niedziela, 23 lutego 2014

Walcz do końca: rozdział 3



                Choć zazwyczaj śniadanie było najspokojniejszym posiłkiem w Hogwarcie, to jednak tego poranka uczniowie siódmego roku w Gryffindorze byli nadzwyczaj poruszeni. Glizdogon, Lunatyk, Łapa i Rogacz siedzieli ściśnięci i w czwórkę wlepiający oczy w kawałek papieru, a ściślej: w najnowszy numer Proroka Codziennego.
                Na pierwszej stronie widniał obrazek ukazujący wybuch mugolskiego metra, a pod nim wielkimi literami wypisany nagłówek: ŚMIERCIOŻERCY ATAKUJĄ. Od paru miesięcy pogłoski o tworzącym się ugrupowaniu o charakterze terrorystycznym powoli przeistaczały się w prawdę. Z tego, co było wiadome, ich zamiarem jest doprowadzenie do władzy absolutnej czarodziejów nad mugolami. Choć możliwe też, że chcieli ich po prostu wytępić.
                -Wysadzili metro – powiedział Glizdek, choć wszyscy już dawno zdążyli przeczytać artykuł.
                -Mówię wam, ten, kto za tym stoi, za niedługo gorzko tego pożałuje – wtrącił Rogacz. – Lada chwila Ministerstwo go znajdzie i zostanie zesłany do Azkabanu.
                -Nie byłbym tego taki pewien – mruknął Remus. – Koleś nieźle się maskuje, od kilku miesięcy nikt nie potrafi zorientować się, kim jest ich przywódca. Hej, Ann, spójrz! – podsunął gazetę zaspanej dziewczynie, która dopiero co przyszła na śniadanie wraz z Lily i Dorcas. Był ciekaw jej zdania na ten temat. Annabel omiotła artykuł wzrokiem.
                -Co o tym myślisz? – zapytał Lunatyk, gdy już oddała gazetę dziewczynom, by te też mogły przeczytać.
                -Boję się, że to może nie skończyć się tak szybko – powiedziała cicho, do czego jednak wszyscy już byli przyzwyczajeni.
                -Nie gadaj, ani się obejrzymy, a ci będą gnili w więzieniu – Łapa miał na ten temat nieco inny pogląd i razem z Jamesem trzymali się tej wersji zdarzeń. A właśnie, co do Jamesa, to choć od rozpoczęcia roku minęło już trochę czasu, był bardzo spokojny. Nawet Lily ostatnio zauważyła, że się jej nie narzuca. Choć stwierdziła to z pewną nutą zawodu w głosie wczorajszego wieczoru w dormitorium.
                -Dlaczego myślisz, że to może potrwać? – dopytywał Ann Luniek, wskazując na gazetę. Wszyscy byli zajęci dociekaniem, kto za tym stoi, więc dziewczyna pochyliła się w jego stronę, by nie musieć przekrzykiwać reszty Gryfonów.
                -Bo facet jest mega inteligentny – odpowiedziała. – Jeżeli przez parę miesięcy nie udało się dociec, kim jest, to kto wie? Może spokojnie przeniknąć do Ministerstwa, a jak jest dobrym czarodziejem, to parę zaklęć i poustawia sobie wszystkie najwyższe szychy tak, jak będzie chciał.
                -Racja – przyznał Luantyk, patrząc w jej oczy. Siedzieli tak, naprzeciwko siebie, rozmawiając cicho oboje pochyleni, dotykający się kolanami. Podobało mu się to. – Wiesz, też nie wierzę, żeby szybko miało się to skończyć. Choć chciałbym. Myślisz, że kim on może być? – spojrzał na nią przenikliwie. – Wydaje mi się, że jego pochodzenie może mieć coś wspólnego z pierwszym morderstwem na mugolach z tej rodziny Riddle.
                -Ci seryjni mordercy zazwyczaj mają tak nawalone w głowach, że na pierwszy ogień idzie rodzina – potwierdziła.
                -O czym tak szepczecie, gołąbeczki? – zapytał donośnie Łapa, mocno łapiąc Remusa za bark.
                -Wiemy, kto stoi za tymi morderstwami – wyjaśnił rzeczowym tonem Remus, a Syriusz od razu się zaciekawił.
                -Kto?
                -Chciałbyś wiedzieć –Luniek zrobił coś pomiędzy ironicznym uśmiechem a wredną gębą, sprawiając tym samym, że Łapa podjął rękawicę pojedynku.
                -Lunatyk ja ci przypominam, że dziś pełnia – uśmiechnął się złośliwie, akcentując pierwsze słowo, a Remus gwałtownie zbladł. Wszyscy naokoło słyszeli tę uwagę, a już w szczególności Annabel.
                -Wygrałeś – westchnął zrezygnowany. Pogada z nim na osobności odnośnie wzmianek o pełni w towarzystwie niewtajemniczonych.

