sobota, 21 lutego 2015

Walcz do końca: rozdział 15



            Remus Lupin otarł zaspane oczy, jeszcze trochę mrużąc je pod wpływem światła dziennego. Chciał się podnieść do pozycji siedzącej, ale po pierwszym napięciu mięśni odpuścił, czując przeszywający ból. Właśnie ta pierwsza fala bólu po przemianie była najgorsza. Skrzywił się, na powrót opadając na wygodne łóżko w Skrzydle Szpitalnym. Musiał trochę poleżeć, poczekać i spróbować znów za dziesięć minut.
            Skrzywił się z niezadowolenia. Nie dość, że nic nie pamiętał z zeszłej nocy, to jeszcze rano nie potrafił choćby wstać z łóżka. Ale przynajmniej nie jest tak, jak dwa miesiące temu, gdy przy pobudce była u niego Annabell. To dopiero było upokarzające, gdy, widząc, że nie potrafi się podnieść, musiała mu pomagać. Nie cierpił tej troski na jej twarzy, tego, gdy widział, że się o niego martwi, albo gdy ona widziała, jak skręca go z bólu. Nie chciał, żeby było jej go żal albo żeby nic tylko zamartwiała się, czy nic mu się nie stanie. Zamknął oczy, próbując zebrać myśli. Pamiętał, jak wczoraj spotkali ją przy wychodzeniu ze szkoły i, jak go pocałowała. Potem kolejnym wspomnienien był tunel i pokój w chacie. Zawsze wieczór przed pełnią był w jego głowie rozmyty, jakby za mgłą. Ostatnie wspomnienie, to najgorsze – ten beznadziejny ból przemiany. Czasem zastanawiał się, czy jest jakiś inny rodzaj bólu, który można z nim porównać i uznał, że może rodzenie dziecka. Co prawda go to nie czekało, ale też podobno boli jak cholera.
            Rozluźnił mięśnie i po jakiś piętnastu minutach dał radę z trudem, bo z trudem, ale usiąść. Obejrzał swoje dłonie, lecz nie zauważył żadnych nowych blizn. Czuł za to okropne kłucie w lewej nodze. Odgarnął kołdrę, widząc w swojej łydce głęboką ranę, jakby od ugryzienia psa. Ugryzienia? Pieprzony Łapa.
            Gdy wstał z łóżka, odwrócił się, spoglądając na zegar na ścianie: 12.38, czyli zaniedługo obiad. Podszedł do lustra, przygladając się uważnie swojej twarzy i jak zawsze po pełni, po cichu bojąc się, że to, co tam ujrzy, nie będzie twarzą ludzką. Na szczęście nie widział żadnych nowych zadrapań ani blizn.
            W oknie Skrzydła Szpitalnego, do którego raczej podkuśtykał niż podszedł, zobaczył pracujacą przy szklarni Ann. Spojrzenie momentalnie mu złagodniało. Musiała mieć teraz zielarstwo i sadziła jakieś nieszczęsne rośliny. Po chwili podszedł do niej Louis Clausse i przykucnął obok niej na ziemi. No tak, wspominała coś, że jest z nim w parze do jakiegoś zadania, czy czegoś. Tak czy inaczej, nie za bardzo mu ufał.

***

            Annabell grzebała w ziemi, gdy wreszcie zjawił się Clausse z różami, które mieli posadzić. Trzeba je było wcześniej zanurzyć ich korzenie w wodzie, więc dopiero teraz mogli przystać do właściwego sadzenia.
            -I jak ci idzie? – zapytał, delikatnie kładąc kwiaty na ziemi.
            -Kopię – powiedziała rzeczowym tonem, jak przystało na rozważną, spokojną i odpowiedzialną panienkę. Louis spojrzał na nią badawczo, a ona uniosła brwi. Wyglądał, jakby chciał jej coś powiedzieć.
            -Nic, nic – pokręcił głową.
            Podobał mu się ten jej ton, taki intelektualny, zdystansowany i opanowany. Przez myśl by mu nie przeszło, że mówiła tak, by dał jej spokój. Kucnął naprzeciw niej, kopiąc dziurę w ziemi.
