niedziela, 19 kwietnia 2015

Walcz do końca: rozdział 16



            Dorcas Meadowes szła oświetlonymi ciepłym światłem zachodzącego słonca korytarzami Hogwartu. Stukała niskimi obcasami swoich szkolnych pantofli. Czasem nie cierpiała za to samej siebie, ale czuła, że chce to zrobić. Tłumaczyła sobie: jesteś młoda, możesz popełniać błędy, bawić się życiem. W końcu kiedy masz szaleć i podejmować nieprzemyślane decyzje, jak nie teraz?
            Ale to nie było wszystko. Za każdym razem, zaraz po, czuła w sobie taką straszną, rozdzierajacą pustkę. Znaczy – czuła ją częściej, ale wtedy to się zazwyczaj nasilało. Próbowała zanalizować sytuację, myślała nocami o tym, dlaczego tak musi być. Zastanawiała się, czemu nie potrafi sobie znaleźć jakiegoś miłego chłopaka i stworzyć z nim związku, który nie opierałby się tylko i wyłącznie na seksie. Chociaż czasem żartowała sobie z Annabel i Lunatyka, to okropnie im zazdrościła. Mieli coś, co, miała wrażenie, zostało jej już dawno odebrane – miłość. Prawdziwą, czystą miłość, którą zauważyłby każdy idiota, jeśli tylko spojrzałby na nich choćby przez minutę.
            Czasem myślała, że już nie potrafi tak kochać. Nie potrafi pokochać już nikogo, bo kilka lat temu ofiarowała swoje serce jakiemuś nieosiagalnemu patafianowi, który nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. A mimo wszystko jakby teraz przyszedł i powiedział „Dorcas, wybacz mi tamto, zrozumiałem, że jesteś jedyną, na której mi zależy”, to rzuciłaby się na niego i wzięła z nim ślub choćby teraz, zaraz. Lata mijały i to nie następowało. On skończył już Hogwart, a ona, pomimo upływu czasu, tak okrutnie poraniona przez swoją pierwszą, niedojrzałą miłość, nie potrafiła zawierzyć cząstki siebie nikomu innemu. A podobno czternastolatki nie wiedzą, co to prawdziwe uczucie.
            Zaśmiała się w duchu. Może po prostu jedni ludzie są bardziej wrażliwi od innych. Ona z pewnością była bardziej wrażliwa. Genialnie to maskowała swoją pewnością siebie, charyzmą, żartowaniem i wyniosłym spojrzeniem, ale w środku czuła, że wcale nie jest taka, jak wszystkim pokazuje. Czasem tylko podczas gorszych dni łapała się na płaczu, siedząc skulona pod włączonym prysznicem. Wmawiała sobie, że wcale a wcale nie jest tak poraniona. Przecież on jej tego nie zrobił. On był naprawdę w porządku – odrzucił ją w najmniej bolesny sposób, w jaki było to możliwe. Ona sama to sobie zrobiła. Było w niej coś, co kazało jej za wszelką cenę trzymać się kurczowo tego postrzępionego uczucia do Kolesia Ze Snu, żywić bezpodstawną nadzieję i traktować samą siebie bez jakiegokolwiek szacunku.
            Westchnęła, chcąc oczyścić swój umysł. No już Dorcas, jest spoko. Przecież jesteś dużą dziewczynką, masz jeszcze masę czasu żeby kogoś poznac i się zakochać. A póki co ciesz się życiem, mała.
            Za zakrętem, w umówionym miejsu już stał Łapa, z tym swoim bezczelnym uśmiechem.
            -Zawsze przychodzisz – stwierdził, przekonany do granic możliwości o swoich niezwykłych łóżkowych talentach.
            -Zamknij się, Black – odburknęła wyniośle i weszli do Pokoju Życzeń.

***

            -I jak to zniósł? – zapytał Rogacz zaciekawiony.