                Po raz pierwszy na rozszerzonej lekcji zaklęć Remus Lupin nie potrafił skupić się na temacie zajęć. Patrzył tylko przez okno na zachmurzone błonia. Był dopiero koniec września, a jesień już dawała o sobie znać. Wszystko wydawało się takie apatyczne, uśpione, bez życia. Co gorsza, nie patrzył tylko na błonia. Uparcie wpatrywał się w stojącą tam szklarnię, w której pewna jasnooka Gryfonka miała teraz zajęcia z zielarstwa. Z każdym dniem myślał o niej coraz więcej i to zabijało go od środka. Choć podziwiał ją całym sobą, uważał za piękną, inteligentną i zabawną, a ona imponowała mu na każdym kroku nawet o tym nie wiedząc, to miał świadomość tego, że swoim uczuciem tylko by ją skrzywdził. Zasługiwała na kogoś lepszego, a przynajmniej normalnego. Dziś znowu będzie pełnia – jego comiesięczny koszmar. Im bliżej do wieczora, tym bardziej się tego bał. Dobrze wiedział, że w dzień przed pełnią wyglądał jak chodzący trup – blady, zapadnięte policzki, cienie pod oczami. W dodatku ręce mu się nieznośnie trzęsły, tak, że z trudem cokolwiek pisał na lekcjach.  Nie mógł jej tym obciążyć. To było tylko i wyłącznie jego brzemię i, choć reszta Huncwotów dołączyła się do tego, pomagając przyjacielowi, to Remus nie chciał obciążać tym nikogo więcej. W szczególności dziewczyny, na której mu zależy. Wiedział, że nie zawsze wszystko będzie szło po jego myśli, że może nadejść dzień, gdy zapomni o wpływie księżyca i zrobi komuś krzywdę. I tak bardzo nie chciał, żeby tą osobą była Annabel Rose.
                -Panie Lupin, może pan nam odpowie na to pytanie? – głos profesora Flitwicka wyrwał go z zamyślenia. Remus wstał, jak to profesor im zawsze nakazywał.
                -Przepraszam, ale nie słuchałem, mógłby pan powtórzyć pytanie? – zapytał, a nauczyciel wywrócił oczami.
                -Siadaj Lupin, minus pięć punktów dla Gryffindoru – powiedział zrezygnowany, a Remus usiadł, niezbyt przejmując się straconymi punktami. Zaraz i tak Lily je nadrobi.
                -Evans? – Flitwick szukał w swojej najlepszej uczennicy ostatniej deski ratunku. Rudowłosa wstała z wdziękiem odpowiadając na pytanie.
                Gdy tylko usiadła, zobaczyła utkwione w sobie oczy Jamesa Pottera, który uśmiechnął się do niej z aprobatą i zaraz odwrócił głowę. W pannie Evans zawrzało. Rogacz od pierwszego roku nie szczędził jej swych uczuć i wyrazów swojej niezmierzonej miłości, wręcz się jej narzucając. A teraz? Nawet nie odzywał się do niej tyle, co kiedyś. Jakby dopiero teraz to zrozumiała: James już nie będzie o nią zabiegał. Dorósł. Skoro tyle razy doświadczał odrzucenia z jej strony, to przekonany o oziębłości jej serca uznał, że nie będzie dalej w to brnął, wywołując tym tylko i wyłącznie jej wściekłość. A Lily? Pragnęła, naprawdę pragnęła w pełni szczerze przyznać się przed samą sobą, że jej nie zależy. Jednak coś nie pozwalało jej na takie myślenie. Wpatrywała się więc z pewną dozą tęsknoty w tył jego głowy, w jego rozczochrane włosy i plecy zgarbione nad pergaminem, nie zdając sobie sprawy, że nie uchodzi o uwagi Remusa.

                -Rogacz! – zawołał po skończonej lekcji, podbiegając do Jamesa. Upewnił się, czy nie widać nigdzie w pobliżu pewnej rudej czupryny, ale Lilka była już daleko przed nimi. – To z Lily działa – powiedział, a twarz Pottera rozświetlił wielki uśmiech. – Dzisiaj na zaklęciach przez pół lekcji nic tylko się w ciebie wgapiała.
                -Tak! – ucieszył się. – Jeszcze zobaczycie, że pod koniec roku będziemy już dawno parą.
                -Jak bym się tak na twoim miejscu nie cieszył, bo nasz Smarkuś też już uderza do niej w konkury – powiedział Łapa, wskazując w oddali Lily rozmawiającą z Severusem Snape’m, ślizgonem z ich roku, z którego Huncwoci zwykli robić sobie wyśmienite żarty. – Ale powiedz słowo, to go z chęcią ustawię do pionu – w oczach Syriusza pojawił się złowróżbny błysk.
                -O nie Łapciu, w tym roku jestem poważny i dojrzały – zaoponował Rogacz. – Ale jeśli nie ma mnie w pobliżu, to ani się potępiam, ani nie pochwalam, jakby co.
                Nie dało się ukryć, że w stosunku do Snape’a pałał szczerą nienawiścią od pierwszego dnia szkoły. Nie dość, że był wrednym śliz gonem z nieumytymi włosami, to jeszcze od zawsze przystawiał się do Lily, a ta była dla niego miła.
                -W takim razie muszę się więcej pokazywać bez ciebie – odparł Łapa, a przy przechodzili, posłał wredne spojrzenie Severusowi, który pod jego naporem jakby skulił się w sobie.

                Po skończonych lekcjach Annabel poszła do biblioteki, chcąc w ciszy i spokoju odrobić pracę domową. Co tu kryć, Pokój Wspólny Gryfonów, a tym bardziej dormitorium dziewcząt z siódmego roku nie były zbyt spokojnymi miejscami. W dormitorium Dorcas biegała w te i we w te, malując się i wybierając ubrania na dzisiejszą randkę z Clintem Evergarss’em  z Ravenclawu, zaś w Pokoju Wspólnym Rogacz i Łapa urządzali mały pokaz owych wybuchających świateł, przez co niemalże cały dom zleciał się, by głośno śmiać się z każdego, na kim wybuchnie.
                W bibliotece usiadła przy stoliku przy ścianie, niedaleko wejścia, wyjmując z torby pergamin, pióro, atrament i podręcznik z transmutacji. Mieli na za tydzień napisać wypracowanie o transmutacji procentowej i jej pochodnych. Gdy była w połowie drugiego akapitu i uniosła się znad pergaminu, by namoczyć piórko w atramencie, zauważyła wchodzącego do biblioteki Lunatyka. Pomachała mu, a chłopak się przysiadł. Był dziś niebywale blady i dziwnie rozkojarzony, martwiła się o niego.
                -Piszesz transmutację? – zapytał, wyjmując swój „zestaw do wypracowania” a ta przytaknęła. – Też muszę się za to wziąć. Slughorn zadał nam jeszcze z eliksirów rozprawkę na trzy rolki pergaminu, więc lepiej zrobić to jak najszybciej.
                -Daj spokój, my mamy zrobić zielnik roślin leczniczych – powiedziała.
                -No tak, Wooden zawsze miała ciekawe pomysły co do zadań domowych. Pamiętasz, jak w drugiej klasie mieliśmy hodowlę nagietków?
                -Nieźle się wtedy wszyscy pokłóciliśmy – zaśmiała się na to wspomnienie. Uczniowie każdego domu mieli wspólnie założyć rabatę nagietków i dbać o nią przez cały rok. Oczywiście, kiedy po zasianiu kwiatów ich ekscytacja zadaniem opadła, zaczęły się kłótnie o to, kto i w jaki dzień dogląda kwiatów. James i Syriusz tak się pokłócili, ze nie odzywali się do siebie przez dwa tygodnie, co do nich tak niepodobne, jak to tylko możliwe.
                Ann i Lunatyk siedzieli naprzeciwko siebie w milczeniu odrabiając lekcje. Tylko czasem, gdy Annabel spojrzała na dłonie Remusa, trzęsły się dziwnie. Parę razy wypadło mu pióro. Nie chciała o nic pytać. Z tego, co usłyszała rano, widocznie musiało to mieć związek z pełnią. Choć podejrzewała pewna wersję zdarzeń, nie chciała nikogo fałszywie oskarżać.  
                -Lunatyk, już czas! – w drzwiach biblioteki pojawiła się reszta Huncwotów. Lupin spojrzał na nich, po czym zbladł gwałtownie, a jego źrenice rozszerzyły się, jakby ze strachu. Za oknem słońce chyliło się już ku zachodowi.
                -Muszę lecieć – powiedział cicho, drżącymi rękami zbierając swoje rzeczy ze stołu. Podręcznik spadł na podłogę, więc szybko go podniósł. – Cześć.
                -Pa – powiedziała dziewczyna, a ten odwrócił się i wyszedł z biblioteki najszybciej, jak to możliwe. Patrzyła jeszcze za nim, myśląc, co mogło go tak przestraszyć.
               