            -Musisz jeszcze pokopać – powiedział, widząc, jak dziewczyna sięga po roślinę. – Nie zmieści się.
            -Skoro tak uważasz – mruknęła.
            Nie chciała konfliktów, więc robiła to, co zwykle – usuwała się w cień. A konkretniej – usuwała swoje ego i emocje w cień samej siebie. Czuła na sobie spojrzenie Louisa i ten jego przemądrzały uśmieszek.
            -Już dobrze? – zapytała, lekko podenerwowana, nie wiedząc, że jej partner odbiera to jako połechtanie swego ego.
            -Tak – przyznał. – Widzę, że będę musiał ci pomóc – Annabell stłumiła w sobie krzyk sprzeciwu. – Nie jesteś w tym za dobra. Okej, włóż różę do dołu. Uważaj na korzenie! Tak, delikatnie… - dziewczyna ściskała łodygę palcami, próbując się na niej wyładować. – Dobra, teraz zasypujesz ziemią. Ale musisz ubić tę ziemię. Nie tak, patrz…
 Pochylił się i położył ręce na jej dłonie, dociskając ziemię. Miała wrażenie, że robił to dłużej, niż potrzeba. Spojrzał w jej oczy w uśmiechem i pochylił się, jakby do pocałunku. Chciała uciec, ale dalej mocno trzymał jej ręce. Zbliżał się do niej na niebezpieczną odległość i zaczęła rozważać, czy by go tak czasem nie opluć.
            -Koniec zajęć! – chwała Bogu, zjawiła się nauczycielka. Louis się odsunał, a Annabell odetchnęła z ulgą. Pierwsze, o czym pomyślała, to dobrze, że nie widział tego Remus. Nieźle by się wściekł. Musiała poważnie pogadać z Clausse’m i wytłumaczyć mu, że ma chłopaka i nie chce go wymieniać, a już w szczególności na niego.
            Ann jak oparzona wstała i poszła po torbę, a potem, najszybciej jak umiała, udała się najpierw do dormitorium by przepakować rzeczy i umyć ręce, a potem na Wielką Salę na obiad.
            -Cześć Ann – powiedziała Dorcas. – Jak zielarstwo?
            -Nie pytaj – westchnęła i usiadła obok niej. Dor posłała jej spojrzenie typu „mów co się stało i to teraz, zaraz”. – Clausse jest skonczońym idiotą – wzruszyła ramionami.
            -Ten dupek z Ravenclaw? – zainteresował się Rogacz. – Co zrobił?
            -Próbował mnie pocałować – powiedziała z nieciekawą miną.
            -No co ty? – zdziwiła się Dorcas. – Szalejesz, jednego masz i już za drugim latasz.
            -Błagam cię Dorcas, Clausse jest tak… no nie wiem, specyficzny w złym tego słowa znaczeniu, że lepiej dla niej nie mieć z nim zbyt wiele do czynienia – obronił ją Łapa. – Spoko, zajmiemy się nim.
            -Albo Lunatyk to zrobi – dodał Rogacz. – Właśnie, musisz mu powiedzieć, bo my i tak się wygadamy i głupio wyjdzie.
            -Powiem – westchnęła zrezygnowana. – Tylko nikim się nie zajmujcie, bo znajac wasze zajmowanie się ludźmi, to Clausse pobiegnie z płaczem do opiekuna domu mówiąc, że ma włosy łonowe permamentnie przefarbowane na zgniłozielony.
            -Genialna jesteś! – powiedział z podziwem Łapa. – Rogaś, czemu ona jeszcze nie należy do Huncwotów?
            -Bo prędzej bym wskoczyła nago do jeziora na pastwę trytonów niż robiła z wami jakies idiotyzmy – wytłumaczyłą, nie dając Rogaczowi dojść do głosu.
