-Ale mamy w tym roku masę
pierwszaków – powiedziała Lily, gdy po uczcie ona, Dorcas i Annabel wróciły do
dormitorium.
-Mnie
tam bardziej zainteresowali nasi koledzy z roku – oświadczyła Dorcas Meadowes,
znana łamaczka chłopięcych serc. – Łapa wygląda zabójczo z tym zarostem. A
widziałyście Bandley’a ze Slytherinu? Niezłe ciacho się z niego zrobiło.
-Wybacz,
ale jedyne, na co zwróciłam uwagę to, że Potter nie stał się ani trochę
dojrzalszy przez te wakacje – odparła Lily Evans.
Annabel
spojrzała na zegarek: 20.58. Przeczesała jeszcze ostatni raz włosy.
-Dziewczyny,
lecę na dyżur – oznajmiła, na to te od razu się ożywiły.
-Z
Luniem? – zapytała Dorcas, mając nadzieję na nową szkolną sensację w postaci
gorącego romansu dwójki prefektów naczelnych. Już mogła sobie wyobrazić te
nocne dyżury.
-Mhm
– potwierdziła Ann wychodząc z dormitorium i dając dziewczynom wolną rękę co do
snucia romantycznych wizji z nią i Remusem w rolach głównych.
Siedzieli
jeszcze z chłopakami w Pokoju Wspólnym, gdy zeszła Annabel. Od razu poderwał
się z miejsca, mówiąc, że na niego czas. Podszedł do niej, ignorując wścibskie
spojrzenia Rogacza, Łapy i Glizdogona.
-To
jak, idziemy? – uśmiechnął się, a dziewczyna przytaknęła. W milczeniu wyszli na
korytarze szkolne.
Choć
był to dopiero pierwszy dzień szkoły, Remus nie mógł zignorować tego, jak się
zmieniła przez wakacje. Naprawdę wypiękniała i wydoroślała, choć może prościej
by mu było, gdyby tak się nie stało. Bał się, że zacznie go onieśmielać i w
końcu nie będzie potrafił wydobyć z siebie głosu. Była niewysoka i drobna, o
wąskiej talii i prostych plecach. Miała bardzo jasne niebiesko – szare oczy
okolone długimi ciemnymi rzęsami. W wakacje urosły jej ciemne, niemal czarne włosy, sięgające teraz nieco za
ramiona. Podobała mu się taka. Naprawdę, choć była raczej typem szarej myszki,
która przechodzi przez korytarz szkolny niezauważona, to dla niego była
śliczna.
-To
w końcu co robiłaś w wakacje? – zapytał nieco ochryple, by przerwać milczenie.
W końcu nie zdradziła mu żadnych szczegółów wakacji.
-Wyjechałam
na wieś do babci i dziadka, tam właściwie mieszka większość mojej rodziny ze
strony mamy. W sumie to nic ciekawego, całymi dniami grałam z kuzynami w jakieś
piłki nożne, siatkówki, szwendałam się po lesie. A ty? Co było w tym lecie
takiego odkrywczego, o czym mówiłeś w pociagu? – uśmiechnęła się.
-Na
parę spraw zacząłem patrzeć inaczej – odpowiedział wymijająco, jakby nie chciał
zagłębiać się w szczegóły, toteż Annabel nie chciała go zmuszać do mówienia. –
Za to spędziłem dwa tygodnie u Rogacza razem z Łapą, co chyba poważnie odbiło
się na mojej psychice – zażartował.
W
jego towarzystwie dziewczyna czuła się inaczej niż z innymi chłopakami. Lunatyk
miał w sobie coś, co sprawiało, że przebywanie z nim sam na sam, nawet w
milczeniu, było czystą przyjemnością. Lubiła to, że nie narzucał się w sposobie
bycia, a równocześnie był świetnym kompanem, miłym, taktownym, inteligentnym i
zabawnym. Co prawda nie mogła też nie zwrócić uwagi na to, że nieco wymężniał
przez wakacje, choć chyba nie była to zasługa nowej blizny na prawej dłoni.
-Co
ci się stało? – zapytała, wskazując na rękę chłopaka.
-To?
Nic takiego, przewróciłem się na rozbite szkło – wzruszył ramionami.
-Straszny
z ciebie pechowiec - uśmiechnęła się
żartobliwie, co ten odwzajemnił.
-Już
nic na to nie poradzę, że wszelkie schody, dziury, zapaście i rozbite butelki
mają do mnie słabość.
Wiedział,
że Annabel nie do końca wierzy w te wszystkie jego bajki o tych przeróżnych
wypadkach. Bał się, że zaczyna coś podejrzewać. Konkretniej, że podejrzewa coś
od końca czwartej klasy.
-Cześć Remus – przywitała się z
nim. Była wtedy niska i chuda, dosyć blada. Wydawała się tak wątła, że
silniejszy podmuch wiatru mógłby ją powalić na ziemię. Zresztą, z nim nie było
lepiej. – Przyniosłam dla ciebie notatki z ostatnich dni, o które prosiłeś.