                -Mamy mało czasu – powiedział Ramus, gdy niemal wybiegli na błonia. Stracili parę minut, gdy musiał zanieść książki do dormitorium. Skierowali się prosto na bijącą wierzbę.
                -Glizdek, dajesz – powiedział Rogacz, a Peter w jednej chwili zmalał w oczach, przeobrażając się w szczura. Szczur pobiegł do drzewa, uciekając przed konarami. Dotknął jednego z sęków drzewa w odpowiednim miejscu, unieruchamiając je na jakiś czas. Huncwoci popędzili ku przejściu między wystającymi grubymi korzeniami drzewa, wchodząc do tunelu. Nie minęło pięć minut i już wszyscy byli w Wrzeszczącej Chacie, stałym miejscu przemian Remusa.
                -Zaczyna zmierzchać – powiedział z przestrachem, a Rogacz i Łapa zmienili się w jelenia i dużego, czarnego psa. To właśnie stąd pochodziły ich przezwiska.
                Gdy księżyc zaczął wschodzić na nieboskłon i jego blask dotarł do okien Wrzeszczącej Chaty, Remusem targnął pierwszy spazm bólu. Z krzykiem zgiął się wpół, czując, jak spod skóry w jego palcach wybijają się pazury wilka. Przemiana w wilkołaka to największy ból, jakiego kiedykolwiek doświadczył. Z początku myślał, że z czasem się do tego przyzwyczai, lecz nawet przyzwyczajenie nie potrafiło zamaskować tego okropnego uczucia. Cierpienie wykrzywiło jego twarz, gdy zmieniała się w wilczy pysk. Po chwili, gdy ból ustąpił, on był już w pełni wykształconym wilkołakiem. Zawył wściekle, pragnąc ludzkiej krwi, od której był tak odizolowany.

niedziela, 16 lutego 2014

Walcz do końca: rozdział 2



                -Ale mamy w tym roku masę pierwszaków – powiedziała Lily, gdy po uczcie ona, Dorcas i Annabel wróciły do dormitorium.
                -Mnie tam bardziej zainteresowali nasi koledzy z roku – oświadczyła Dorcas Meadowes, znana łamaczka chłopięcych serc. – Łapa wygląda zabójczo z tym zarostem. A widziałyście Bandley’a ze Slytherinu? Niezłe ciacho się z niego zrobiło.
                -Wybacz, ale jedyne, na co zwróciłam uwagę to, że Potter nie stał się ani trochę dojrzalszy przez te wakacje – odparła Lily Evans.
                Annabel spojrzała na zegarek: 20.58. Przeczesała jeszcze ostatni raz włosy.
                -Dziewczyny, lecę na dyżur – oznajmiła, na to te od razu się ożywiły.
                -Z Luniem? – zapytała Dorcas, mając nadzieję na nową szkolną sensację w postaci gorącego romansu dwójki prefektów naczelnych. Już mogła sobie wyobrazić te nocne dyżury.
                -Mhm – potwierdziła Ann wychodząc z dormitorium i dając dziewczynom wolną rękę co do snucia romantycznych wizji z nią i Remusem w rolach głównych.

