sobota, 3 października 2015

Walcz do końca: rozdział 19



-Musimy iść – mruknęła niechętnie, wyswobadzając się z jego objęć. – Za godzinę mamy pociąg.
Jęknął, szukając ręką leżącej na podłodze bielizny. W myślach jęknął kolejny raz, gdy zobaczył, jak Annabel odwraca się do niego plecami, by ubrać stanik. Wredne dziewczę, ot co.
Był poniedziałkowy ranek, a Remus przyszedł do niej wcześniej, by mogli zjeść wspólne śniadanie, naszykować się do drogi i iść na pociąg, który miał ich zawieźć na wybrzeże. Cóż, do tej drogi za dużo się nie naszykowali, skoro Allan powiedział, że idzie do pracy i zamknął za sobą drzwi.
Ubrali się, pościelili łóżko, a Ann zaczęła wyliczać, czy wszystko mają.
-Szczoteczka do zębów! – wykrzyknęła i pognała do łazienki, by spakować „ostatnią rzecz”. Taa, jasne, ostatnią… Krzątała się, wrzucając do torby jak leci przybory kosmetyczne, jakieś jedzenie i wszystko, co mogłoby im się przydać. Remus przyglądał się temu spokojnie, wiedząc, że spakował wszystko, czego potrzebuje. Zresztą, teraz i tak już by mu się nie chciało wracać do domu.
-Ręcznik – podsunął, a ona od razu zmieniła kierunek, w którym szła, zawracając do szafki z ręcznikami w salonie. Nie mógł się nadziwić, jak potrafiła być niezorganizowana. Z jednej strony wszystkie notatki poukładane, każda rzecz opracowana idealnie, a kiedy przychodzi do spakowania głupiej walizki na wyjazd, zaczyna tracić głowę, bo nie ma przed sobą wykresu bądź listy.
-Musimy już serio iść – powiedział w końcu, patrząc na zegarek. – Za pół godziny odjeżdża pociąg.
-Nie zdążymy! – wykrzyknęła. – No co tu jeszcze stoisz? Wychodzimy!
Szybko ubrała buty i wypadła z mieszkania ze swoją walizką, a Lunatyk wyszedł za nią spokojnie z torbą podróżną i spakowanym namiotem z drugiej ręce. Szli najszybszym tempem, na jaki było ich stać, by dotrzeć do stacji metra. Mieli farta, bo nie musieli czekać na pociąg, który podjechał w chwili, gdy weszli na stację. W środku udało im się załapać na miejsca siedzące, gdzie wreszcie ochłonęli. Mieli jeszcze 16 minut, metro jedzie 10, praktycznie pod sam dworzec Kings’ Cross.
-Gadałem z Glizdkiem, zamieni się namiotami – powiedział Lunatyk, gdy minęli pierwsza stację. – Wyobraź sobie, co to będzie za życie – zrobił minę, jakby marzył o tym przez całe życie.
-O rany całkiem zapomniałam – wyrwało się Annabel, a Remus posłał jej pytające spojrzenie. Widziała, jak się cieszył, że będą mieli namiot tylko dla siebie. – Była u mnie Dorcas… i prosiła, żeby być z nami w trójce.
-Co? – zdziwił się. Całkiem wyleciało jej to z głowy, zapomniała uprzedzić go, żeby nie rozmawiał z Glizdogonem.
-No… ma pewnie problemy i… wiesz, jak to jest.
-Zgodziłaś się – stwierdził chłopak, odwracając wzrok od niej, by utkwić go w przeciwległej ścianie. – Bo oczywiście to było tak arcy ważne i było ci jej tak arcy szkoda, że nawet nie pomyślałaś o nas.
Tylko to powiedział, jego twarz stężała. Miał zaciśnięte szczęki, całe jego ciało napięło się. Był na nią zły. W jednej chwili, z beztroskiej radości, do zepsutego humoru i obrazy na cały świat. Nie lubiła się z kimkolwiek kłócić, a tym bardziej z Remusem. Chciała też dla wszystkich jak najlepiej, dlatego kiedy Dorcas ją poprosiła, zgodziła się. Nie miała pojęcia, że mu tak na tym zależy. Nie chciała, żeby miał jej to za złe. Był uparty jak osioł, gotów okazywać, jak bardzo jest obrażony przez cały dzień.
-Przepraszam – powiedziała w końcu, ale ten tylko się jakoś dziwnie skrzywił. – Zobaczysz, że i tak nie będziemy tam mieli ani chwili dla siebie – próbowała tłumaczyć.
-Pewnie tak – mruknął. Nadal jednak był wkurzony.

