niedziela, 14 grudnia 2014

Walcz do końca: rozdział 14



                Hogwart ma to do siebie, że gdy tylko zrobi się choć trochę sieplej i wiosenniej, nauczyciel zielarstwa angażuje swoich uczniów z ostatniego roku w pracę na błoniach, wmawiając im, że dzięki temu się uczą się jednoczyć z roślinami. Tak więc gdy tylko skończyłyły się przymrozki, pani Wooden przygotowała wachlarz zajęć dla siódmoklasistów: przycinanie, malowanie, sadzenie, spulchnianie gleby i wszystko inne, o czym tylko uczniowie mogli nie marzyć.
                Annabel, która wybrała sobie zielarstwo jako przedmiot rozszerzony, już miała dosyć, przewidując długie godziny pracy w zimnie, bo w końcu dziesięć stopni nie jest temperaturą wymarzoną do uprawiania ogródka. Tym gorzej, że mieli pracować w parach. Większosć jej przyjaciół na rozszerzenie wybrało OPCM albo zaklęcia, więc nie było nikogo, z kim chciałaby pracować. Gdy cała klasa dobrała się w pary, została tylko ona i Louis Clausse, który zawsze był raczej typem przemądrzałego samotnika z Ravenclaw. Został prefektem, bo był spokojny i porządny, ale nie przysporzyło mu to przyajciół.
                -Masz parę? – zapytał, a dziewczyna zaprzeczyła. – No to już masz. Mam nadzieję, że załapiemy się na przycinanie albo sadzenie, jak uważasz?
                -Sadzenie byłoby ekstra – zgodziła się.
                Louis Clausse wyglądał tak, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale nie za bardzo wiedział, co, a Annabel nie zbyt wiedziała, czy powinna się odzywać. Pamiętała, jak w trzeciej klasie wkurzył Łapę i Rogacza, na co ci zrobili mu jakiś kawał – nie wiedziała dokładnie jaki, ale wiedziała, że chłopak go zapamiętał, bo po dziś dzień się z nimi nie przywitał.
                -Dobrze, kto chce dziś sadzić? – zapytała pani Wooden, na co ręka Louisa wystrzeliła w powietrze jak oparzona.
                -My! My byśmy chcieli pani profesor! – powiedział nieco zbyt głośno, a cała klasa spojrzała na nich z dezaprobatą. Annabel żałowała, ze nie może w tej chwili zniknąć jak wtedy, z Remusem, pod peleryną.
                Psorka dała im rękawiczki i narzędzia, wyznaczyła miejce i kazała wziąć się do roboty, odchodząc do innej pary. Annabel uznała, że najlepiej zrobić co trzeba i mieć spokój, więc wzięła się do pracy. Niestety, Louis, choć równie pracowity, był okropnym gadułą i ciągle ją o coś pytał, więc nie dane jej było spokojnie pogrążyć się we własnych myslach.
                -Z ostatniego testu dostałem Powyżej Oczekiwań, chociaż Wooden mówiła, że poszedł beznadziejnie. Według mnie wcale nie był taki trudny, wystarczy się przykładać. A ty co dostałaś? – zapytał.
                -To samo – odparła, teraz plując sobie w brodę, że zamiast wieczór przed testem poświęcić na naukę, leżała z Remusem na łóżku i czytali stare reportaże z Proroków Codziennych dla zabicia czasu. Gdyby wtedy się pouczyła i dostała Wybitny, mogłaby przynajmniej sprawić, żeby Louis się zamknął.
                -No tak, w końcu jesteś mądra – powiedział, jakby z przekąsem, a ona uniosła brwi ze zdziwieniem. – Co jeszcze powiesz? Jakie masz plany po skończeniu szkoły?
                -Magofarmacja – odpowiedziała, głęboko wierząc, że tak właśnie będzie. Była pełna młodzieńczej nadzieji i goniła za swoimi ideałami.
                -Ambitnie – przyznał. – Ja chciałbym zajmować się głównie roślinami, projektowaniem ogrodów, takie tam rzeczy. Chcę założyć własne przedsiębiorstwo ogrodnicze.
                -Super – mruknęła, wiedząc, że chłopak oczekuje jej reakcji. Starała się być dla niego miła, bo nie miała w zwyczaju dawać ludziom otwarcie do zrozumienia, że nie chce z nimi przebywać.

