnie wena. Miłego czytania :))
________________________________


            Annabel wstała wcześnie, zdziwiona, że po całonocnym przewracaniu się z boku na bok w ogóle udało jej się na godzinę zasnąć. Od razu powróciły do niej wspomnienia z wczorajszego wieczoru: rozmowa z Remusem, gdy powiedział, że jest dla niego ważna, a także moment, w którym przemienił się w wilkołaka. Już dawno podejrzewała, że nim jest. Nawet się tego spodziewała. Co więcej, specjalnie wybrała na rozmowę wczorajszy wieczór, by mogła się przekonać, czy jej domysły są prawdziwe.
            Myślała, że nic jej nie może zaskoczyć, jednak gdy zobaczyła, jak twarz Remusa podczas przemiany się wydłuża, jak wybijają się pazury i pod jak nienaturalnym kontem nagle wygiął się jego kręgosłup… było jej go żal. Słyszała, jak wył z bólu i serce jej się krajało. Zrobiłaby wszystko, byle choć trochę uśmierzyć jego cierpienie. Nie dziwiła się, że Lunatyk nie chciał, by wszyscy o tym wiedzieli. Wilkołaki nie były zbyt uprzejmie traktowane przez społeczeństwo. Zasmuciła ją myśl, że chłopak pewnie już wiele razy doznał odrzucenia i to zupełnie niesłusznie. Pewnie był przekonany, że też się go będę bała, pomyślała. Nie zdziwiła by się, gdyby był to faktyczny powód, przez który nie chciał jej powiedzieć. W końcu wiele dziewczyn by to przeraziło. Jednak Annabel Rose taka nie była. Remus Lupin był dla niej kimś więcej niż chłopcem z paskudnym przypadkiem wilkołactwa. Szanowała go i z całego serca chciała dla niego jak najlepiej.

            Na śniadaniu nie było Lupina, a reszta Huncwotów była bardziej milcząca niż zazwyczaj. Nie wspomnieli słowem o wczorajszym wieczorze.
            -Gdzie jest Lunio? – zapytała Dorcas, gdy tylko dotarła na śniadanie.
            -W Skrzydle Szpitalnym – wyjaśnił Rogacz, po czym spojrzał porozumiewawczo na Annabel. – Byliśmy wczoraj w Zakazanym Lesie i miał małe starcie z pewnym centaurem.
            -Czego wyście do cholery szukali w lesie? – zapytała Lily, patrząc na James’a oskarżycielsko.
            -Można tam znaleźć ciekawe rośliny – wytłumaczył Syriusz. – O, jakby to ująć, dość magicznych właściwościach.
            Łapa uśmiechnął się po części łobuzersko, a po części przebiegle i wszyscy zrozumieli, o jakie rośliny im chodzi.
            -Ann, masz zamiar iść do Luńka? – zapytał. – Narzekał jak stara baba, że go od ciebie odciągnęliśmy.
            -Wpadnę tam po śniadaniu sprawdzić, czy czasem nie śpi – przytaknęła dziewczyna.
            -Oo, widzisz? – Dorcas posłała jej tryumfalny uśmiech. – Miałyśmy całkowitą rację – zanuciła.
            -Z czym? – zaciekawił się Peter.
            -Przyznajcie – Lily rzeczowo zwróciła się do Huncwotów. – Luńkowi podoba się Ann, co nie?
            -Przestańcie – syknęła Annabel, cała czerwona.
            -Nie rumień się tak, dziewczyno, bo ten koleś za tobą szaleje – Syriusz szturchnął ją w ramię. – Serio, od września twoje imię to co drugi wyraz, jaki wypowiada.
            -A przez sen tylko dyszy „Annabel… och… o… OOO ANNABEL!” – zawtórował mu Rogacz, a wszyscy się roześmiali.
            -Jak się dowie, co gadacie, to was zabije – skwitował przez śmiech Peter.

            Była niedziela, więc nie mieli żadnych lekcji, toteż po śniadaniu Annabel spokojnie mogła wybrać się do Remusa. W słowach „narzekał, jak go od ciebie odciągnęliśmy” od razu znalazła ukryte przez Syriusza znaczenie: gdy tylko Remus się z powrotem zmienił, musiał mówić coś o niej. Pewnie pytał, czy nic się jej nie stało.