                Siedzieli jeszcze z chłopakami w Pokoju Wspólnym, gdy zeszła Annabel. Od razu poderwał się z miejsca, mówiąc, że na niego czas. Podszedł do niej, ignorując wścibskie spojrzenia Rogacza, Łapy i Glizdogona.
                -To jak, idziemy? – uśmiechnął się, a dziewczyna przytaknęła. W milczeniu wyszli na korytarze szkolne.
                Choć był to dopiero pierwszy dzień szkoły, Remus nie mógł zignorować tego, jak się zmieniła przez wakacje. Naprawdę wypiękniała i wydoroślała, choć może prościej by mu było, gdyby tak się nie stało. Bał się, że zacznie go onieśmielać i w końcu nie będzie potrafił wydobyć z siebie głosu. Była niewysoka i drobna, o wąskiej talii i prostych plecach. Miała bardzo jasne niebiesko – szare oczy okolone długimi ciemnymi rzęsami. W wakacje urosły jej ciemne,  niemal czarne włosy, sięgające teraz nieco za ramiona. Podobała mu się taka. Naprawdę, choć była raczej typem szarej myszki, która przechodzi przez korytarz szkolny niezauważona, to dla niego była śliczna.
                -To w końcu co robiłaś w wakacje? – zapytał nieco ochryple, by przerwać milczenie. W końcu nie zdradziła mu żadnych szczegółów wakacji.
                -Wyjechałam na wieś do babci i dziadka, tam właściwie mieszka większość mojej rodziny ze strony mamy. W sumie to nic ciekawego, całymi dniami grałam z kuzynami w jakieś piłki nożne, siatkówki, szwendałam się po lesie. A ty? Co było w tym lecie takiego odkrywczego, o czym mówiłeś w pociagu? – uśmiechnęła się.
                -Na parę spraw zacząłem patrzeć inaczej – odpowiedział wymijająco, jakby nie chciał zagłębiać się w szczegóły, toteż Annabel nie chciała go zmuszać do mówienia. – Za to spędziłem dwa tygodnie u Rogacza razem z Łapą, co chyba poważnie odbiło się na mojej psychice – zażartował.
                W jego towarzystwie dziewczyna czuła się inaczej niż z innymi chłopakami. Lunatyk miał w sobie coś, co sprawiało, że przebywanie z nim sam na sam, nawet w milczeniu, było czystą przyjemnością. Lubiła to, że nie narzucał się w sposobie bycia, a równocześnie był świetnym kompanem, miłym, taktownym, inteligentnym i zabawnym. Co prawda nie mogła też nie zwrócić uwagi na to, że nieco wymężniał przez wakacje, choć chyba nie była to zasługa nowej blizny na prawej dłoni.
                -Co ci się stało? – zapytała, wskazując na rękę chłopaka.
                -To? Nic takiego, przewróciłem się na rozbite szkło – wzruszył ramionami.
                -Straszny z ciebie pechowiec  - uśmiechnęła się żartobliwie, co ten odwzajemnił.
                -Już nic na to nie poradzę, że wszelkie schody, dziury, zapaście i rozbite butelki mają do mnie słabość.
                Wiedział, że Annabel nie do końca wierzy w te wszystkie jego bajki o tych przeróżnych wypadkach. Bał się, że zaczyna coś podejrzewać. Konkretniej, że podejrzewa coś od końca czwartej klasy.

                -Cześć Remus – przywitała się z nim. Była wtedy niska i chuda, dosyć blada. Wydawała się tak wątła, że silniejszy podmuch wiatru mógłby ją powalić na ziemię. Zresztą, z nim nie było lepiej. – Przyniosłam dla ciebie notatki z ostatnich dni, o które prosiłeś.
                Na szafce nocnej położyła stosik kartek, pooznaczanych kolorami, ze skrupulatnie opisanym przedmiotem, tematem i dniem. Usiadła na krześle, lustrując go wzrokiem. Był czerwiec, a on od rozpoczęcia roku już po raz siódmy leżał w skrzydle szpitalnym, zabandażowany i pod kroplówką.
                -Jesteś wielka – uśmiechnął się z wdzięcznością.
                -No wiem – powiedziała przekornie. - Jak się czujesz?
                -Lepiej niż kiedykolwiek – zażartował, a ta się zaśmiała. – Schody się przesunęły i poleciałem jak długi z trzeciego piętra.
                -Tak, słyszałam – pokiwała głową. – Masz wyjątkowo pechowy rok.
                Tak, najpierw Syriusz wrzucił go do jeziora, gdzie został zaatakowany przez trytony, potem pomagał Hagridowi w remoncie i osunęła się na niego jedna ze ścian, stratował go centaur w Zakazanym Lesie, rozwalił głowę o gwóźdź wystający ze ściany ich dormitorium, trafiło go rykoszetem jedno z zaklęć pokazywanych przez profesora z OPCM, potknął się o wystający z ziemi korzeń i upadł, łamiąc rękę (w trzech miejscach), no i teraz to.
                -Może od września będzie lepiej – powiedział, choć sam w to nie wierzył. W końcu te wszystkie wypadki były wymyślane na poczekaniu tylko po to, by nikt nie dowiedział się o jego ”futerkowym problemie”.
                -Wiesz, zauważyłam pewną zależność, że zawsze, jak dzieje ci się coś złego, następuje to w okolicach pełni księżyca – powiedziała, patrząc na niego przenikliwie.
                -W takim razie jak tylko będzie nadchodzić pełnia, chyba przestanę wychodzić z łóżka – odparł. Wiedział jednak, że Annabel nie da się tak łatwo oszukać.