***

            Na obiedzie przy stole Gryfonów panował raczej ponury nastrój, który był jeszcze efektem wczorajszego meczu, który przegrali ze Slytherinem. James nie mógł przeżyć faktu, że to Aaron Smith, a nie on, złapał znicz.
            -To nie twój ostatni mecz – powiedziała po raz setny Lily, mając już powoli dość ten całej gadaniny o quidditchu, której musiała bez przerwy wysłuchiwać.
            -Evans, nie rozumiesz – wtrącił się Łapa. – Tu chodzi o nasz HONOR. Godność Gryffindoru została zdeptana przez jakiś zielonych półmózgów.
            -To się im odgryziecie w następnym meczu – wzruszyła ramionami Dorcas.
            -Wiecie, słuchanie o quidditchu jest porywające, ale muszę przygotować wszystko do spotkania prefektów, także spadam – Annabel wstała od stołu i udała się do wyjścia z Wielkiej Sali.
            Była dziś pełnia i Remus wyglądał wyjątkowo blado, trzęsł się gorzej niż zwykle. To pewnie dlatego, że ostatnią przeszedł wyjątkowo spokojnie. Kazała mu więc dojeść, a potem odpocząć i nawet nie myśleć o pojawieniu się na spotkaniu.
            -A ten co? – zdziwił się Remus, widząc, jak do wychodzącej z sali Ann podszedł Louis Clausse i o coś zagadał. Po chwili wyszli, a wyglądało to tak, jakby chciał ją odprowadzić. – Od kiedy ona z nim gada?
            -Może ma romans – zaproponował złośliwie Łapa, przez co od razu dostał od Lunatyka w łeb. – Auu! Nie martw się Luniu, wymyślimy coś na tego drania. Przecież on z nią porozmawiał! To niedopuszczalne!
            -Weź się zamknij – Remus spojrzał na niego spod byka.
            -Nie, on ma rację! – do Łapy dołączył Rogacz. – Skoro miał czelność zwrócić się do twej lubej, na przykład zapytać, o której jest spotkanie prefektów, to musi nas popamiętać.
            Luantyk pokazał im „wredną gebę” i zajął się jedzeniem. Teraz jego reakcja serio wydawała mu się niedorzeczna. W końcu mógł pytać o coś w stylu „nie przeszkadza ci, że się spóźnię na zebranie?”albo „o której zaczynamy?”. Zaczął się w myślach strofować za zbytnią zazdrość, która przecież podobno niszczy związki.
            Chociaż wolałby być na spotkaniu, chociażby, żeby popilnować Clausse’a, do którego nagle stracił wszelkie zaufanie, to faktycznie czuł się beznadziejnie. Od rana miał dreszcze, które tylko przybierały na sile. Czuł się tak, jakby miał co najmniej 39 stopni gorączki, choć wiedział, że to nie to. Kiedy po obiedzie położył się do łóżka, natychmiastowo zasnął.