                Gdy siedzieli już całą siódemką w przedziale, Dorcas co chwila posyłała dziwaczne spojrzenia w kierunku Annabel, która niewiele z tego wszystkiego rozumiała. Po jej lewej stronie siedział Lunatyk, cichy i zdenerwowany, po prawej Syriusz, który jak zwykle grał duszę towarzystwa, a naprzeciwko Dorcas coś szalała, co chwilę to ściągając brwi, to nimi poruszając w górę i w dół. Kiedy Glizdogon, jeszcze na peronie, zagadał do Remusa o namiot, ten tylko kazał mu pytać się jej, a ona musiała odkręcać całą sprawę. Nie chciała sprawić nikomu przykrości, a wyszło, cóż, jak zwykle. Czasem nie cierpiała siebie za to, jak nieuważna i nietaktowna potrafi być. Nie chciała, by ktokolwiek czuł się przez nią źle, a tymczasem zawsze o czymś zapominała i jednak nie wszyscy byli tak szczęśliwi.
                Czasem zastanawiała się, dlaczego nie chce, by ktokolwiek przez nią cierpiał. Jasne, to nie jest fajne, ale w końcu ludzie cały czas ranią się nawzajem, nawet nie zdając sobie sprawy. Podcinają innym skrzydła, nie wiedząc o ich istnieniu i wprawiają w zakłopotanie. Kiedy jednak parę lat temu nad tym myślała, za szybą kiosku zobaczyła cytat w jakiejś mugolskiej gazecie: „Ludzie zapomną co powiedziałeś, zapomną, co zrobiłeś, ale nigdy nie zapomną, jak się przy tobie czuli” (Maya Angelou). Doszła więc do wniosku, że to pewnie dlatego – że chce zostać zapamiętana, choćby na chwilę, że chce być pozytywną iskierką w sercach tych, którzy kiedyś ją wspomną.
                Tymczasem siedzieli w przedziale, większym, niż te w ekspresie do Hogwartu i Remus nawet na nią nie patrzył. Udawali, że wszystko gra i huczy, śmiejąc się z głupich żartów Rogacza. Gdy tylko Annabel udało się złapać spojrzenie Lunatyka, ten patrzył na nią sztywno, bez cienia uśmiechu.
                -Idę do łazienki – mruknęła i wyszła z przedziału. Już czuła, jak łzy cisną jej się do oczu. Odechciało jej się wyjazdów, chciała tylko zakopać się pod kołdrą i nie wychodzić.
                Znalezienie łazienki w pociagu nie było łatwe, ale w końcu tam była, na samym przodzie. Zamknęła się w środku, próbując ustać pod ruchem kół. Śmierdziało tam tak, jak tylko w mugolskich toaletach publicznych może śmierdzieć. Przyszła tu właściwie tylko po to, by Remus nie zobaczył, jak się rozkleja. Ukryła twarz w dłoniach, oddychając ciężko. Czemu ona zawsze musi wszystko schrzanić? Zresztą, ten też wiele lepszy nie był, uparty jak osioł. Kilka minut się uspokajała i odnajdywała swoje wewnętrzne zen, by być spokojną i zdystansowaną, aż w końcu wyszła z łazienki. Za drzwiami od razu natknęła się na Dorcas.
                -Musze siku, poczekasz na mnie? – zapytała, wchodząc do środka i nie czekając na odpowiedź. Po chwili wyszła. – No, a teraz mów, o co chodzi. Nie patrz na mnie jak na idiotkę, o co wam poszło z Lunatykiem?
                -Drobna sprzeczka – Annabel wzruszyła ramionami.
                -Widziałam wasze drobne sprzeczki i zawsze po pięciu minutach już mogliście kontynuować całowanie. Wiesz, że mi możesz powiedzieć.
                W tym rzecz, że nie mogła. Przyznanie, że poszło o miejsce Dorcas w namiocie sprawiłoby, że poczułaby się winna. A przecież nie była.
                -Wiesz, jak to jest. W jednej chwili uprawiasz niesamowity seks a w drugiej jakaś głupota cię wkurza i tyle. Po wyjściu z pociągu to obgadamy i znów będzie jak zawsze.

                Ale nie było. Ani trochę „jak zawsze”. Ani po wyjściu z pociągu, ani po rozbiciu namiotów nad brzegiem morza, ani przy rozpakowywaniu rzeczy, ani nawet, jak zabrali się za kombinowanie jakiegoś obiadu. Kiedy pod wieczór na chwilę znaleźli się sami w namiocie, Ann uznała, że muszą pogadać.
                -Remus, nie chciałam – zaczęła. – Dorcas miała problemy i nie pomyślałam i się zgodziłam, przepraszam… serio nie chciałam.
                -Okej – odburknął tylko.
                -Możesz ze mną porozmawiać?
                -Przecież rozmawiam – wzruszył ramionami.
                -Dobrze wiesz, o co mi chodzi – złapała go za rękę, by na nią popatrzył.
                -Nie martw się tak, dobrze wiem, że zawsze chcesz dla wszystkich jak najlepiej. Szkoda tylko, że wtedy to ja obrywam. Myślałem, że powinienem być dla ciebie najważniejszy, tak jak ty jesteś dla mnie, ale widocznie ty masz na ten temat inne zdanie.