            W Skrzydle Szpitalnym tylko jedno łóżko było zajęte – to, na którym zobaczyła Lunatyka. Spał spokojnie, lecz płytko. Gdy przestawiała kzesło, by na nim usiąść, zaczął się powoli rozbudzać. Dostrzegła u niego nową bliznę, tym razem na prawej stronie twarzy – była to pociągła kreska na linii szczęki. Chłopak miał zapadnięte oczy, był blady i ogółem nie prezentował się najlepiej. Gdy odwrócił głowę, zobaczył ją poprzez zmrużone powieki.
            -Przepraszam, chyba cię obudziłam – powiedziała cicho.
            -I tak już miałem wstawać – wymamrotał. Przetarł oczy i podciagnął się do pozycji siedzącej, wyginajac przy tym usta w grymasie bólu. – Cześć – uśmiechnął się od ucha do ucha. Widać było, że cieszył się z jej wizyty.
            -Hej – uśmiechnęła się. – Jak się czujesz?
            -Nigdy nie było lepiej – powiedział pół żatem, pół serio. Żartował na temat swojego stanu zdrowia, ale mówił też serio, bo ona tu była choć wiedziała, kim jest.
            -Nie kłam, wyglądasz strasznie.
            -Zawsze byłaś wyjątkowo delikatna i pocieszająca – odparł z nutką ironii w głosie, a ona się zaśmiała.
            -No wiesz, o co mi chodzi.
            -Wiem – uśmiechnął się blado. – Nic ci się nie stało? – ton jego głosu spoważniał.
            -Nie, zdążyłam… wrócić do zamku – powiedziała, choć na usta cisnęło jej się słowo „uciec”. Zobaczyła, że Remus rozluźnił się w uczuciu ulgi.
            -Martwiłem się, że mogłem cię zranić – wyznał, a ona jakby w niedowierzaniu ściągnęła brwi. – Serio, odkąd znów wszystko wróciło do normy, pytałem o ciebie jakieś 276 razy.
            -No to widzisz, że żyję – wzruszyła ramionami. – Kiedy stąd wyjdziesz?
            -Po cudach pani Pomfrey pewnie dziś przed kolacją. W ogóle jedno mnie ciekwi – spojrzał na nią przenikliwie – Od kiedy o mnie wiedziałaś?
            -Zaczęłam się domyślać tak w czwartej klasie, ale do wczoraj nie byłam pewna.
            -I od czwartej klasy słowem nie pisnęłaś! Zadziwiasz mnie. Większość ludzi zaczęłaby od razu wypytywać, a ty tyle czekałaś…
            -Widać musiałam się zdenerwować – zaśmiała się.
            -Co to, to tak – przyznał. – Byłaś taka stanowcza i nad wyraz pociągająca.
            -Daj spokój – pokręciła głową.
            -I w dodatku pomimo tego, że wiesz, że uciekłaś z krzykiem – dodał.
            -A dlaczego bym miała? Widzę w tobie kogoś więcej niż krwiożerczą bestię.
            -Nawet nie masz pojęcia, jak miło to słyszeć – uśmiechnął się ciepło, po czym ścisnął jej dłoń, której potem nie chciał już puszczać. – Cieszę się, że przyszłaś.   
            -Ja też.
            Annabel widziała małe iskierki tańczące w jego brązowych oczach. Czuła ciepło jego dłoni i nie chciała, by kiedykolwiek puszczał jej rękę. Niestety, gdy przeszli już do swoich zwyczajnych tematów rozmów (czyt. coś ściśle naukowego, jak psychologia centaurów), do skrzydła wpadli Huncwoci, więcz mechanicznie oboje puścili swoje dłonie, by śmiać się razem z chłopakami z tego, jak chwilę wcześniej Filch wypadł z gabinetu i węszył, czy nikt nie podrzucił mu łajnobomby.

***

            Dwa dni później, we wtorek wieczorem Remus właśnie skończył pisać zadanie z transmutacji, gdy wybiła 21.00. Szybko zmienił koszulkę na czystą i wyprasowaną, pożegnał się z resztą Huncwotów i wyszedł z dormitorium. W Pokoju Wspólnym od razu zauważył schodzącą po schodach z dormitoriów dziewcząt Annabel. Dziewczyna miała na sobie wąskie dżinsy, których zazwyczaj nie nosiła, a szkoda, bo wyglądała w nich całkiem nieźle, i cienki sweterek.
            -Cześć – uśmiechnął się, a ona odpowiedziała tym samym.