                -Jakie wybrałaś przedmioty rozszerzone na OWTMy? – zapytał z ciekawością. Miał nadzieję, że da radę spędzić z nią w tym roku kilka dodatkowych godzin w sali lekcyjnej. Zawsze, od niepamiętnych czasów, siadał gdzieś w pobliżu niej, tylko dlatego, żeby móc sprawdzić, jaką ocenę dostała ze sprawdzianu. Podczas tych nudniejszych lekcji, kiedy naprawdę nie miał chęci do nauki, lubił patrzeć, jak robi notatki. Nie wiedział, czemu, ale zawsze lubił patrzeć, jak ktoś pisze czy rysuje. Jeśli o nią chodzi, miała drobne, ładne pismo, wszystko w jej notatkach zawsze było poukładane, punktowane i co ważniejsze rzeczy – podkreślane na kolorowo.
                -OPCM, zielarstwo, transmutacja i ONMS – odparła. –A ty?
                -OPCM, transmutacja, eliksiry i zaklęcia. Czyli chyba większość przedmiotów będziemy mieć razem – zauważył. – Myślałaś nad tym, co chcesz robić po szkole?
                -Magofarmacja – mruknęła. – Chciałabym wytwarzać leki.
                -Super – zainteresował się chłopak. – Czytałem ostatnio książkę o tym. Były tam różne receptury, opisali też właściwości różnych roślin i innych produktów. „Magofarmacja dla opornych”, czytałaś może?
                -Niestety – zaprzeczyła dziewczyna. – Ale z tego zakresu czytałam „Magofarmację współczesną” i „Krewni i znajomi brzozy”.
                -Jak chcesz, mogę ci pożyczyć, bo mam w dormitorium – zaproponował, na co dziewczyna chętnie przystała.
                -A ty? Masz jakieś pomysły na to, co chcesz robić w przyszłości? – zapytała.
                -Jeszcze nie jestem do końca pewien – zawahał się. Nie robił sobie wielkich nadziei na karierę zawodową, wiedząc, że z jego przypadłością nawet pomimo świadectwa pracodawcy nie będą się ścigać, by to zatrudnić. – Myślałem raczej o czymś prostym, może wyrób kociołków? – zastanowił się.
                -Chyba żartujesz – zaoponowała dziewczyna. – Wybacz Remus, ale jesteś inteligentny i zaradny, więc mógłbyś mierzyć trochę wyżej. Ja cię widzę jako szychę w ministerstwie albo dobrego Aurora.
                -Dzięki, że we mnie wierzysz – westchnął.
Serio, chciałby, żeby tak mogło być. Jednak on w ministerstwie? W życiu nie przyjmą wilkołaka do Ministerstwa Magii. Skrzywił się na tę myśl. Nienawidził myśleć o sobie w ten sposób, co przekładało się na to, że powoli zaczynał już w ogóle nienawidzić myśleć o sobie. Napawało go to wstrętem i odrazą. Miał wrażenie, że przez to, jak świetny by nie był, i tak jest już stracony dla świata. Widział to: sąsiedzi bali się go, większość ludzi, która dowiadywała się o tym, że co miesiąc wyje do księżyca, odtrącała go. Najdotkliwiej odczuł to jako małe dziecko, gdy jeszcze nie wiedział, co się z nim dzieje i dlaczego jest to aż tak złe. Wszyscy słyszeli krzyki dochodzące nocami z ich piwnicy, a inni rodzice zabraniali swoim dzieciom się z nim bawić. Póki nie poznał Jamesa, Syriusza i Petera czuł się ostatnim niedorajdą, który jest skazany na odrzucenie i samotność.
                Teraz to myślenie nie zmieniło się znowu aż tyle. Miał przyjaciół, lecz nie wyobrażał sobie, by zwalić ten ciężar na barki jakiejś kobiety. Spojrzał na Annabel. Widział w jej oczach ciche przeprosiny. Domyśliła się, ze ma ważny powód, by nie mówić o swojej przyszłości. I to było w niej piękne – nie chciała naciskać. Nie musiała znać tego powodu za wszelką cenę.
                -Chcę tylko powiedzieć, że jesteś wart o wiele więcej, niż ci się wydaje – powiedziała cicho, jakby kończąc temat.
                Lunatyk w mroku szkolnych korytarzy dojrzał jakąś sylwetkę idącą cicho po ich prawej, trochę z daleka. No cóż, czasem zmysły wilka się przydają.
                -Ty tam! – krzyknął, zapalając różdżką większe światło, po czym pognał w stronę uciekającej postaci. Annabel pobiegła za nim. – Stój!
                Złapał go. Chłopak był niższy od niego, chyba z Ravenclawu. Jakiś trzecio roczniak.
                -Nazwisko – powiedział. Nikt nie będzie łamał regulaminu na jego warcie, oj nie.
                -Romuald Case – odparł zuchwale.
                -Wiesz, że włóczenie się nocą po zamku jest zabroni one?
                -Tak, właśnie wracałem do wieży. Nie bój żaby panie prefekt, nie umrę.
                -My cię odprowadzimy – zaproponował Remus. – Ann, ile punktów za przebywanie poza wieżą w niedozwolonych godzinach?
                -8 – odparła, dziwiąc się jego stanowczości. Ją wystarczyłoby przeprosić i puściłaby delikwenta wolno.
                -W takim razie minus 8 dla Ravenclawu.

                Gdy chłopak wszedł do wieży, zegarek Annabel wskazywał 23.49. Akurat tyle czasu, ile jest im potrzebne na spokojne dojście do Pokoju Wspólnego gryfonów okrężną drogą. Gdy doszli na miejsce, wydawało się, że cała wieża Gryffindoru pogrążona jest w słodkim śnie. Nawet w Pokoju Wspólnym nikogo już nie było.
                -Całkiem niezły obchód – skwitowała Annabel.
                -W sensie?
                -W sensie: było fajnie – uśmiechnęła się, co chłopak odwzajemnił, patrząc w jej jasne oczy.
                -Tak, już czekam na kolejny – przytaknął. – To śpij dobrze.
                -Dobranoc – odpowiedziała, po czym poczuła, jak Lunatyk przytula ją do siebie. Odwzajemniła uścisk, w duchu dziękując Bogu, że w półmroku nie widać rumieńców na jej twarzy. Gdy ją wypuścił, każde poszło w swoją stronę.
                Annabel – z łomoczącym sercem i rozpalonymi policzkami, myśląca, że jednak zauroczenie Remusem Lupinem z piątej klasy nie przeszło jej tak do końca.
                Remus – z przeświadczeniem, że jest skończonym kretynem i nie powinien zbliżać się do tej dziewczyny, choćby nie wiadomo ile dla niego znaczyła. A właściwie – im więcej dla niego znaczyła, tym lepiej dla niej, żeby się do niej nie zbliżał. Nie był materiałem na partnera.