                -Jesteś dla mnie najważniejszy – głos jej się łamał. – Dlatego byłam pewna, że zrozumiesz.
                -Widocznie niczego nie można być pewnym – powiedział z goryczą w głosie. – Nawet tego, że komuś zależy na tobie tak samo, jak tobie na niej. Wybacz, muszę iść po drewno.
                Jego delikatny ruch ręką sprawił, że ją puściła. Odwrócił się na pięcie i wyszedł z namiotu. Annabel zaczerpnęła głośno powietrza i usiadła na brzegu łóżka, ukrywając twarz w dłoniach. Najgorsze było to, że nie mogła zaprzeczyć jego racjom. Nie chciała, żeby to tak odebrał. Był dla niej najważniejszy na świecie, zależało jej na nim jak na nikim innym. A teraz myślał, że wcale tak nie jest. I to z jej winy.

***

                Wyszedł z namiotu wściekły. Lily i Rogacz obściskiwali się przy wygasającym ognisku, Glizdogon dojadał obok resztki obiadu. Syriusz z Dorcas gdzieś zniknęli. Udał się w głąb rosnącego przy plaży lasu. Miał dość tej całej sytuacji z Ann. Miłosierna Samarytanka się znalazła. Myśli o wszystkich tylko nie o nim. A przecież chciał dobrze dla nich oboje. Chciał, żeby przez kilka dni było tak, jakby razem mieszkali, żeby mógł budzić się przy niej i razem z nią kłaść się spać. We dwoje, nikt więcej. Ależ oczywiście, że mieli wspólne łóżko – z łóżkiem Dorcas zaraz naprzeciwko. Zresztą to nie o to chodzi.
                Zawsze musi być coś ważniejszego, ktoś ważniejszy. A czemu? Bo on był zawsze. Był stale w jej życiu, kochał ją i chciał, by tak właśnie pomiędzy nimi było – prosto, jasno. A ona o nim zapominała. Może jak poczuje, że może go stracić, to się opamięta. Kobiety.
                Zbierał duże gałęzie, konary, wszystko, co nadawało się do spalenia. Nie chciało mu się wracać. Chodził po lesie, a ciężar w jego rękach rósł, proporcjonalnie do ciężaru na piersi. Jasne, że nie chciał z nią zrywać. Była najlepszym, co mu się w życiu przydarzyło. Może musiał po prostu poczekać, ochłonąć i udawać, że wszystko jest dobrze? Pewnie tak było.
                Gdy zaszedł już naprawdę daleko i powoli uznawał, że pora wracać, pomiędzy drzewami zobaczył rozbity czarny namiot. Zdziwił się, widząc, że ktoś rozbił się w środku lasu, mając niedaleko plażę. Ludzie potrafią być serio dziwni, pomyślał. Odwrócił się i zaczął wracać na plażę, nie chcąc przeszkadzać w kontemplowaniu leśnej głuszy towarzystwu z tego namiotu.
                Na plaży sytuacja zmieniła się o tyle, że ognisko już niemal całkiem wygasło, a obok Lily siedziała Annabel i zawzięcie o czymś dyskutowały. Spojrzała na niego przeciągle, gdy układał znalezione drewno i zaczął dmuchać w ogień, chcąc go na nowo rozpalić.

***

                Dorcas spędzała dzień, szukając muszelek. Chciała pobyć trochę w spokoju, a w szczególności nie wchodzić w drogę nabuzowanemu Lunatykowi. Było jej głupio, domyślała się, że to przez nią jest taki zły na Ann. Spokój dawał jej fakt, że wiedziała już, co powie Syriuszowi. Ciągle brzmiały jej w głowie słowa Annabel: „potrzeba czasu, żeby coś do kogoś poczuć”. Pewnie miała rację, jak zwykle.
                Nawet jej nie zdziwiło, gdy w pewnym momencie poczuła czyjeś dłonie na swojej talii. Odwróciła się.
                -Hej – uśmiechnął się Syriusz. – Jest wpół do ósmej. Idziesz się przejść?
                -Spoko – odparła. No tak, wpół do ósmej. 19.30. Ma jeszcze cztery minuty.
                Zaczęli iść wzdłuż plaży, a chłodne fale co chwilę obmywały ich stopy. W torbie Dorcas słychać było brzęczące muszelki.
                -Tak z ciekawości: czemu zmieniliście te namioty? – zapytał. – Przeze mnie? – na jego ustach zakwitł na pół kpiący, na pół żartobliwy uśmiech. Śmieszyła go ta cała sytuacja, a Dorcas ulżyło. Łapa był bezproblemowy.
                -I Glizdogona. Jednak większość dziewczyn raczej nie chciałaby z nim mieszkać.
                -Co ty, jest nie do pobicia. Raz znalazł skarpetki, w których chodził dwa tygodnie wcześniej i zapomniał wrzucić do prania – zażartował.