            Siedzieli w dormitorium chłopaków: on, Lunatyk, Glizdogon, Lily i Ann. Dorcas mówiła, że musi poszperać w książkach, co ostatnio zdarzało jej się wyjątkowo często, a Łapa mówił, że dostał szlaban za pyskowanie na lekcji Numerologii, której nie uczył się nikt oprócz niego. Annabel leżała na brzuchu na łóżku Luantyka, podparta na łokciach, tak, żeby łatwiej jej było rozmawiać. Lupin siedział obok, porządkując notatki na OPCMu. Lily i James siedzieli na podłodze w nogach łóżka Rogacza, a Glizdek siedział, jedząc jakieś stare czekoladki.
            -Clausse? Myślałam, że mnie zabije spojrzeniem. Ale przynajmniej od tamtej pory się do mnie nie odzywa – odparła beztrosko Annabel. Wytłumaczyła wszystko Louis’owi, mówiąc dość dobitnie, jak na nią, że jest z Remusem i nie chce, aby ich związek się rozpadł.
            -A na dzisiejszym spotkaniu prefektów jak ognia unikał mojego wzroku – zaśmiał się Lupin. – Czułem się jak jakiś Bazyliszek.
            -Czytaliście dzisiejszego Proroka? – zapytał znienacka Glizdek, patrząc na nich uważnie.
            -Nie, w sumie nie – odparł Rogacz. – A co piszą?
            Glizdogon poszperał nieco w stercie rzeczy na parapecie przy swoim łóżku, po czym wyjął zwiniętą w rulon gazetę. Na pierwszej stronie raził w oczy wielki nagłówek „Czarny Pan szuka popleczników”. Pod nagłówkiem nie było umieszczone żadne ruszajace się zdjecie, tylko malutkie litery tekstu.
            -No co ty? – zdziwiła się Lily, biorąc do reki gazetę. – Założę się, że jeżeli ktoś za nim pójdzie, to tylko ze strachu przed wymordowaniem całej rodziny.
            -Bo ja wiem? Zaniedługo może wybuchnąć wojna, a mam wrażenie, że szala przechyli się na stronę Sami-Wiecie-Kogo – powiedział Peter. – Nie wiem, czy nie byłoby bezpieczniejszym wyjściem po prostu… no wiecie… dać mu swoje wsparcie.
            -Co ty wygadujesz?! – obruszył się Rogacz. – Voldemort to wariat, chcący nas tu wszystkich pozabijać, niebezpieczny i zły. Trzeba mu się postawić, zrobić coś, żeby przestał mordować ludzi. A ty jeszcze chcesz mu pomagać? Słyszysz samego siebie?
            Glizdogon pod wpływem słów Jamesa zrobił się cały czerwony na twarzy.
            -Nie, masz rację… sam nie wiem, co mi strzeliło do głowy – pokajał się niepewnie.
            -Tata mi pisał, że podobno Dumbledore chce założyć jakąś organizację do walki z nim. Podobno to dopiero plany, ale ludzie chcą się przeciwstawić – powiedział Remus. Jego ojciec był dziennikarzem jak również ważną osobą w podziemnym, rewolucyjnym światku. Przesyłał Lunatykowi egzemplarze podziemnej gazety, Prawdy Wyzwolonej, w której pisano wprost o tym, co się dzieje. O przejęciu Ministerstwa Magii przez Śmierciożerców, brutalnych mordach na mugolach, zabieraniu różdżek i znęcaniu się nad wszystkim, co mogło stawić jakikolwiek opór.
            -Kojarzycie Alicję Crown? Tę krukonkę? Skończyła Hogwart rok temu – zapytała Lily. Alicja była jej dobrą koleżanką i pisywały czasem do siebie.
            -A, tę co chodziła z Longbottomem?
