czwartek, 5 czerwca 2014

Walcz do końca: rozdział 7



Remus wstał z łóżka w swoim pokoju hotelowym. Było to raczej skromne pomieszczenie, z szafką nocną i kredensem. Czuł, że musi porozmawiać z Annabel o tym pocałunku. Wczoraj nie nadarzyła się okazja, a nie chciał, żeby była na niego zła. Z tą więc myślą wykonał poranną toaletę i zszedł na śniadanie do hotelowej stołówki, gdzie dostał tosty i herbatę. Wrócił do pokoju ubrać bluzę i buty, po czym wyszedł z hotelu, uśmiechając się do młodej recepcjonistki, która sympatycznie życzyła mu miłego dnia.

Pod drzwiami mieszkania Annabel zawahał się, czy wejść. Ale chwila, w końcu są przyjaciółmi, niezależnie od tego, czy ją pocałował, czy nie, prawda? Zapukał więc trzy razy, a po dłuższej chwili otworzył mu Luke. Chłopak miał na twarzy wymalowany bezgraniczny smutek i niemoc mieszające się ze zmęczeniem.
-Cześć – przywitał się Remus.
-Hej, wejdź – odparł Luke cicho. – Ann jest w pokoju mamy, ale nie wiem, czy to dobry pomysł, by iść tam teraz…
Zrobił taką minę, że Lunatyk od razu zrozumiał, o co chodzi – ich mama zmarła.
Miał wrażenie, jakby na chwilę czas stanął w miejscu. Jak zawsze, gdy dowiadujesz się o czyjejś śmierci. Jakby na milisekundy wszystko się zatrzymało, owady nawet przestawały brzęczeć, a czajnik gwiżdże. Jakby cały wszechświat oddawał hołd kolejnej znikającej duszy.
-Przykro mi – powiedział całkiem szczerze. Poczuł się totalnie wykolejony. Jak ma teraz gadać o jakimś całowaniu? Pomyślał o Ann, zawsze tak czystej i delikatnej. – Zrobię jej herbatę – mruknął.
Poszedł o kuchni, uznając, że może czuć się jak w domu. Gdy Annabel była smutna, zawsze w szkole piła miętową herbatę z miodem. Wlał wody do czajnika i postawił na piecu, włączając palnik, po czym zabrał się do przeszukiwania szafek kuchennych. Do różowego kubka stojącego na suszarce włożył torebkę herbaty. Pod zlewem znalazł słoik miodu. Gdy wlał gotującej się wody do kubka, odczekał chwilę, po czym wyjął torebkę i zastąpił ją dwoma łyżeczkami miodu, skrupulatnie mieszając. Luke poszedł do swojego pokoju, by gdzieś zadzwonić, więc Remus odnalazł pokój, gdzie wczoraj położyli do łóżka ich mamę. Tam też znalazł Annabel, siedzącą na kolanach przy łóżku, płaczącą z twarzą ukrytą w dłoniach. Na początku nawet nie zwróciła uwagi, że ktoś wchodzi, myśląc, że to jej brat. Lunatyk zamknął za sobą drzwi i usiadł po turecku przy dziewczynie, delikatnie dotykając jej pleców, by na niego spojrzała.
-Proszę – uśmiechnął się pocieszająco, podając jej herbatę. Lecz zamiast ją wziąć dziewczyna odłożyła ją na podłogę obok, patrząc z bólem w jego oczy.
-Odeszła dziś rano – powiedziała niemalże szeptem, łkając.
-Tak mi przykro… - odpowiedział chłopak. Czuł się bezradny, nie wiedząc, jak może ją pocieszyć. Przytulił więc ją mocno. Wszystko byłoby okej, gdyby nie to, że wtedy ona rozpłakała się na dobre. Przycisnął ją do siebie, głaszcząc delikatnie po plecach. Nie przeszkadzało mu, że płacze na jego ramieniu. Syriusz mówił, że nienawidzi, kiedy dziewczyna to robi. Dla niego jednak ważniejsze było, by ona poczuła się lepiej.
-Wszystko będzie dobrze – szepnął jej do ucha.
-Luke już wszystko załatwił, jutro pogrzeb – powiedziała cicho, gdy nieco się uspokoiła i oderwała od Remusa, biorąc do ręki herbatę i wypijając łapczywie. – Dziękuję – uśmiechnęła się blado.

***

Za to James Potter tego ranka czuł się stworzonym do rzeczy wielkich. Przy śniadaniu uchwycił parę spojrzeń, które Lily Evans słała w jego stronę. Uśmiechnął się więc do niej pogodnie, by potem udawać, że nie czuje na sobie jej spojrzeń.
-To dziś – powiedział do Łapy, całkowicie przekonany, że ma stuprocentową rację. Syriusz uniósł brwi.
-Co dziś? – zapytał, pożerając bułkę. Jednak Rogacz spojrzał na niego jednoznacznie. – Aa, to dziś – wymamrotał z jedzeniem w ustach.
Nie był do końca przekonany, że to właśnie dziś Lily umówi się z Jamesem, jednak jak było widać na załączonym obrazku, tegoroczna strategia Rogasia była zadziwiająco skuteczna.