niedziela, 9 lutego 2014

Walcz do końca: rozdział 1



                Dlaczego mu jej brakowało? Przecież zobaczyli się na początku lipca, zaraz przed jej wyjazdem. A on całą resztę lata przesiedział jak na szpikach, marząc o pierwszym września. Chciał ją zobaczyć, choć nie wiedział, dlaczego. Przecież nic między nimi nie było. Zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nie zależy mu, aby być w przedziale z Jamesem, Syriuszem, ani tym bardziej Peterem. Nie zależy mu na stanowisku Prefekta Naczelnego, który to stołek pieścił w tym roku. Nie zależy mu nawet na dobrych wynikach z OWTMów. Zależy mu tylko, żeby znów usiąść naprzeciwko niej przy stole gryfonów i porozmawiać, o czymkolwiek. W te wakacje, zresztą jak w każde inne, nie wysłał do niej żadnego listu, chociaż tym razem wielokrotnie pochylał się nad pergaminem, próbując ułożyć parę zdań, które nie brzmiałyby ani zobowiązująco, ani dwuznacznie. Wszystko wydawało mu się jednak nie na miejscu. Czemu też miał taki problem?! Denerwowało go to, bo przecież nigdy nie byli dla siebie nikim więcej niż przyjaciółmi. Nawet, jakby mu na niej zależało, wiedział, że i tak im nie wyjdzie. On nie jest materiałem na partnera.
                -Remus! Zejdź już na dół, bo spóźnisz się na pociąg! – usłyszał głos ojca.
                Ostatni raz przyjrzał się zdjęciu zrobionym prawie dwa lata temu zaraz po ich sumach. Peter stał za aparatem, lecz poza nim był na nim cały ich rocznik z Gryffindoru. Znalazł ją, uśmiechającą się ciepło i machającą mu obok Lily i Dorcas. Annabel miała wtedy bardzo bladą cerę, na tle której jej jasne błękitne oczy lśniły bardziej niż zazwyczaj. Nigdy nie zapytał, dlaczego była wtedy taka blada. Zresztą w piątej klasie była również bardziej małomówna niż zwykle. Jej włosy o kolorze ciemnego, niemalże czarnego, brązu były zdecydowanie krótsze niż teraz. Zdecydowanie była też osobą, która swoje życie przeżywa wewnątrz samej siebie. Nie lubiła rozpowiadać o swoich problemach ani marzeniach, nie lubiła mówić o tym co czuje, szczególnie, jeśli nie ufała w stu procentach rozmówcy. Remus lubił z nią rozmawiać, zazwyczaj jednak były to rozmowy ściśle naukowo-intelektualne. Zawsze trzymała się z boku, pozwalając swoim przyjaciółkom grać pierwsze skrzypce, sama zaś będąc cichą opozycją dla towarzyskiej Dorcas i zaufaną powierniczką dla Lily. Kimś, kto zawsze stoi z boku i tak naprawdę nikt nie wie, jaki jest. Wiadomo było za to, że jest najinteligentniejszą dziewczyną w Hogwarcie, choć na lekcjach jej ręka nigdy nie wystrzeliwała w górę, jak ręce jego i Lily, chcących się nawzajem prześcignąć w liczbie zdobywanych punktów.
                -REMUS! – po raz kolejny dobiegł go głos taty. Zrezygnowany chłopak odłożył zdjęcie na szafkę nocną, po czym wziął swój kufer i zbiegł po schodach.
                To jest to. Pierwszy września, nareszcie.

***

                Dziewczyna założyła kosmyk ciemnych włosów za ucho, wysiadając z samochodu. Jej brat Allan zdążył już wyjąć z bagażnika jej kufer, po czym, jak rasowy gentleman, uznał, że teraz Annabel sama go sobie pociągnie.
                -Uwielbiam ten peron – powiedział, gdy przechodził razem z nią przez barierkę między peronami 9 a 10. Sam był mugolem, ale lubił przebywać na peronie 9 i 3/4, tak jak i na ulicy Pokątnej. Fascynowała go ta magia, która w takich miejscach była niemalże namacalna.
                -No to ja już pójdę. Nie mogę się spóźnić pierwszego dnia mojej kadencji – powiedziała, mając na myśli to, że w tym roku rozpoczyna piastować urząd prefekt naczelnej. Ciekawa była tylko, kto razem z nią załapał się na to stanowisko.
                -W takim razie leć, owocnej nauki – chłopak przytulił ją mocno, a ta mogła wyczuć każde jego żebro.
                -Opiekuj się mamą, okej? – powiedziała zmartwiona. – I zdaj maturę.
                -Jasne – uśmiechnął się. – No to do świąt.
                -Do świąt – mruknęła, po czym odwróciła się i weszła do pociągu. Niemalże od razu natrafiła na Lily Evans, jedną z jej przyjaciółek, czekającą w pustym przedziale na nią i Dorcas. Lily była prześliczną rudą dziewczyną o zielonych oczach w kształcie migdałów. Nie dziwne, że większość płci przeciwnej w Hogwarcie się za nią oglądało. Niewielu jednak miało odwagę zagadać, gdyż już od pierwszej klasy przylepił się do niej szkolny bożyszcze, James Potter. Większość chłopaków po prostu chciała uniknąć starcia z Potter’em, choć Lily darzyła go niewysłowionym brakiem sympatii.
                -Annabel! – ucieszyła się, od razu przytulając przyjaciółkę. – Jak dobrze cię widzieć! Ależ wyładniałaś no i… o rany! Czy to odznaka prefekt naczelnej?
                -Tak – odparła dziewczyna, dumnie wypinając pierś.
                -Należało ci się – stwierdziła z cała pewnością rudowłosa. – Drugą ma Remus.
                -Serio? – ucieszyła się. – Super, bałam się, że dostanie ją Hank Rodes ze Slytherinu. Nie potrafiłabym z nim współpracować. Choć w  sumie nie wiem, czy go nie wywalili z prefektury.
                -Daj spokój, wiadome było, że będziemy mieli w tym roku gryfońską parę prefektów naczelnych. Pasujecie do siebie. No, nie tylko po względem piastowania urzędu prefektów, ale…
                -Ale…? – Annabel uniosła cienkie, ciemne brwi, by zasygnalizować przyjaciółce, ze powinna dokończyć.
                -Ale ostatnio tak z Dorcas myślałyśmy, że byłaby z was świetna para – powiedziała zadziwiająco szybko Lily, na co Ann tylko przewróciła oczami.
                -Daj spokój Lil, ja i Remus? Niedorzeczne.
                Nie chciała się przyznać, że na piątym roku Remus przez długi czas jej się podobał, lecz wiedziała, że nie jest typem dziewczyny, którą chciałby tak popularny chłopak jak on.
                -Dobra, ja zostawiam bagaże i lecę do przedziału prefektów na spotkanie organizacyjne. Porozstawiam wszystkich po kątach i wracam – uśmiechnęła się Annabel, po czym wyszła z przedziału.
                Szła przez zaludniony pociąg, omijając nierozgarniętych pierwszoklasistów i zbyt rozweselonych starszych uczniów. Przedział prefektów był na samym początku pociągu, większy niż inne, ze stołem i specjalną szafą, gdzie można było powiesić szatę, by się nie pogniotła. Stół ustawiony był tak, że usiąść było można z trzech jego stron: w środku były dwa miejsca przeznaczone dla prefektów naczelnych, a po bokach mogli siadać pozostali.  W środku czekał już Remus Lupin, wraz z garstką nieznanych jej osób.