            -Dalej są razem, planują wziąć ślub i zamieszkać w Dolinie Godryka – sprostowała Lily. – W każdym razie napisała mi ostatnio, że też coś słyszała o tym, że Dumbledore planuje po zakończeniu roku szkolnego wziąć sprawy w swoje ręce. Nie dziwię się, on nie wygląda na kogoś, kto stoi bezczynnie.
            -Świetnie, jeżeli coś zorganizuje, na pewno zrobię wszystko, żeby pomóc – oznajmił charyzmatycznie Lunatyk. – Jeśli ktokolwiek może go powstrzymać, to tylko Dumbledore. O, zrobione – tryumfalnym gestem uniósł w górę plik notatek, posegregowanych tematami i datami. Wcześniej wrzucał wszystkie do jednego pudła i strasznie się pomieszały, a, że zbliżały się OWTMy, postanowił wziąć się za naukę i to wszystko poukładać.
            -Ty się cieszysz, że masz posegregowane notatki, ja się cieszę, że mam Lily – wyszczerzył się Rogacz, a ruda wbiła mu łokieć w bok. – Auu! Za co?
            -Masz się sam wziąć do nauki, a nie czekać, aż przyprę cię do muru i każę powtarzać to, co napisałam.
            -A możemy zrealizować ten plan tylko pod względem przyparcia do muru? – zażartował.
            Gdy drzwi do dormitorium się otworzyły, weszli Dorcas z Łapą. Dorcasw yglądała na nieco zmieszaną, a Łapa, jak to Łapa, nonszalancko walnął się na łóżko, nie zwracając większej uwagi na to, że wszyscy się na niego gapią.
            -Wpadliśmy na siebie jak wracałam z sowiarni – wyjaśniła Dorcas, siadając pomiędzy Lily i Peterem.
            -Mówiłaś, że idziesz do biblioteki – zauważyła ruda, a źrenicę Dorcas na chwilkę się rozszerzyły w maleńkim akcie paniki.
            -A potem szłam wysłać list, mówiłam ci przecież – spojrzała na Lily w stylu „znów nie zwracasz na mnie uwagi”.
            Niestety, co do uwagi, to uwadze Annabel nie uszedł ten leciutki zawał serca, który przeżyła przed chwilą przyjaciółka. Syriusz wciąż leżał w najlepsze na łóżku, z rękami pod głową i zamkniętymi oczyma.

***

            -Te OWTMy w końcu mnie zrujnują – mruknął Lunatyk w ostatni wieczór przed egzaminami.
            Razem z Annabel siedzieli w Pokoju Prefektów po ostatnim w tym roku zebraniu. Porządkowali papiery i dokumenty z całego roku, wszystkie patrole i rozpiski punktów, które przydzielili bądź tez odebrali danemu domowi.
            -Nie stresuj się tak – powiedziała dziewczyna, starając się być dla niegow sparciem, ale samą ją nerwy zżerały. Bała się, że wejdzie przed komisje egzaminacyjną i zapomni wszystkiego, czego się nauczyła. – Dzisiaj i tak nie ma sensu już wkuwać, bo to nic nie da.
            -Najlepiej byłoby iść na przykładem Łapy i Rogacza i iść zalać się w trupa do Hogsmeade.
            -Chcę ich jutro rano widzieć po tej ich imprezie – mruknęła Ann z dezaprobatą. – Właśnie, co do Łapy: zauważyłeś, jak ostatnio podbija do Dorcas? Cały czas tylko „Dor, spójrz, co tu napisali”, „Dor, pójdziesz ze mną podbić kartę biblioteczną”, „Dor, gdzie zamieszkasz po szkole?”
            -„Dor, mogę podetrzeć ci tyłek?” – zażartował Remus i oboje wybuchnęli śmiechem. – Nigdy nie widziałem, żeby tak się dostawiał do jakiejś laski. To aż do niego niepodobne.