                -I o to mi właśnie chodziło. Patrz, ile mam – otworzyła torbę, pokazując mu muszelki.
                -Myślałem, że żartujesz, jak mówiłaś, że idziesz je zbierać – spojrzał na nią z ironią.
                -W temacie alkoholu i muszelek nigdy nie żartuję – powiedziała poważnie. Syriusz spojrzał na zegarek.
                -Jeszcze chwila – powiedział. – 5, 4, 3, 2, 1… okej, 19.34 – spojrzał na nia uważnie. -  Umowa była jaka była. Teraz możesz mi odpowiedzieć.
                Dorcas otworzyła usta, ale słowa stanęły jej w gardle. W końcu tylko nabrała powietrza. Nie chciała zaczynać, tak z buta. Miała nadzieję, że ją jakoś naprowadzi.
                -Możesz powtórzyć pytanie? – zapytała przebiegle.
                -Nie – odparł dobitnie. – Znasz dobrze pytanie. Chcę tylko odpowiedzi.
                -Faceci – mruknęła, z ironią przewracając oczami. Niech stracę, pomyślała -  Okej.
                -Okej? Tylko tyle? – uśmiechnął się kpiarsko.
                -Tylko tyle, ty cholerny manipulancie.
                -Okej. Okej jest wystarczające – stwierdził w końcu z miną kogoś, kto uznał, że „no, w sumie to żarcie nie jest takie złe”.
                -Romantico – podsumowała i zaśmiali się, patrząc sobie w oczy.
Podobał jej się jego śmiech, to jak mrużył oczy. Podobała jej się jego bezproblemowość, podejście do życia, patrzenie na jasną stronę. Lubiła jego żarty, to, że był łobuzem, ciągnęło go do rebelii.
Miała szczerą nadzieję, że dadzą radę, że ona da radę pokochać go tak, jak na to zasługiwał.

poniedziałek, 14 września 2015

Walcz do końca: rozdział 18




            Deszcz bezlitośnie bębnił w parapety, a Dorcas przewracała się z boku na bok. Była 23.20, ale w jej domu o tej porze wszyscy już dawno spali. Pomysł Syriusza nie dawał jej spokoju. Z jednej strony nie była pewna, czy jest w stanie pokochać go tak, jak on by tego chciał, czy potrafi dać mu tyle, na ile zasługuje. Ale z drugiej – tak bardzo pragnęła poczuć choć ten jeden pieprzony raz w życiu, że ktoś ją kocha - nie tak, jak rodzice czy siostra, ale miłością niezobowiązującą, taką, która rodzi się w człowieku z czasem, niewymuszana przez więzy krwi.
            Z tych rozmyślań wyrwał ją dzwonek do drzwi. Momentalnie ogarnął ją strach, gdy przypomniały jej się historie z gazet o zniknięciach, porwaniach, a nawet zabójstwach, które miały miejsce ostatnimi czasy. Gdy dzwonek się powtórzył, wyszła z łóżka, po drodze biorąc ze sobą różdżkę. Szła cicho i po ciemku, nie zapalając świateł, jakby ten, kto stoi za drzwiami mógł ją usłyszeć. Też coś – lało jak jasna cholera. Już w przedpokoju spojrzała przez wizjer w drzwiach, widząc na ganku jakąś ciemną sylwetkę. Postać poruszyła się, znów podnosząc rękę, by nacisnąć na dzwonek, ale Dorcas nacisnęła klamkę. Nie chciała budzić rodziców w obawie, że ta osoba usłyszałaby, że jest w domu więcej ludzi. Miała zamiar kłamać, że jest sama. Zrobiła szparę w drzwiach, wysuwając przed siebie różdżkę w gotowości.
            -Jaja se robisz? – zobaczyła w szparze twarz Syriusza i momentalnie wybuchnęła śmiechem. Kamień spadł jej z serca. Otworzyła drzwi i wpuściła chłopaka do środka, opuszczajac różdżkę i zapalając światło. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że jest ubrana tylko w jakąś starą koszulkę i majtki.
            -Matko, myślałam, że to Śmierciożercy – wyszeptała z ręką na bijącym sercu. – Nie wolno tak straszyć ludzi.
            -Wybacz… Przyszedłem, bo powiedziałaś, że w razie czego mnie przenocujesz. Nic nie znalazłem, w każdym razie nie w tak szybkim terminie. Próbowałem nawet spać na dworcu, ale mugolska policja mnie stamtąd wygoniła. No i wtedy się tak rozlało i uznałem, że pora schować dumę do kieszeni i poprosić cię o pomoc.
            -Nie ma sprawy – uśmiechnęła się na potwierdzenie, że nie będzie sprawiał żadnego problemu.