            Szybko zjadła obiad i z kołaczącym sercem poszła do Skrzydła Szpitalnego. Już w progu zobaczyła Lunatyka, siedzącego na łóżku i czytającego coś. Na jego stoliku nocnym leżała nietknięta taca z obiadem, który przyniosła mu pielęgniarka.
            -Cześć – powiedziała, siadając na łózku. Już miała spytać, jak się czuje, gdy ten zbił ją z pantykułu.
            -O, jesteś – powiedział tonem wyrażającym coś jak zgorzkniałe, sarkastyczne zdziwienie.
            -A dlaczego miałoby mnie nie być? – zapytała.
            -Nie wiem, może wolisz siedzieć z Claussem i sadzić kwiatki – wzruszył ramionami. Był na nią cholernie zły, widziała to w jego oczach, które, choć niby spuszczone na druk w książce, wyrażały więcej goryczy, niż chłopak życzyłby sobie pokazać.
            -Nie rozumiem – kręcąc w niedowierzaniu głową śledziła jego ruchy. Przymknął na chwilę oczy, po czym odłozył książkę i odwrócił się do niej.
            -Mam ci może przypomnieć? – uniósł brew. – To, jak zaczął cię macać, a potem całować? Wyobraź sobie, że z tego okna wszystko widać.
            -To nie było tak – obruszyła się cicho i niepewnie, jak to miała w zwyczaju.
            -Patrz, a widziałem dokładnie coś w tym stylu.
            -To widocznie masz coś ze wzrokiem, bo wcale mnie nie całował, a ja przez cały czas starałam się go spławić.
            -Nie rób ze mnie debila.
            -Nie rób ze mnie… - chciała powiedzieć „dziwki”, ale nie chciało jej to przejść przez gardło. - …takiej.
            -Nie robię! – obruszył się.
            -Ja również – patrzyła mu prosto w oczy. Przy nim nabrała odwagi, szczególnie jeśli chodziło o sprzeczki z nim samym. Przygryzła wargę. – Nie ufasz mi? Nie wierzysz, że mi na tobie zależy?
            -Ufam... – westchnął. – Ale tobie, nie jemu. Poza tym chyba mam prawo być zazdrosny?
            -To uwierz, że nic między nami nie ma. Cały czas staram się go trzymać na dystans i zniechęcać do jakiejkolwiek rozmowy ze mną, bo jest przemądrzały i nudny jak flaki z olejem. Nie moja wina, że się dowala.
            Lunatyk stłumił w sobie prychnięcie. Nie podobał mu się ten koleś, a już tym bardziej to, że startuje do Ann. I nie podobało mu się, że wczoraj po obiedzie ją odprowadził, ani to, że wykonują razem zadanie na zielarstwie. Wiedział, że Ann mówi prawdę, ufał jej bezgranicznie. Jednak bał się, że Clausse może okazać się jego rywalem.
            -Słuchaj, załatwię to tak szybko, jak tylko się da. Nie miałam zielonego pojęcia, że odwali coś w tym stylu. Wytłumaczę mu, że ma sobie poszukać innej naiwnej.
            Remus posłał jej krzywy pół-uśmiech. Znał Ann i wiedział, że czasem jest po prostu zbyt dobra, żeby ranić innych w ten sposób. Nie powiedział jej tego, ale w pierwszej chwili pomyślał, że sam będzie musiał mu to wytłumaczyć.

***

            W środku nocy obudził się z kołaczącym sercem, właśnie w chwili, gdy miał zatopić kły w jej gardle. Znów miał ten sen – zapomina o pełni, zmienia się przy niej, nie panuje nad sobą i budzi się w chwilę przed tym, jak ma ją zabić.
            Remus wstał z łóżka i poszedł do łazienki, potykając się o kufer Glizdogona. Zauważył ze zdziwieniem, że oprócz niego w dormitorium jest tylko on – Łapy i Rogacza nie było. Westchnął ciężko. Pewnie prefekci ze Slytherinu mają dyżur nocny. Wchodząc do łazienki od razu poczuł zimne kafle pod bosymi stopami. Opłukał twarz wodą, której trochę wypił prosto z kranu. Musiał otrzeźwieć, żeby znów zasnąć.