            -A Dorcas wydaje się na to totalnie obojętna – dodała Ann ze współczuciem. Szkoda jej było Syriusza, bo było widać, jak strasznie zaczęło mu zależeć na Dorcas, a jednocześnie wiedziała, jak tamta jest zraniona. No, może nie wiedziała do końca. Domyślała się. – Dobra, skończyłam – obwieściła uroczyście, kładąc stertę papierów do akrtonu, który to umieściła w starej komodzie.
            Remus podszedł do niej i objął ją od tyłu, gdy się prostowała. Uwielbiał czuć ją w swoich ramionach, taką ciepłą, drobną i miękką. Annabel poczuła jego oddech na swojej szyi, a potem przeszły ją ciarki spowodowane jego delikatnymi pocałunkami. Odwróciła się do niego przodem i deliaktnie założyła jedną rękę za jego kark. Pocałowała jego usta, rozchyliła wargi, zamknęła oczy. On oddawał pocałunki niemalże lubieżnie, przyciągnął do siebie jej talię, nie chcąc, by pomiędzy nimi pozostała jakaś luka. Pragnął jej tak, jak jeszcze nigdy nie pragnął nikogo i niczego. Mogłoby dla niego nie być świata, byleby była Annabel. Odsunęli się na chwile, by złapać oddech.
            -Kocham cię.
            -Kocham cię.
            Powiedzieli równocześnie i od razu uśmiechnęli się do siebie promiennie. Teraz, w na pół pocałunkach, a na pół uśmiechach Remus rozpinał maleńkie guziczki bluzki Ann. Że też musiała akurat dzisiaj ubrać te bluzkę z guziczkami!
            -Nie masz za grosz litości – mruknął żartobliwie, zmagając się z tym jakże trudnym zadaniem, podczas gdy ona go z powodzeniem rozpraszała.
            -Czekaj chwilę – przewróciła oczami i odsunęła się o krok, zdejmując bluzkę przez głowę. Znów się zaśmiali, a Lunatyk nie chciał choćby na moment oderwać od niej wzroku. Jak dla niego to mogłaby tak tylko stać, a on i tak nie potrafiłby przestać myśleć, jak bardzo ją kocha. – Ej, ja też chcę coś z tego mieć – pożaliła się dziewczyna i pomogła mu zdjąć koszulkę. Miał teraz kompletnie rozczochrane włosy, więc oczywiście musiała przeczesać je delikatnie palcami, podczas gdy on wrócił do całowania jej szyi i dekoltu.
            Nie zawracali sobie dziś głowy rozkładaniem starej wersalki. Lupin ułożył Annabel na poduszkach i całował z pożądaniem, czując, jak ona przyciaga jego twarz do swojej, gładzi dłońmi jego plecy i ramiona, oplata nogami jego biodra, przyciągając do siebie. Przygryzła delikatnie jego wargę, a chłopak zachłysnął się powietrzem. Uwielbiał w niej to, że choć starała się sprawiać, by on, jak prawdziwy mężczyzna, przejął główną inicjatywę, to potrafiła tak go kusić, że szalał z pożądania. Ściągając resztę swoich ubrań, widział jej lśniące, zamglone oczy, zarumienione policzki i włosy leżące na poduszce w takim nieładzie, w jakim tylko było to możliwe. Był to najpiękniejszy widok, jakiego było mu dane doświadczyć i starczyło to, by jego serce biło jak szalone.
            Patrzył jej głęboko w oczy i Annabel uwielbiała to jego spojrzenie, ciepłe, kochające. Sprawiał, że niemal rozpływała się pod nim z czułości. Chciałaby mu tyle dać, oddać choćby całą siebie, do ostatniej komórki swojego ciała, ostatniego skrawka skóry i bicia serca. Kochała go tak, jak tylko można było kochać drugiego człowieka – czystą miłością, która pragnie jedynie dawać, nie oczekując nic w zamian. Splotła palce swojej lewej ręki z palcami jego prawej, chcąc czuć jego dotyk. To było takie proste – splecione dłonie – a znaczyło dla niej tyle, co splecione serca.