Na szafce nocnej położyła stosik
kartek, pooznaczanych kolorami, ze skrupulatnie opisanym przedmiotem, tematem i
dniem. Usiadła na krześle, lustrując go wzrokiem. Był czerwiec, a on od
rozpoczęcia roku już po raz siódmy leżał w skrzydle szpitalnym, zabandażowany i
pod kroplówką.
-Jesteś wielka – uśmiechnął się
z wdzięcznością.
-No wiem – powiedziała
przekornie. - Jak się czujesz?
-Lepiej niż kiedykolwiek –
zażartował, a ta się zaśmiała. – Schody się przesunęły i poleciałem jak długi z
trzeciego piętra.
-Tak, słyszałam – pokiwała
głową. – Masz wyjątkowo pechowy rok.
Tak, najpierw Syriusz wrzucił go
do jeziora, gdzie został zaatakowany przez trytony, potem pomagał Hagridowi w
remoncie i osunęła się na niego jedna ze ścian, stratował go centaur w
Zakazanym Lesie, rozwalił głowę o gwóźdź wystający ze ściany ich dormitorium,
trafiło go rykoszetem jedno z zaklęć pokazywanych przez profesora z OPCM,
potknął się o wystający z ziemi korzeń i upadł, łamiąc rękę (w trzech
miejscach), no i teraz to.
-Może od września będzie lepiej
– powiedział, choć sam w to nie wierzył. W końcu te wszystkie wypadki były
wymyślane na poczekaniu tylko po to, by nikt nie dowiedział się o jego ”futerkowym
problemie”.
-Wiesz, zauważyłam pewną
zależność, że zawsze, jak dzieje ci się coś złego, następuje to w okolicach
pełni księżyca – powiedziała, patrząc na niego przenikliwie.
-W takim razie jak tylko będzie
nadchodzić pełnia, chyba przestanę wychodzić z łóżka – odparł. Wiedział jednak,
że Annabel nie da się tak łatwo oszukać.
-Jakie
wybrałaś przedmioty rozszerzone na OWTMy? – zapytał z ciekawością. Miał
nadzieję, że da radę spędzić z nią w tym roku kilka dodatkowych godzin w sali
lekcyjnej. Zawsze, od niepamiętnych czasów, siadał gdzieś w pobliżu niej, tylko
dlatego, żeby móc sprawdzić, jaką ocenę dostała ze sprawdzianu. Podczas tych
nudniejszych lekcji, kiedy naprawdę nie miał chęci do nauki, lubił patrzeć, jak
robi notatki. Nie wiedział, czemu, ale zawsze lubił patrzeć, jak ktoś pisze czy
rysuje. Jeśli o nią chodzi, miała drobne, ładne pismo, wszystko w jej notatkach
zawsze było poukładane, punktowane i co ważniejsze rzeczy – podkreślane na
kolorowo.
-OPCM,
zielarstwo, transmutacja i ONMS – odparła. –A ty?
-OPCM,
transmutacja, eliksiry i zaklęcia. Czyli chyba większość przedmiotów będziemy
mieć razem – zauważył. – Myślałaś nad tym, co chcesz robić po szkole?
-Magofarmacja
– mruknęła. – Chciałabym wytwarzać leki.
-Super
– zainteresował się chłopak. – Czytałem ostatnio książkę o tym. Były tam różne
receptury, opisali też właściwości różnych roślin i innych produktów.
„Magofarmacja dla opornych”, czytałaś może?
-Niestety
– zaprzeczyła dziewczyna. – Ale z tego zakresu czytałam „Magofarmację współczesną”
i „Krewni i znajomi brzozy”.
-Jak
chcesz, mogę ci pożyczyć, bo mam w dormitorium – zaproponował, na co dziewczyna
chętnie przystała.
-A
ty? Masz jakieś pomysły na to, co chcesz robić w przyszłości? – zapytała.
-Jeszcze
nie jestem do końca pewien – zawahał się. Nie robił sobie wielkich nadziei na
karierę zawodową, wiedząc, że z jego przypadłością nawet pomimo świadectwa
pracodawcy nie będą się ścigać, by to zatrudnić. – Myślałem raczej o czymś
prostym, może wyrób kociołków? – zastanowił się.
-Chyba
żartujesz – zaoponowała dziewczyna. – Wybacz Remus, ale jesteś inteligentny i
zaradny, więc mógłbyś mierzyć trochę wyżej. Ja cię widzę jako szychę w
ministerstwie albo dobrego Aurora.
-Dzięki,
że we mnie wierzysz – westchnął.