            Teraz dopiero mu się porządnie przyjrzała – cały był mokry. Deszcz skapywał z tych jego przydługich włosów opadających mu teraz na czoło, z rękawów, którymi wycierał brodę, by nie tyle ją wysuszyć, co odsączyć wodę z twarzy. Miał mokre brwi i rzęsy, nie wspominając już o jego szarej koszulce, która teraz przylegała do trosu i brzucha chłopaka, dokładnie odbijając zarysy jego mięśni. Przygryzła wargę, próbując nie patrzeć w tamtą stronę.
            -Co się dzieje? – drzwi do sypialni rodziców były otwarte, więc tata musiał się obudzić, gdy zapaliła światło. Wszedł zaspany, ale na widok Syriusza jakby od razu się rozbudził.
            -Dzień dobry, panie Meadowes.
            -Już raczej dobry wieczór, chłopcze – powiedział dobrotliwym tonem. – Co cię do nas sprowadza o tak pogańskiej godzinie?
            Rodzice Dorcas znali wszystkich jej znajomych, a poza tym Łapa, jako, że niedaleko mieszkał, był częstym gościem u Dorcas podczas wakacji.
            -Syriusz ma teraz pewne problemy – zaczęła dziewczyna, nie wiedząc, ile może powiedzieć, by Łapa nie czuł się zawstydzony. – I może mogłby u nas zostać na trochę?
            -Po prostu nie wracam już do domu – odezwał się Syriusz. – I tak chciałem się wyprowadzić, ale kiedy dzisiaj wróciłem, matka powiedziała, że skończyłem już naukę, więc mogę się wynosić i znaleźć sobie robotę. Nie, żebym tego nie planował, ale kiedy nic dzisiaj nie znalazłem, nie mogłem tam wrócić. No i tak sobie pomyślałem…
            -Zostań, ile potrzebujesz – przerwał mu pan Meadowes ze współczuciem w oczach. – Możesz zająć stary pokój Gwyneth.
            -Dziękuję, obiecuję, że postaram się jak najszybciej coś sobie znaleźć – powiedział, ale gospodarz tylko machnął ręką.
            -A teraz dajcie mi już spać, bo zaraz obudzicie mi żonę i będzie zła przez cały dzień. Dorcas ci wszystko pokaże. Dobranoc.
            -Dobranoc, tato.
            -Dobranoc, jeszcze raz dziękuję.
            Dorcas zgasiła światło w przedpokoju i poprowadziła Łapę na górę. Szedł za nią z walizką, okropnie żałując, że to światło jest zgaszone – w końcu miała ubrane  tylko majtki i teraz mógł jedynie wyobrażać sobie, jaki to musi być widok, iść za nią po schodach. Oświeciła światło dopiero w korytarzu na górze.
            -Tu jest pokój Gwyneth – otworzyła przed nim drzwi. – Rozgość się. Naprzeciwko jest mój.
            -Wiem – uśmiechnął się serdecznie. – Przecież już tu byłem.
            -A no tak, sorry – wzruszyła ramionami. – Łazienka na końcu – dodała szybko, a on podniósł jeden kącik ust w krzywym uśmiechu. Weszli do starego pokoju Gwyneth, a Dorcas zaczęła się krzątać, szukając ręczników i takich tam.
            -Przykro mi z powodu twojej mamy – powiedziała.
            -To nic takiego, już mnie kilka razy uprzedzała, że jak tylko przyniosę świadectwo ukończenia szkoły to lecę z domu na pysk – wzruszył ramionami, próbując ukryć gorycz w głosie.
            -Ale nie powinno tak być – odwróciła się i podeszła do niego. – Zostań tu, ile chcesz, a ja postaram się pomóc ci jak tylko mogę.
            Chwyciła go za rękę i spojrzała mu w oczy. Nie zobaczyła w nich tego przebiegłego łobuza co zawsze. Miał spojrzenie tak smutne i bezsilne, że nie chciało jej się wierzyć, że to nadal on, ten sam Syriusz Black, z którym przez siedem lat siedziała przy jednym stole. Wspięła się na palcach i pocałowała go delikatnie, a on machinalnie wolną ręką podparł jej plecy. Oddał pocałunek z czułością, jakiej pierwszy raz przy nim doświadczyła. Dotąd wszystkie ich bliższe kontakty były naznaczone tylko i wyłącznie pożądaniem, nie było mowy o subtelności i czułości. Teraz jednak to dokładnie poczuła. Jego delikatne pocałunki zdawały się ją kołysać, tworząc dziwną, harmoniczną więź między nimi, gdy mu je oddawała. Dzielili się smutkiem i tkliwością, tak, jakby żadne nie musiało mówić drugiemu, że jest mu źle, bo każde doskonale to rozumiało. Dorcas przeczesała palcami jego mokre włosy, aż w końcu, pobudzona tym całkiem nowym doznaniem, odsunęła się ledwo na centymetry i przygryzła wargę.
            -Zdejmij koszulkę – wyszeptała. – Jest cała mokra.