            Choć rozmowy w Skrzydle Szpitalnym i na błoniach dały mu nadzieję, że ona odwzajemnia jego uczucia, między nimi nadal pozostawało tak samo. Remus nie wiedział, czy ryzykować. Że sprawa była tego ryzyka warta – co do tego nie miał wątpliwości. Ale co, jeśli jednak coś jej się stanie? Jeśli zapomni o pełni, a jego „system ostrzegawczy” znów zacznie szwankować? „A może by tak posłuchać raz w życiu Łapy i Rogacza?”, pomyślał. Koledzy już od dawna tłumaczyli mu, że jego obawy są bezpodstawne i głupie.
            -Co tak stoisz? Chodź – Annabel zaśmiała się, widząc chwilowe zamyślenie Lunatyka. Chłopak podążył za nią na korytarz. Mieli dziś nocny dyżur i czekały ich trzy godziny patrolowania szkolnych korytarzy. Podczas ich dyżurów zbyt wiele się nie działo, bo James i Syriusz obiecali, że wyjątkowo wtedy będą się powstrzymywać od nocnego zwiedzania zamku/Hogsmeade/błoni itp. Dużo gorzej mieli się prefekci ze Slytherinu, gdy co chwilkę musieli za nimi latać po zamku i zgłaszać dyrekcji te czy inne przewinienia.
            Szli ramię w ramię w półmroku korytarzy. Za oknami było już ciemno o tej porze roku, więc jedyne, zresztą dosyć wątłe światło pochodziło od bocznych lamp w ścianach. Rozmawiali – jak zwykle – o czymś, co nikogo innego by nie interesowało. Lily nawet dziś powiedziała, że gdyby ich nie znała, miałaby wrażenie, że ich wzajemny kontakt oparty jest tylko i wyłącznie na sferze naukowej.
            -Nie! Słyszysz sam siebie? – oburzyła się w pewnym momencie Annabel. – Godryk Gryffindor nie mógł brać udziału w wojnie pod Plathee, bo po pierwsze: opracowywał wtedy eliksir wielosokowy, a po drugie: miał 58 lat. Wyobrażasz sobie kogoś w tym wieku na wojnie?
            -Może masz rację – zmieszał się Remus. – Ale tak czy siak, legenda mówi swoje.
            -Wierz w legendy, to daleko zajdziesz – prychnęła. Chłopak spojrzał w jej oczy, rozognione pasją. Uwielbiał patrzeć, gdy mówi o takich rzeczach. Wtedy coś się w jej twarzy zmieniało, przestawała być zwykłą dziewczyną i zmieniała się w kobietę, pełną przedziwnego seksapilu. Rany, jakie to dziwne, pomyślał, że można tak bosko wyglądać mówiąc o historii magii.
            -W ogóle miałem ci coś pokazać – przypomniał sobie, wyjmując z kieszeni dżinsów wycinek z gazety.
            -Co to jest? – zapytała, gdy jej go wręczał.
            -Pokazało się w zeszłym tygodniu w Prawdzie Wyzwolonej. To takie pisemko podziemne. Mój tata zna się z wydawcą i mi to wysłał. Są wieści o tym całym bezimiennym, który kieruje tą grupą przestępczą rozwalającą metra, palącą mosty i te sprawy.
            -Gdy po morderstwie Mincley’a Brown’a nad jego domem pojawił się Mroczny Znak, jedna z sąsiadek mówiła, że widziała dwie osoby: kobietę i mężczyznę, wychodzących z domu Browna. Kobieta śmiała się głośno, mówiąc „Stary głupiec. Już więcej nie przeszkodzi Czarnemu Panu. Jeszcze trochę i cały świat dowie się o śmierciożercach, a Lord Voldemort sprawi, że tacy jak Brown będą żałować, że się urodzili” – Annabel spojrzała na Remusa porozumiewawczo, ściagajac brwi w skupieniu. – Tak myślisz?
            -Że stoi za tym ten Lord Voldemort. Reszta to jego tępe sługusy, nazywają siebie Śmierciożercami, a jego Czarnym Panem.
            -A ta scena była wyreżyserowana – dodała dziewczyna.
            -Bo kto o zdrowych zmysłach po zabiciu człowieka chwaliłby się głośno tym, co zrobił? Oni chcą, żebyśmy wiedzieli, kim są, żeby móc zasiać większy strach i wzmóc terror – powiedział rzeczowo Remus. Przemyślał to i był pewny swoich słów.
            -Mincley Brown był szefem Departamentu Porozumienia z Mugolami – mruknęła Ann. – Publicznie mówił o tym, że jest mugolakiem i uważa, że czystokrwiści czarodzieje nie są w niczym od nich lepsi. – nieoczekiwanie Remus się zaśmiał.