Serio, chciałby, żeby tak
mogło być. Jednak on w ministerstwie? W życiu nie przyjmą wilkołaka do Ministerstwa
Magii. Skrzywił się na tę myśl. Nienawidził myśleć o sobie w ten sposób, co
przekładało się na to, że powoli zaczynał już w ogóle nienawidzić myśleć o
sobie. Napawało go to wstrętem i odrazą. Miał wrażenie, że przez to, jak
świetny by nie był, i tak jest już stracony dla świata. Widział to: sąsiedzi
bali się go, większość ludzi, która dowiadywała się o tym, że co miesiąc wyje
do księżyca, odtrącała go. Najdotkliwiej odczuł to jako małe dziecko, gdy
jeszcze nie wiedział, co się z nim dzieje i dlaczego jest to aż tak złe.
Wszyscy słyszeli krzyki dochodzące nocami z ich piwnicy, a inni rodzice
zabraniali swoim dzieciom się z nim bawić. Póki nie poznał Jamesa, Syriusza i
Petera czuł się ostatnim niedorajdą, który jest skazany na odrzucenie i
samotność.
Teraz
to myślenie nie zmieniło się znowu aż tyle. Miał przyjaciół, lecz nie wyobrażał
sobie, by zwalić ten ciężar na barki jakiejś kobiety. Spojrzał na Annabel.
Widział w jej oczach ciche przeprosiny. Domyśliła się, ze ma ważny powód, by
nie mówić o swojej przyszłości. I to było w niej piękne – nie chciała naciskać.
Nie musiała znać tego powodu za wszelką cenę.
-Chcę
tylko powiedzieć, że jesteś wart o wiele więcej, niż ci się wydaje –
powiedziała cicho, jakby kończąc temat.
Lunatyk
w mroku szkolnych korytarzy dojrzał jakąś sylwetkę idącą cicho po ich prawej,
trochę z daleka. No cóż, czasem zmysły wilka się przydają.
-Ty
tam! – krzyknął, zapalając różdżką większe światło, po czym pognał w stronę
uciekającej postaci. Annabel pobiegła za nim. – Stój!
Złapał
go. Chłopak był niższy od niego, chyba z Ravenclawu. Jakiś trzecio roczniak.
-Nazwisko
– powiedział. Nikt nie będzie łamał regulaminu na jego warcie, oj nie.
-Romuald
Case – odparł zuchwale.
-Wiesz,
że włóczenie się nocą po zamku jest zabroni one?
-Tak,
właśnie wracałem do wieży. Nie bój żaby panie prefekt, nie umrę.
-My
cię odprowadzimy – zaproponował Remus. – Ann, ile punktów za przebywanie poza
wieżą w niedozwolonych godzinach?
-8 –
odparła, dziwiąc się jego stanowczości. Ją wystarczyłoby przeprosić i puściłaby
delikwenta wolno.
-W
takim razie minus 8 dla Ravenclawu.
Gdy
chłopak wszedł do wieży, zegarek Annabel wskazywał 23.49. Akurat tyle czasu,
ile jest im potrzebne na spokojne dojście do Pokoju Wspólnego gryfonów okrężną
drogą. Gdy doszli na miejsce, wydawało się, że cała wieża Gryffindoru pogrążona
jest w słodkim śnie. Nawet w Pokoju Wspólnym nikogo już nie było.
-Całkiem
niezły obchód – skwitowała Annabel.
-W
sensie?
-W
sensie: było fajnie – uśmiechnęła się, co chłopak odwzajemnił, patrząc w jej
jasne oczy.
-Tak,
już czekam na kolejny – przytaknął. – To śpij dobrze.
-Dobranoc
– odpowiedziała, po czym poczuła, jak Lunatyk przytula ją do siebie.
Odwzajemniła uścisk, w duchu dziękując Bogu, że w półmroku nie widać rumieńców
na jej twarzy. Gdy ją wypuścił, każde poszło w swoją stronę.
Annabel
– z łomoczącym sercem i rozpalonymi policzkami, myśląca, że jednak zauroczenie
Remusem Lupinem z piątej klasy nie przeszło jej tak do końca.
Remus
– z przeświadczeniem, że jest skończonym kretynem i nie powinien zbliżać się do
tej dziewczyny, choćby nie wiadomo ile dla niego znaczyła. A właściwie – im
więcej dla niego znaczyła, tym lepiej dla niej, żeby się do niej nie zbliżał.
Nie był materiałem na partnera.
Kurczę, bardzo podoba mi się sposób w jaki ukazujesz tą parę. Remus opisywany tak jak powinien być opisywany. Podoba mi się to w jaki sposób opisujesz jego stosunek do swojej osoby, jego problemy z byciem wilkołakiem oraz wymówki jakimi ciągle musi się tłumaczyć. Na dodatek smutno mi z tego powodu, że darzy uczuciem An, ale nie chcę się angażować bo się boi. Podoba mi się to jak uszczególniasz tą postać ;D Czekam z niecierpliwością na nową notencję ;D
OdpowiedzUsuń