            Chłopak tylko pochylił się i znów wpił w jej usta, przytrzymując blisko, jak najbliżej przy sobie. Głaskał jej plecy i ramiona, włosy, twarz, najdelikatniej, jak tylko umiał, chciał pokazać, że mu zależy.
            -Miało nie być żadnego seksu aż do poniedziałku do 19.34 – przypomniał jej, a na jego twarz powoli wracał ten łobuzerski uśmiech co zawsze.
            -Nie ostrzegałeś, że to będzie takie trudne – poskarżyła się. Odsunął się od niej, lecz po chwili Dorcas znów była blisko, dotykając jego barku. – Nie bądź taki…
            -Dorcas – szepnął. – Twoi rodzice mogą nie spać, macie w domu cienkie ściany – wymigiwał się, ale tylko dlatego, że chciał, by teraz jej zależało. Zawsze to on pierwszy musiał wszystko inicjować i chciał, żeby przynajmniej raz ona jego prosiła.
            -Będziemy cichutko jak teraz – szeptała. – Pójdziemy do mnie do łóżka, zamkniemy się. Włączę małą lampkę przy biurku. Nie możesz tak siedzieć w mokrych rzeczach, bo się przeziębisz, trzeba coś na to zaradzić – kręciła palcem kółeczka na wierzchu jego dłoni.
            -Matka wywaliła mnie z domu, nie mam gdzie się podziać, muszę jak najszybciej znaleźć robotę, jeśli ktokolwiek da ją komuś o nazwisku Black, ogółem nie jest to za kolorowa wizja, a ty tylko o jednym? – zażartował szeptem.
            Dziewczyna wywróciła oczami. Tego jeszcze nie było, żeby to ona się musiała prosić. I to jeszcze tego niewyżytego Blacka, który zazwyczaj odkładał na bok wszelkie ludzkie uczucia, byle tylko sobie poużywać. No nic, ma przecież swoją dumę.
            -Racja – odsunęła się. – Odpocznij sobie trochę.
            Wyszła z pokoju, zostawiając go samego. Poszła do siebie i zamykając drzwi, usiadła na łóżku. Jeszcze będzie coś chciał, cholerny manipulator. A w ogóle to co jej strzeliło do głowy, prosić się Blacka o seks? Widocznie musi być przed okresem, że jej hormony szaleją. Makabra totalna, zachowała się jakby nie miała w ogóle szacunku do samej siebie. Z wściekłym westchnieniem opadła na łóżko, w pozycji leżącej zakładając ręce na piersiach. No proszę! W majtkach i koszulce, bez stanika, a ten jaki stanowczy! Cud że jej nie powiedział, że ma jakąś pieprzoną migrenę. O nie, tak dalej nie będzie. Niech sobie teraz czeka na ten swój poniedziałek, aż mu wygarnie, debil jeden. No jasne, wywalili go z domu, nie jest przecież bez serca – ale znała Blacka i wiedziała, że się tego spodziewał. Nie cierpiał swojej rodziny i nie mogło go to przyprawiać o nie wiadomo jaką żałobę.
            Po kilku minutach usłyszała trzykrotne pukanie do drzwi. Kiedy się nie odezwała, drzwi lekko się uchyliły, a do środka wszedł Łapa, jedynie w dresowych spodniach. Zdjął już tę mokra koszulkę. Dorcas usilnie starała się nie patrzeć na jego tors.
            -Czego chcesz? – zapytała, a on pochylił się nad nią, wspierając ręce po obu jej stronach.
            -Jesteś piękna, kiedy się tak dąsasz – szepnął, całując delikatnie jej dekolt.
            -Teraz to masz ochotę? – zapytała przez zaciśnięte zęby, próbując nie westchnąć pod wpływem jego kiełkującego zarostu, kłującego jej skórę.
            -Zawsze miałem, po prostu wiesz jak jest, muszę czasem poudawać niedostępnego.
            -Teraz to mnie głowa boli – stanowczo odsunęła go od siebie, obracając się na bok plecami do niego. – Poza tym czy aby cię właśnie z domu nie wywalili? – powiedziała kąśliwie. Jakoś zawsze do tej pory narzekał na swoją rodzinę jak tylko się da.
            -Meadowes, jeszcze trochę tej szopki i sfiksuję – wyprostował się. – Chcesz czy nie? No tak czy nie, pytam się?
            Dorcas odwróciła głowę, patrząc mu w oczy. Miał uniesione brwi i ręce wsparte na biodrach.
            -Ale ma być porządnie – powiedziała w końcu.
            -Masz szczęście, bo przez tę koszulkę już dostawałem szału. Pora się jej pozbyć.

***

            Był niedzielny poranek, a Annabel wróciła do domu z zakupami na obiad. Już czuła, że nie będzie jej tam łatwo. Wszystko w domu przypominało jej o mamie. Jej stara sypialnia stała zamknięta na klucz. Dziewczyna wiedziała, że jeśli tylko by tam weszła, od razu by się rozpłakała. W kuchni jak i reszcie mieszkania wszystko było poustawiane tak, jak lubiła mama. Allan nic nie zmienił.