            Kiedy położył się do łóżka, przypomniał mu się ten pieprzony Clausse. Jemu na pewno nie śni się, jak rozrywa Annabel gardło. Nie widzi tego przerażenia w jej oczach, cholera, nie czuje, jak pulsuje jej krew w żyłach. Nie budzi się w środku nocy zlany potem, z ulgą, że jednak jej nie zabił, a potem nie musi w ciągu dnia patrzeć na nią i zastanawiać się, dlaczego ona z nim właściwie jest i kiedy nadejdzie ten dzień, w którym jego sen się spełni.
            Ale kochał ją, tak ją kochał... Jakby jej zabrakło, nie chciałby już nigdy więcej oglądać świata. Była dla niego wszystkim i chciał zrobić wszystko, by była bezpieczna. Zaczął nadgorliwie monitorować fazy księżyca, przeglądać stare księgi w poszukiwaniu eliksirów, które mogłyby złagodzić jego przypadłość – nic nie znalazł. Podejrzewał, że takie pozycje można znaleźć jedynie w Dziale Ksiąg Zakazanych. Robił, co mógł, by była przy nim bezpieczna, ale nadal się bał. Co będzie, jak za kilka miesięcy skończą szkołę? Gdzie będzie przechodził przemiany? Co się stanie, jeśli nie będzie już miał przy sobie Rogacza, Łapy i Glizdogona, którzy mogliby go powstrzymać?

***

            W środę Annabel cały dzień czuła, że Remus trzyma ją na dystans. Nie miała dziś zielarstwa, więc okazji do porozmawiania z Claussem i wytłumaczenia mu wszystkiego nie było, ale to chyba dobrze wpłynęło na Lupina, który mógł ją mieć przez wszystkie lekcje przy sobie. Co prawda dziewczynę denerwowały jego zdawkowe odpowiedzi i krótkie spojrzenia, ale przynajmniej nie miał się do czego przyczepić. Uznała, że poważniej z nim porozmawia podczas nocnego dyżuru.
            -Co tak ugryzło Lunatyka? – zapytała Lily, gdy Ann się szykowała do patrolowania szkoły.
            -Chyba dalej jest zły o Clausse’a, chociaż powiedziałam, że z nim pogadam i poproszę, żeby dał mi spokój – Ann wzruszyła ramionami.
            -No w sumie nie dziwię się, że jest zły. Gdyby Clausse nie był taki przemądrzały, to może sama bym się za niego brała – powiedziała Dorcas, a dziewczyny spojrzały na nią jak na kretynkę. –No co? Nie jest taki zły. Poza tym zawsze chciałam wiedzieć jaki taki kujon będzie w łóżku.
            -Jest okropny – powiedziała Lily. – To już James jest lepszy.
            -Ale masz zdanie o swoich chłopaku, nie ma co – zaśmiały się.
            -Nie no żartuję, James jest super – spostowała ruda. – W ogóle obiecał, że przy następnym wyjściu do Hogsmeade pójdziemy do tej nowej herbaciarni.
            -Uu, romantyk się z niego zrobił – powiedziała Dorcas. – Czyli, że znów zostanę sam na sam z Łapą i Glizdogonem? Żyć nie umierać.
            -Dobra, muszę już lecieć – powiedziała Ann. – Cześć.
            -Tylko wróć na noc a nie to co ostatnio! – zawołała za nią Lily, a Annabel się zaśmiała.
            Na dole był już Remus, czekający tam, gdzie zawsze. Ann uśmiechnęła się tak słodko, jak tylko potrafiła i pocałowała go w policzek na przywitanie. Wyszli przez portret Grubej Damy na ciemne już korytarze Hogwartu. Dziewczyna wzięła go za rękę, chcąc go jakoś udobruchać.
            -Dalej jesteś zły – powiedziała miękko. – Serio, nie masz się czym martwić. Jutro mam na pierwszej lekcji zielarstwo, załatwię to zaraz z rana.
            -To już nie o to chodzi – powiedział po chwili milczenia. – Po prostu… zresztą nieważne.