                Kiedy zobaczył ją wchodzącą do przedziału, jego serce jakoś dziwnie przyspieszyło. Tylko na chwilę, całe szczęście. Na pierwszy rzut oka widać było, że te wakacje coś w niej zmieniły. Była jakby mniej blada niż zwykle, miała wytuszowane rzęsy i jakiś nowy błysk w oku. Poza tym, jako mężczyzna nie mógł zignorować, że jej figura również uległa zmianie. Zawsze była drobna i raczej zgarbiona, teraz jednak wysmuklała, nabrała kobiecych kształtów i stała wyprostowana. Blask aż bił.
                -Cześć Annabel – pomachał dziewczynie. – Gratuluję odznaki – powiedział, gdy na jej piersi zobaczył przypiętą odznakę prefekt naczelnej. Jak dobrze, że to ona, a nie ktoś inny. Praca z nią powinna być bezkonfliktowa.
                -Hej Lunatyk – uśmiechnęła się, zwracając się do niego przezwiskiem, którym dzięki paczce Remusa posługiwała się cała szkoła. – Nawzajem.
                Usiadła obok niego u szczytu stołu, czekając, aż w przedziale zbierze się reszta prefektów. Pociąg ruszył, więc za chwilę powinni tu być.
                -Jak minęły ci wakacje? – zagadnął.
                -Całkiem dobrze – odparła, nie wdając się w szczegóły. No tak, to dla niej typowe. Choć wiedział, że na osobności pewnie byłaby bardziej wygadana, nie chciała mówić o swoim życiu prywatnym w większym gronie. –A tobie?
                -Były dość… odkrywcze – powiedział, przypominając sobie, jak bardzo pragnął jej listu, widoku, dotyku. Odnalazł w sobie pokłady jakiegoś nowego uczucia, którego nie potrafił porównać z niczym, co znał do tej pory.
                -Intrygujące – spojrzała na niego z uśmiechem, tym samym obdarzając go przenikliwym spojrzeniem jasnych oczu. W tej chwili jednak ostatnia, spóźniona osoba weszła do przedziału, zamykając za sobą drzwi. Remus wstał.
                -Skoro już wszyscy tu jesteśmy – powiedział oficjalnym tonem. – Chciałbym otworzyć pierwsze w tym roku szkolnym zebranie prefektów. Nie wszyscy się znamy, więc może zaczniemy od przedstawienia się. Ja jestem Remus Lupin, jeden z prefektów naczelnych i jestem z Gryffindoru.
                Remus usiadł, a Ann zrozumiała, że jako prefekt naczelna jest następna w kolejce.
                -Ja nazywam się Annabel Rose i jestem prefekt naczelną, również z Gryffindoru – powiedziała, a po niej zrobiły to inne osoby. Kiedy już wszyscy się znali, Ann zabrała głos.
                -Dobra, skoro już się znamy, to myślę, że najlepiej, jak zrobimy z Remusem tak, jak było w latach poprzednich. Dziś tylko rozdzielimy dyżury na pierwsze trzy dni, a resztę dogramy w szkole. – spojrzała pytająco na chłopaka, a ten ochoczo potrząsnął głową.
                -W takim razie myślę, że pierwsze dwie godziny w pociągu wezmę ja i Annabel – odezwał się gryfon. – Potem godzinę Claudia z Ray’em, następnie Victor i Louise, Miranda z Gray’em oraz Bertie i Maggie. Po tym, jak pociąg stanie, czekamy, aż wszyscy się załadują do powozów i sprawdzamy, czy nikt nie został.
                Wszyscy pomachali głowami na znak, że ogarniają taktykę Lupina, więc ten, zachęcony, kontynuował.
                -Dyżury nocne trwają od 21 do 24, potem według dyrekcji uczniowie są już zbyt zmęczeni, by wychodzić. Dzisiejszy weźmiemy my – wskazał na siebie i Annabel. – No a potem kolejność taka, jak w pociągu: Claudia i Ray, Victor i Louise, Miranda i Gray, Bertie i Maggie.
                -Aha i w pociągu „wartę” zmieniamy tutaj – Annabel wskazała na przedział prefektów. – O trzynastej my zmienimy się z następną parą i tak dalej. W tym roku widzę, że cały skład jest nowy, więc tak… - zajrzała do torebki, skąd wyciągnęła wszystko, co dostała wraz z odznaką i miała rozdać innym. – Tutaj są klucze do łazienki prefektów.
                -Podobno świetne miejsce dla par – wtrącił Remus, rozładowując atmosferę i z ulgą widząc, jak Ann się śmieje.
                -Jeśli chodzi o przedział w pociągu, jest jeden klucz na parę – rozdała i te. – Możecie tu sobie przesiadywać w czasie jazdy. Poza tym dla przypomnienia: jeśli złapiecie kogoś na niewłaściwym zachowaniu, możecie odjąć pięć punktów dla domu. To samo też tyczy się przy wyjątkowo dobrej postawie, ale nie wolno rozdawać punktów w te i we w te. Dla przestrogi u dyrektora jest pergamin, na którym automatycznie wypisują się przyznane i odjęte punkty, kto komu je odjął i za co.
                -Regulamin omówimy na następnym spotkaniu we wtorek o osiemnastej – zaczął Remus, po czym spojrzał na Ann, która zareagowała natychmiastowo.
                -Ach tak! – przypomniało jej się. – Jeszcze klucze do pokoju prefektów w Hogwarcie, po jednym na parę – rozdała klucze, które wyjęła z czeluści torebki. Wszystkie klucze, które rozdawała, skrupulatnie opisała i przewiązała wstążką w kolorze domu właściciela klucza. – Pokój jest na pierwszym piętrze przy pomniku starego goblina. Na dziś to chyba tyle? – spojrzała pytająco na Remusa, który przytaknął.
                -No to spotykamy się we wtorek – uśmiechnął się.
                -Cześć – odpowiedzieli prefekci i wyszli z przedziału, a Remus zamknął drzwi.