            -Zakład, że Voldemort był ślizgonem? – powiedział tonem, który sprawił, że dziewczyna też się uśmiechnęła.
            Stali teraz naprzeciwko siebie, patrząc sobie w oczy.
            -Masz smykałkę detektywistyczną – powiedziała, a Lunatyk się uśmiechnął.
            Podobało jej się, że interesują go takie sprawy. Lubiła słuchać jego dewagacji na temat tych wszystkich Śmierciożerców i ich przestępstw. Lupin zawsze dochodził do jakiś odkrywczych wniosków, które rzucały inne światło na sprawę. Teraz też stał zadowolony z siebie, z takim na pół łobuzerskim i na pół „jestem genialnym detektywem” uśmiechem, który strasznie u niego lubiła. Patrzył na nią i choć trwało to zaledwie milisekundy, wystarczyło, by obojgu nagle zachciało się spontaniczności. Odwagi z pewnością dodała im noc, która jest najlepszym sprzymierzeńcem słów, których nie wypowiedziałoby się w dzień.
            -Strasznie mi się podobasz – wyznał chłopak spoglądajac trochę szarmancko.
            -Ty mi też – Annabel zarumieniła się tak, jak chyba jeszcze nigdy, choć zdarzało jej się to dosyć często. - Chcesz się całować? – uśmiechnęła się figlarnie, chyba po raz pierwszy w życiu.
            -Chodź tu lepiej – Remus jednym ruchem przyciągnął ją do siebie, redukujac odległość między nimi do minimum.
            Zabrał się do rzeczy tak, jak powinien. Zaczął muskać delikatnie ustami jej wargi, a jego ręce błądziły po jej plecach. Choć Ann nawet nie podejrzewałaby się o to, to z łatwością dotrzymywała mu tempa. Oddawała pocałunki z jakąś nowo odkrytą pasją. To dziwne, ilu rzeczy o niej samej dowiaduje się przy nim. Wplotła dłoń w jego włosy, przeczesując je delikatnie. Poczuła, jak chłopak ją lekko unosi, a po chwili jej plecy już dotykały chłodnego muru zamku, jej głowa była na tej samej wysokości, co twarz Remusa, a stopy wisiały w powietrzu. Trzymał ją równocześnie mocno i delikatnie, nawet nie podejrzewałaby go o taką siłę. Lunatyk łapczywie scałowywał z jej ust ciepłe uczucia, jakby chciał się nimi nakarmić. Nie spodziewał się, że ta cicha, rozważna i spokojna Ann może tak całować. Ich pocałunki stawały się coraz bardziej gorączkowe, jakby spazmatyczne. Dziewczyna zapalczywie zdawała się pragnąć jego ust, przesuwajac rękami po tego ramionach i plecach. Dociskał ją do ściany, tak, by nie osunęła się w dół.
            -Remus… - mruknęła w chwili na złapanie oddechu, jakby chciała coś powiedzieć.
            -Mhm?
            -Wystarczy… w końcu… jestem damą – powiedziała żartobliwie, wyswobadzajac się w jego objęć. Gdy postawił ją na ziemi, kolana się pod nią ugięły.
            -No jasne, że jesteś – potwierdził Lunatyk, którego oddech był szybki i urywany. – Nie wiedziałem, że tak niebywale całujesz.
            -Nie wiedziałam, że jesteś taki silny – odparła, oblewając się rumieńcem.
            -Nie wiedziałem, że jesteś taka śmiała.
            -To źle?
            -Wręcz przeciwnie – powiedział z przekonaniem, po czym dodał rzeczowym tonem: - Bardzo pociągające.
            Przyciagnął ją do siebie i jeszcze raz delikatnie pocałował. Dziewczyna objęła go za szyję, przytulając się. On trzymał w dłoniach jej cienką talię, dziwiąc się, jak zakrywa tę szczupłość pod ubraniami. Czuł ciepło jej ciała przy swoim i, naprawdę, była to chyba najlepsza rzecz, jakiej w życiu doświadczył.
            -Pójdziesz  ze mną na randkę? Taką z prawdziwego zdarzenia? – wymamrotał w jej lewe ucho. W końcu kiedyś obiecał sobie, że jeżeli nie ucieknie z krzykiem, zaprosi ją na randkę.
            -Mhm – uśmiechnęła się i pocałowała go w policzek.