            -Nie nieważne, tylko mów.
            -Ann…
            -Jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć też B.
            -Od kiedy jesteś taka stanowcza?
            -Od kiedy mnie tego nauczyłeś. Teraz proszę, po prostu co?
            Usiedli na schodach, a Lupin spojrzał jej w oczy. Nie chciał jej mówić niektórych rzeczy, by nie wyjść na jakiegoś mięczaka, który ciągle się o wszystko zamartwia i nawet najdrobniejsze rzeczy go ruszają.
            -Miałaś kiedyś taki strasznie realny sen, po którym budziłaś się przestraszona z ulgą, że to był tylko sen? – zapytał, a ona przytaknęła. – Ja mam takie regularnie. A właściwie jeden taki. Zawsze w nim jesteśmy na błoniach, nagle wschodzi księżyc, ja się przemieniam i budzę się w momencie, w którym już miałem rozerwać ci gardło – patrzył na nią badawczo. Nie okazywała żadnych objawów strachu ani szoku. Dziwna jakaś, czy co? – Boję się, że kiedyś to się może faktycznie stać.
            -Ale ja się nie boję – Annabel chwyciła go za rękę. – Przecież uważasz, robisz wszystko, żeby do tego nie doszło.
            -Już raz zapomniałem o pełni.
            -Ale nic się nie stało. Łapa i Rogacz w porę przyszli i…
            -A co, jeśli następnym razem ich tam nie będzie? Przecież gdybym ci cokolwiek zrobił, nigdy bym sobie tego nie wybaczył.
            -Kupię ci na urodziny kalendarz z fazami księżyca – zażartowała.
            -Daj spokój. Po prostu zastanawiam się, czy z tym całym Claussem nie byłoby ci lepiej. Byłabyś bezpieczniejsza.
            -Chcesz ze mną zerwać? – teraz się zdziwiła. Jeszcze kilka dni temu mówił, że ją kocha, a teraz chce ją rzucić?
            -No właśnie nie chcę i w tym cały problem – nawet nie zdawała sobie z tego sprawy, ale wypuściła z płuc powietrze, które w nich trzymała. – Kocham cię tak, że nawet nie jestem w stanie tego powiedzieć. Dlatego chcę, żebyś była bezpieczna. Wolę, żebyś była z kimś innym, niż żeby w ogóle cię nie było.
            -Nie gadaj głupot. Nie chciałabym być z nikim innym. Myślisz, że nie zdaję sobie sprawy z twojego „futerkowego problemu”? Myślisz, że nie wiem, na czym to wszystko polega? Wiem, i wiem też, że jesteśmy w stanie sobie z tym poradzić.
            Remus spojrzał na nią z takim bólem, jakiego jeszcze nigdy nie widziała w jego oczach.
            -Po prostu czasem tak się boję – powiedział cicho.
            Annabel oparła głowę o jego bark, przytulajac go. Lunatyk objął ją ramieniem, delikatnie tworząc kółeczka kciukiem w jej dłoni.
            -Poradzimy sobie – powiedziała z przekonaniem.
            Gdy w końcu uznali, że czas na serio wziąć się za ten patrol, szło im już dużo lepiej.
            -Nie wracajmy do wieży – zaproponował Lunatyk, gdy już mieli konczyć.
            -Pokój prefektów? – zapytała, a ten przytaknął. – Wiesz, jak uszczęśliwić dziewczynę – zażartowała.
            W środku nic się nie zmieniło – nawet rozlana na stole kawa nadal tam była. Remus podejrzewał, że skrzaty sprzątają tam jedynie raz w tygodniu, przed każdym spotkaniem. Rozłożyli kanapę, z której wyciągnęli koce. Poduszki wzięli te ozdobne, które zwykle na niej leżały; zresztą nie za bardzo mieli inne wyjście.
            -Tylko ściagnij buty – Lunatyk przewrócił oczami i, już w pozycji leżącej, nogami zdjął stare adidasy.
            -No chodź tu – przygarnął do siebie An