                -Nawet nieźle nam poszło – powiedział, gdy z Ann zostali sami na dwie godziny podczas obchodu. – Skoro mamy trochę czasu, trzeba omówić jeszcze parę spraw organizacyjnych – powiedział. – Jeśli chodzi o pełnienie nocnych dyżurów, to w wakacje zrobiłem rozpiskę na cały rok, więc nie musisz się tym kłopotać.
                -O rany, nie musiałeś – powiedziała. – Głupio mi teraz, że nic nie zrobiłam.
                -Daj spokój, poopisywałaś klucze i po przewlekałaś je wstążeczkami – posłał jej nieco kpiące, lecz żartobliwe spojrzenie.
                -To bardzo ważna czynność – obruszyła się, po czym spojrzała w głąb pociągu. – Ej, czy tam coś właśnie nie wybuchło?
                Przyspieszyli kroku, by w końcu ujrzeć tłumek uczniów zebrany wokół czegoś, co świeci, a już na pewno wybucha. Przepchali się, widząc (bez zdziwienia jednakże) Jamesa Pottera i Syriusza Blacka odbijających pomiędzy sobą jakieś świetliste kule. Gdy nagle jedna z nich wybuchła osmalając ubrania Annabel, ta zirytowana spojrzała na nich w stylu „mam nadzieję, że macie polisę na życie”.                        -Potter, Black – wycedziła przez zęby. – Co ma znaczyć to zachowanie? Jest ono tak nieregulaminowe, jak tyle się da.
                -Oj Annuś, słonko – Syriusz, na którego mówiono Łapa, spojrzał na nią słodko. – Trzeba jakoś rozruszać tę budę.
                -A już szczególnie, jak Luniek ma obchód – wyszczerzył się James – Rogacz.
                -Rozejść się! – zawołał Lunatyk głosem nie znoszącym sprzeciwu, a tłum powoli się przerzedził. Gdy już byli sami podjął się działania. – Wiecie, że to, że jestem prefektem naczelnym nie oznacza, że możecie robić wszystko bezkarnie?
                Zapytał, a ci spojrzeli na niego jakby postradał zmysły.
                -Że serio? – widać Rogacz był beznadziejnie zasmucony tym faktem.
                -Że serio. Na tyle serio, ze dzięki wam jeszcze nawet nie weszliśmy do szkoły, a Gryffindor trafi dziesięć punktów.
                -Piętnaście – zaoponowała Annabel. – No co? Ubrudziliście mi sweter.
                -Ci to się dobrali… Stary, teraz to już nie pogadasz, z nim już jak z belfrem. Chodź Rogacz, niech sobie w duecie pofolgują swym godnym pożałowania kaprysom i męczą innych – mruknął dowcipnie Łapa, z chłopcy się oddalili. Remus spojrzał na Annabel jakby przepraszająco.
                -Nawet nie wyszli z pociągu a już odwalają jakieś numery. Postanowili, ze ich ostatni rok musi być spektakularny.
                -Nie było tak źle – wzruszyła ramionami. – Dziwi mnie tylko, że Łapa zna znaczenie słowa „folgować”.
                -Chyba ma nad łóżkiem kalendarz ze słowem dnia –zaśmiali się, po czym Lupin dodał żartobliwym tonem: - Nie no, nie chcę źle mówić o koledze… zwłaszcza, że to tępy pijak.
                Oczywiście, że oboje lubili Łapę, Rogacza, nawet Glizdogona, który razem z nimi i Lunatykiem woził się po szkole. Ta czwórka zawsze wpadała w tarapaty i robiła żarty innym, na tyle, że w szkole nazywano ich Huncwotami. Dziwne, że Remus, który był jednym z nich, został prefektem naczelnym. Może chodziło o to, by trochę uspokoić tych żądnych przygód młodzieńców?
                Po skończonym obchodzie Remus wrócił do przedziału, gdzie siedziała reszta Huncwotów.
                -No wreszcie, Luniek, myślałem, że się nie doczekam – wyszczerzył się na jego widok James.
                -Ale tych pięciu punktów to ci i tak nie odpuścimy – dodał Łapa.
                Glizdogon zaś pomachał mu niemrawo, jedząc czekoladową żabę. Wszyscy zastanawiali się, czemu Glizdek się z nimi koleguje. Sami do końca tego nie wiedzieli. Był, po prostu. Remus usiadł na jednym z miejsc, przyglądając się zdjęciu Merlina, które było dołączone do żaby Petera.
                -W ogóle tak się zastanawialiśmy, że z Annabel wyglądacie całkiem ładnie – powiedział Rogacz. – Moglibyście być taką bezlitosną prefecką parą, która siałaby grozę w sercach nie przestrzegających regulaminu uczniaków.
                -Najpierw w twoim, Rogacz – odparł Lunatyk. – Co powiesz na minusowe punkty za uganianie się za Lilką?
                -Wtedy pierwszy raz w historii punkty Gryffindoru podczas pucharu domów będą na minusie – mruknął Glizdogon.
                -Co tam Lilka, wróćmy do Lunia i Ann – Łapa uśmiechnął się złowieszczo. – Przyznaj, że wyładniała. Gdyby nie ty, sam bym się za nią wziął.
                -Tylko się kolegujemy – oznajmił dobitnie Remus. – Poza tym nie wsadzaj dupy w nie swoje sprawy, psinko.
                Syriusz już miał mu coś odpyskować, kiedy głos zabrał James, zwracając się do Lupina:
                -Właśnie, jak podzielicie nocne dyżury? Musisz wykombinować tak, żeby ty i twój futerkowy problem mieliście się dobrze.
                -Spoczko, w wakacje zrobiłem całą rozpiskę. Za to Ann poopisywała klucze i poprzewiązywała wstążeczkami. Co się śmiejecie? To bardzo ważne zajęcie! Hipokryci.
                -No i jej bronisz, sam widzisz – Syriusz uznał, że zatriumfował, a Remus tylko wywrócił oczami. – Roguś też zawsze Lilki broni, bo zakochany po uszy. Wyciągnij konsekwencje, Luniek.
____________________________________________
Pierwszy oficjalny wpis na blogu i pierwsze opowiadanie :) Mam nadzieję, że tego nie zwalę :P