-Ależ on mnie denerwuje – powiedziała przyciszonym głosem Lily do Dorcas.
-Przyznaj po prostu, że ci się podoba i po sprawie – Dor wzruszyła ramionami. Było dla niej jasne, że gdy wreszcie Potter przestał zwracać na rudą uwagę, ta go w końcu doceniła.
-Chyba śnisz – odpowiedziała niezbyt przekonywująco Lily.
-Ale jakby się spytał, czy się z nim umówisz, to to zrobisz – na te słowa na twarz Lily wpełzł ogromny bordowy rumieniec. Nie mogła przecież zaprzeczyć.
- Ej Lily! – zawołał do niej poprzez stół James, sprawiając, że oszołomiona spojrzała na niego niemal z miłosnym uśmiechem, z nadzieją, że zapyta… - Wypracowanie do Binnsa było na dziś?
-Na jutro – odparła zawiedziona. Dorcas zaczęła się śmiać, przez co została obdarowana złowieszczym spojrzeniem Lily.

Gdy gryfoni odrabiali razem lekcje w bibliotece, pomagając sobie wzajemnie, niespodziewanie odezwał się Peter.
-Brakuje mi Lunia i Annabel – powiedział.
-No, też bym chciał żeby ktoś zrobił za mnie transmę – dodał Syriusz, a wszyscy się roześmiali. Lily nigdy nie odrabiała za innych lekcji, a Lunatyk przynajmniej pomagał im zaczynać pisać wypracowanie, albo, gdy zapędził się w tym pomaganiu, dyktował jak maszyna cały akapit. Za to Annabel potrafiła podchodzić do innych z niespotykaną cierpliwością i łagodnością, więc była najlepszą nauczycielką świata. Mieli wrażenie, ze potrafi wytłumaczyć dosłownie wszystko.
Gdy wracali do Pokoju Wspólnego, James chytrze odizolował Lily od reszty grupy. Spojrzał na jej idealny, nieco piegowaty profil i rude włosy, które od tak dawna mu się podobały.
-Hej, Lily – zagadnął, a ta uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. – Wiesz, tak sobie pomyślałem, że może poszłabyś ze mną w tę sobotę do Hogsmeade? Mają być genialne promocje w księgarni, a ja chciałbym, żebyś mi pokazała parę przydatnych książek do OWTMów.
Panna Evans spojrzała na niego tak, jakby biła się z myślami. Miał wrażenie, że psychomachia w jej głowie zaraz sprawie, że dziewczyna eksploduje.
-Jasne – odpowiedziała w końcu. – Nie ma sprawy.
-Super – uśmiechnął się szarmancko, po czym dołączyli do reszty grupy.
Nie, żeby coś go obchodziły OWTMy, chciał tylko wyrwać laskę na typ inteligenta. Ewentualnie żeby myślała, że się zmienił i zależy mu na czymś w stylu nauki, czy coś.

***

Choć poranek był słoneczny, to nikomu nie było do śmiechu. Remus poszedł z Allanem i Annabel na pogrzeb. Nie było tam zbyt wielu ludzi. Po mszy i procesji, poszedł razem z garstką rodziny do mieszkania, które teraz należało do Allana na prowizoryczną stypę. Był tam ich dziadek, ciocia z wujkiem i dwóch kuzynów. Reszta podobno nie dała rady przyjechać. Na tę okoliczność Annabel upiekła ciasto iż zrobiła sałatkę.
Remus siedział przy stole, czując się bardzo nie na miejscu. Chciał pomóc, lecz dziewczyna tylko mruknęła, że nie potrzebuje pomocy, więc tylko patrzył, jak krząta się wte i we wte w czarnej sukience. Miała włosy związane w kucyk, który zrobiła na szybko, niewytuszowane rzęsy i podpuchnięte oczy. Widać ładny wygląd nie był w tej chwili jej priorytetem. Ale jemu i tak się podobała. Pomimo wszystko.
Tak bardzo by chciał ją mieć. Chciałby móc nazywać ją swoją dziewczyną, ukochaną. To bolało nawet bardziej teraz, gdy szczędziła mu nawet zdawkowych słów. Podchodziła do niego z dużą dozą dystansu, ostrożnie, jakby bała się, że może się sparzyć przy głębszym spojrzeniu w oczy. To trwało do kiedy ją pocałował po ucieczce z metra. Moment, w którym dała mu się przytulić po śmierci mamy, odebrał jako chwilę nieposkromionej słabości. Teraz odtrącała go jeszcze bardziej, choć może „odtrącała go” nie jest dobrym określeniem. Izolowała się. Budowała wokół siebie grube mury, których nie potrafił przebić.
-Jesteś z Bell? – zapytał dziadek dziewczyny siedzący obok. Był wysoki i chudy, z dużymi wodnistymi oczami. Wyglądał trochę jak Allan za parędziesiąt lat.
-Nie, przyjaźnimy się – wytłumaczył Remus. – Wysłano mnie tu ze szkoły, bo Annabel jest niepełnoletnia i ktoś musiał mieć na nią oko.
Choć ton jego głosu nie zdradzał głębszych uczuć, to dziadek, pan Embreignht Rose, spojrzał na niego podejrzliwie. Gdy się żegnali, powiedział tylko:
-Choć wiem, ze i tak będziesz, to… opiekuj się nią.

Remus, pakując rzeczy do walizki w pokoju hotelowym, myślał nad tymi słowami. „Choć wiem, że i tak będziesz” – w życiu by nie przypuszczał, że to aż tak widać.
Jutro pociąg ma ich odwieźć z powrotem do szkoły. Trochę bał się tej podróży, nie wiedząc, jak to będzie. Dziwne; zaledwie trzy dni temu jechali do Londynu jako najlepsi przyjaciele, a teraz boi się, że przez całą drogę będą milczeć, a w szkole udawać, że nigdy nie było między nimi żadnej głębszej relacji? Nie, to nie może się zdarzyć. Nie pozwoli na to.