***

            -Cześć – uśmiechnęła się Ann, zajmując miejsce przy stole w pokoju prefektów. Do kubka nalała sobie kawy z dzbanka stojącego na środku stołu. – Remus źle się czuje i nie mógł przyjść, ale powiedział co mamy zrobić, więc jakoś sobie poradzimy.
            Zazwyczaj to Lunatyk prowadził te spotkania. Co tu kryć, potrafił lepiej przemawiać. Kiedy mówił, ludzie go po prostu słuchali.
            -Nocne dyżury według rozpiski na ścianie, chyba, że chcecie się jakoś pozamieniać.
            -Mam w czwartek ważny sprawdzian z transmy – zgłosił się Bertie z Hufflepuffu. – Może moglibyśmy wziąć twój i Remusa dyżur z czwartku a wy byście wzięli nasz środowy?
            Ann zgryzła wargę w skupieniu. To pojutrze. Dzisiaj pełnia, więc jutro raczej Lunatyk przeleży dzień w Skrzydle Szpitalnym. Ale do środy powinien wydobrzeć.
            -Spoko – zgodziła się. Już zmieniam – wzięła kolorowe pióro i zaznaczyła zmianę w grafiku.
            -Mam pomysł – powiedział Louis. – Może, jako, że jest drugi semestr, pozmieniamy pary? Trochę odmiany zawsze się przyda.
            -Jak byś to widział? – zapytała, trochę na odczepnego, wiedząc z góry, że ten pomysł nie wypali.
            -Dla przykładu Maggie byłaby z Ray’em, Victoria i Miranda się kolegują więc mogłyby być razem, Gray z Claudią, Bertie z Remusem i ja z tobą – powiedział głosem tak pewnym siebie, że Annabel musiała powstrzymać się od wywrócenia oczami.
            -Nie – odpowiedziała cicho. Trudno jej było odmawiać, zwłaszcza, że widziała, jak Miranda i Victoria się ucieszyły z pomysłu Louisa. – Znaczy… muszę pomówić z Remusem. Ale najpierw ustalcie miedzy sobą, kto z kim chciałby być. Z tym, że ja i Remus się raczej nie zamienimy.
            -No weź, mogłoby być fajnie – przekonywał ją Louis.
            -My z Mirandą stworzyłybyśmy idealną parę do walki z huligaństwem – powiedziała dziarsko Victoria.
            -Ale nie bez powodu te pary są mieszane – wtrącił Ray, rok młodszy od Ann chłopak z Gryffindoru. Bardzo zżył się z Claudią i nie chciał być w parze z kimś, kogo praktycznie nie znał. – Spójrzmy prawdzie w oczy, ale niestety, gdyby doszło do brutalniejszych sytuacji czy szarpaniny, co raz mi się zdarzyło, to dwie dziewczyny nie mają szans.
            -Ray ma rację – powiedziała Annabel tonem kończącym dyskusję. – Poza tym Remus się na to nie zgodzi, więc jak chcecie, możecie próbować go przykonywać, ale nic to nie da.
            Wiedziała, że unika odpowiedzialności i zrzuca winę na Lunatyka, ale musiała przywołąć jego imię, by sprowadzić wszystkich do porządku. Gdyby tu był, w życiu nie wypłynąłby taki temat. Wiedzieli, że Remus jest tradycjonalistą i  chce, żeby wszystko było zrobione tak, jak to zawsze działało, a poza tym to on był tą osobą, która nie chodziła na ustępstwa. Denerwowały go nawet zmiany w grafiku dyżurów, a co dopiero takie coś.
            Po skończonym zebraniu Ann, całkowicie wypalona i wymęczona, udała się do Wieży Gryffindoru. Za oknami wyglądało tak, jakby zaraz miało zmierzchać. Po drodze spotkała wychodzących ze szkoły Huncwotów.
            -Jak spotkanie? – zapytał Luantyk, który zatrzymał się, by się przywitać. Był jeszcze bledszy niż na obiedzie, z ciemnymi cieniami pod przekrwionymi oczami. Zawsze, gdy go takim widziała, było jej go strasznie żal. To nie fair, że taka osoba musi znosić takie cierpienia. Miał wielki potencjał, a to niszczyło jego życie.
            -Dobrze – wzruszyła ramionami. Nie chciała go jeszcze dodatkowo denerwować. – Mamy dyżur w środę zamiast w czwartek.
            -Okej – mruknął zrezygnowany. – Zastanawiam się, po co w lato ślęczałem godzinami nad tym grafikiem, skoro i tak teraz mają go dzieś.
            -Nie możemy od nich wymagać, że będą łazić po nocy, kiedy na drugi dzień mają ważny sprawdzian – usprawiedliwiła ich Ann.
            -Ej, Luniek, rusz się! – zawołał remusa Łapa. Byli już pół piętra niżej.
            -Widzimy się jutro – uśmiechnęła się Annabel. – Trzymaj się – powiedziała, całując go delikatnie.
            -Dobranoc – powiedział z krzywym uśmiechem, ściskając jej dłoń zimną, drżącą ręką.

            Jak w każdą pełnię, trudno jej było zasnąć. Wciąż miała wrażenie, że słyszy wycie wilka, choć Wrzeszcząca Chata była na tyle daleko od szkoły, że nie było prawdopodobne, by słyszała cokolwiek.