            -Jestem! – krzyknęła w progu. Dziś niedziela, więc Allan miał wolne w pracy. Zatrudnił się teraz w sklepie miotlarskim na Pokątnej, ale interesy nie szły im zbyt dobrze. Przez tych całych Śmierciożerców nikt nie miał głowy do quidditcha.
            Wczoraj po przyjeździe odwieźli Lunatyka do domu, ale jego rodzice uparli się, że chcieliby ją poznać. Przesiedzieli tam cały wieczór i chyba nawet ją polubili. Kiedy wrócili, nie miała już głowy do ogarniania wszystkiego w domu, więc dzisiaj od rana rozpakowywała swoje rzeczy, sprzątała, teraz miała wziąć się za gotowanie jakiegoś szybkiego obiadu.
            -Zaprosiłem Mandy na wieczór – powiedział Allan, wchodząc do kuchni. Mandy była jego najnowszą dziewczyną, mugolką. – Poznacie się.
            -Od wczoraj tyle się o niej nasłuchałam, że czuję się, jakby była moją starą przyjaciółką – posłała mu złośliwy uśmieszek.
            -I dobrze, bo to, co jest między nami, to prawdziwe uczucie. Serio – przekonywał. Zazwyczaj po średnio czterech miesiącach dziewczyna rzucała go, mówiąc, że nie było między nimi prawdziwego uczucia. Z Mandy był już dwa, więc jeszcze miał szansę jej pokazać, że to czysta miłość.
            -To będzie nas czwórka, bo Lunatyk też przychodzi.
            -Tylko go uprzedź, że żadnych magicznych zagrywek. Nie chcę, żeby się przeraziła i ode mnie odeszła.
            -Jeżeli to prawdziwe uczucie, to tego nie zrobi. Ale skoro się tak boisz to może…
            -To JEST prawdziwe uczucie. Czuję je. O tutaj – poklepał się prawą dłonią po piersi, gdy nagle ktoś zpukał do drzwi.
            -Idź lepiej zobacz kto to, niech serce się poprowadzi – zażartowała Ann, a Allan wywrócił oczami, ale poszedł. No cóż, kto gotuje ten ma władzę.
            -Do ciebie! – krzyknął, a po chwili wszedł do kuchni razem z Dorcas, ubraną w stare dżinsy i jakąś koszulkę.
            -Cześć – przywitały się i przytuliły, jak to dziewczyny mają w zwyczaju. – Co cię do nas sprowadza? – zapytała Ann, mierząc ją spojrzeniem. Nie wyglądała zbyt dobrze. Miała worki pod oczami, trochę pobladła.
            -Musimy pogadać – powiedziała stanowczo. – Poważnie, o poważnych sprawach i w ogóle jesteś jedyną osobą, której mogę to powiedzieć, bo jak powiem Lily, to zaraz wszyscy się dowiedzą, a nie mogę już dłużej tego w sobie dusić.
            -Kochana, jestem wyśmienitym psychiatrą – zażartował Allan, biorąc Dorcas za rękę. – Połóż się i wszystko mi opowiedz.
            -Wypad – powiedziały naraz dziewczyny, a ten, nieucieszony, wyniósł się do swojego pokoju.
            -Siadaj – Ann wskazała przyjaciółce stolik i dwa krzesła, stojące w rogu kuchni. – Herbaty?
            -Kawy, dzięki – Dorcas uśmiechnęła się jak zwykle.
            Annabel zrobiła jej kawę a sobie herbatę i usiadła obok. Uznała, że obiad może poczekać, najwyżej Allan trochę przegłodzi. I tak miał dzisiaj zbyt dobry humor i wypadało mu czymś dopiec.
            -Mów prosto z mostu, jestem gotowa na wszystko – powiedziała Ann, a Dorcas wypaliła:
            -Regularnie upraiam seks z Syriuszem Blackiem – minę miała tak powazną, że Ann aż się zakrztusiła.
            -Na to jednak nie byłam gotowa.
            -Słuchaj, wiem, jak to brzmi. To miał być luźny układ, „przyjaciele z bonusem”, no wiesz. Ty jesteś z Lunatykiem, Lily z Rogaczem i chyba oboje czuliśmy się trochę samotni, mając masę niewykorzystanego czasu.
            Annabel pokiwała głową, udając, że ją doskonale rozumie, chociaż nie miała pojęcia nawet o istnieniu czegoś takiego jak układ „przyjaciele z bonusem”. Najdziwniejsze było to, że nikt nic nie podejrzewał. Świetnie się z tym kryli i gdyby tylko Voldemort miał taki sam talent jak oni, przejąłby władze nad światem i nikt by się nawet nie zorientował.
            -Długo? – zapytała tylko.
            -Ja wiem, kilka miesięcy – wzruszyła ramionami Dorcas. – Problem w tym, że wczoraj wypalił, że moglibyśmy być razem, wiesz, jako para. A ja na to takie: że jak? Zaskoczyłeś mnie. A wtedy on: spoko, luz, dam ci dwa dni na przemyślenie odpowiedzi. No a potem przyszedł w nocy, bo matka go wywaliła z domu i teraz u nas na trochę mieszka, a ja już zdążyłam się z nim przespać ledwo wszedł – ukryła twarz w dłonaich.
            -Okej… - mruknęła Annabel, próbując się zebrać, żeby coś odpowiedzieć. – No ale podoba ci się czy nie?
            -No i w tym cały problem! Lubię go jako przyjaciela, jest świetnym kochankiem, ale chyba nie dałabym rady go pokochać.
            -Zazwyczaj w związku nie jest tak, że od razu się kochacie. Potrzeba czasu żeby coś do kogoś poczuć, a jak się nie spróbuje, to nigdy się nie będzie wiedziało.
            -To nie jest takie proste – westchnęła. – Kiedy kocha się już kogoś innego.
            -Teraz to się już pogubiłam.
            -Kojarzysz tego kolesia, który podobał mi się, jak byłyśmy na trzecim roku?
            -Gordona Warrena, tak. I z tego co pamiętam, podobał ci się aż nie skończył szkoły.
            -To ja go chyba dalej kocham. A jak go nie kocham, to przez niego nie potrafię też pokochać nikogo innego. Zobaczyłam go dzisiaj rano w sklepie jak kupowałam bułki i momentalnie musiałam wyjść, bo się poryczałam. Gdyby nie to pewnie by mnie tu teraz nie było, ale teraz to mnie przerosło.
                Annabel nie miała pojęcia, że Dorcas przeżywa takie rzeczy. Nigdy nic nie powiedziała, nigdy się na nic nie skarżyła. Teraz zobaczyła łzy w jej oczach.
                -Wiem, że źle zrobiłam, dając Łapie nadzieję – kontynuowała. – Ale ja po prostu chciałam coś poczuć. Chciałam znów czuć się prawdziwą osobą, człowiekiem, a nie tylko kimś, kto dziennie wykonuje te same czynności, bez wkładania w nic serca. Chciałabym czesem czuć się po prostu kochana. Jak ty i Lunatyk. Matko, jesteście idealną parą.
                -Nie taką znów idealną – wtraciła Annabel, a Dorcas sporjzała na nia jak na idiotkę.
                -Kiedy ostatnio się kłóciliście? – zapytała zdan uniesionych brwi, a Ann się zastanowiła.
                -No… - zmarszczyła brwi.
                -O to mi właśnie chodziło – podsumowała Dorcas.
                -Uwierz mi, nic nie jest takie kolorowe, jak się wydaje. Wychodzi nam, bo obojgu zależy, żeby nam wyszło. Związek wymaga pracy, to nie jest tak, że dwoje ludzi się poznaje i hop, już są razem do śmierci.
                -No wieem – jęknęła. – Ale co ja mam zrobić? Jak będę z Łapą, prawdopodobnie go zranię, a jak nie będę, prawdopodobnie umrę w samotności z 72 kotami.
                -Lubisz go – powiedziała Annabel tonem podsumowującym dyskusję. – Podoba ci się wizualnie. Dobrze się dogadujecie. Mama zawsze mi mówiła, że najlepsze związki rozwijają się z przyjaźni. Może warto spróbować, zanim do końca go skreślisz?
                Dorcas przygryzła wargę, przetwarzając to w głowie.
                -Może – mruknęła w końcu. – Myślisz, że warto?
                -Zasadniczo to ci własnie powiedziałam – przypomniała Ann, a Dorcas się uśmiechnęła. – A co on właściwie teraz robi?
                -Chodzi  po mieście szukając mieszkania i pracy. Powiedział, że jak już coś znajdzie, mogłabym się do niego wprowadzić. Niezobowiązująco – podkreśliła. – Teraz musz tylko przeżyć biwak. A właśnie, mogę spać z tobą i Lunatykiem? Dzielenie namiotu z Glizdogonem jest raczej mało pociagająca perspektywą.
                -Tak właściwie kombinowaliśmy żeby przekabacić Glizdka i zamienić namiotami tak, żebyśmy mogli spać sami – przyznała Annabel.
                -Proszę, że zostawiaj mnie na ich łasce – Dorcas zrobiła wielkie oczy szczeniaczka, a Annabel westchnęła.
Znów odezwała się ta jej cholerna słabość, by robić wszystko jak najlepiej dla innych. Szybko zbagatelizowała w myślach walory dzielenia namiotu sam na sam z Remusem, tłumacząc sobie, że i tak nie będą mieli ani chwili dla siebie. Zgodziła się, a ucieszona Dorcas aż pomogła jej zrobić obiad, ale kiedy nadeszła pora jedzenia, powiedziała, że musi zmiatać, bo przecież mama na nią w domu czeka też z obiadem.