Remus
Lupin obudził się, z trudem otwierając oczy w jasnym bladym świetle Skrzydła Szpitalnego.
Czuł suchość w gardle i ból głowy. Był bardziej obolały niż zwykle, więc wolał nie
wiedzieć, jak obecnie wygląda. Wszystko wydawało mu się drażniące. Na
kalendarzu zawieszonym na przeciwległej ścianie dostrzegł, że dziś 22 września,
sobota. Przynajmniej tyle dobrze, że nie będzie miał zaległości w nauce. Wstał
do pozycji siedzącej, podpierając się na łokciach. Zegar nad drzwiami wskazywał
godzinę 13.45, więc nie był zbytnio zdziwiony, jak na stoliku przy łóżku
zobaczył talerz z obiadem. Wziął się więc za jedzenie, gdy tymczasem do
Skrzydła Szpitalnego wparowała reszta Huncwotów z wielkimi uśmiechami na
twarzach.
-No
jak tam, Luniek? – zapytał Syriusz, klepiąc go po ramieniu i siadając na skraju
łóżka. James i Peter wzięli sobie stojące nieopodal krzesła.
-Gra
i huczy – odpowiedział Remus, zajadając ziemniaki. – Jak było?
-Całkiem
beznadziejnie, szczerze mówiąc – powiedział Rogacz. – Byłeś strasznie wkurzony.
Remus
skrzywił się nieznacznie na te słowa.
-Sorka
– mruknął. – Mam nadzieję, że nie oberwaliście.
-My
nie, ale ty jesteś nieco obity – wtrącił się nieśmiało Glizdogon. – Chcesz
lustro?
-Nie
jestem pewien – zażartował, ale Peter już trzymał w ręku lustro zdjęte z
umywalki zamontowanej w pobliskiej ścianie.
Remus
miał podbite oko i rozciętą wargę, kilkanaście siniaków i ogółem to nie
prezentował się na wybitny. Ale przecież bywało już gorzej.
-Jak
ten młody Bóg – powiedział, mierzwiąc włosy sztandarowym gestem Rogacza.
Zaczęli się śmiać, gdy James automatycznie zrobił to samo.
-Aha,
dziewczyny o ciebie pytały. Powiedzieliśmy im, że byliśmy u Hagrida i jego nowe
zwierzątko się na ciebie wkurzyło.
-Biedny
Hagrid… - mruknął Łapa. – Teraz się pewnie o ciebie zamartwia…
Wkrótce
pielęgniarka ich wygoniła, więc zostawili mu tylko najnowszego Proroka
Codziennego i potulnie wyszli. Nagłówki wręcz krzyczały: „Śmierciożercy sieją
spustoszenie na ulicy Pokątnej”, czy „Nie wychodź po zmroku”.
Już
tego samego dnia wieczorem za sprawą niebywałych zdolności pani Pomfrey (o
której to młodziutkiej pielęgniareczce Syriusz marzył nocami) Remus wyszedł ze
Skrzydła Szpitalnego w pełni sił. Niestety, ominęła go kolacja, co było
poważnym mankamentem.
W
dormitorium był tylko on i Peter, bo Łapę z Rogaczem gdzieś wywiało z pewnością
w celu łamania szkolnego regulaminu. Niestety, będąc prefektem naczelnym nie
może sobie pozwolić na takie wypady z nimi. Rozwalił się na łóżku, czytając
wypożyczone ostatnio ze szkolnej biblioteki „Jak zostałem dementorem”.
-Idę
wziąć prysznic – oświadczył dumnie Glizdogon, po czym biorąc bieliznę i piżamę
udał się do łazienki. Remus po raz kolejny w ciągu tych niespełna siedmiu lat
zastanowił się, jak to jest, że jeden facet może kąpać się tak długo jak Peter.
Zazwyczaj zajmowało mu to około czterdziestu minut (!). Rozumie, że Glizdek
może kąpać się raz na tydzień, to akurat pojmował – ale czterdzieści minut?
Z
rozmyślań wyrwał go dźwięk pukania do drzwi.
-Proszę! – zawołał, dziwiąc się,
że ktokolwiek tu puka. Zazwyczaj każdy sobie tak po prostu otwierał nie
zwracając uwagi na nic.
-Cześć
– do środka weszła Annabel, po czym zamknęła drzwi. Trzymała w ręce egzemplarz
„Magofarmacji dla opornych”, który jej pożyczył jakiś czas temu.
-Hej
– ucieszył się, siadając na łóżku. Cieszył się, że ją widzi. – Usiądziesz? –
zapytał, wskazując miejsce na łóżku.
-W
sumie – wzruszyła ramionami, siadając naprzeciwko niego, tak, że teraz oboje
siedzieli po turecku. – Oddaję książkę – wręczyła mu ją. – Przepraszam, że tak
długo, ale musiałam przepisać z niej niektóre rzeczy.
-Nie
ma sprawy – uśmiechnął się, odkładając książkę na szafkę nocną, obok trzech
innych. Przy okazji przesunął parę rzeczy i nieuważnie odsłonił ich zdjęcie
grupowe z piątej klasy.
-Masz
to zdjęcie – powiedziała cicho, a Remus potwierdził.
-Tak,
jedyne jakie mam, gdzie jesteśmy wszyscy – odparł, patrząc na nią znacząco. Pod
tym spojrzeniem Annabel poczuła się dziwnie, tak inaczej niż zwykła się czuć.
Postanowiła więc szybko zmienić temat.
-Dobrze,
że już wyzdrowiałeś – powiedziała. – Hagridowi musi być bardzo przykro.
-Tak,
ale nie winię go, przecież to tylko kuguchar, nie mógł wiedzieć, że robi źle –
mózg Lunatyka przeszedł na wyższe obroty, wymyślając kolejne wymówki.
-Kuguchar?
– zdziwiła się.
-Tak,
a co? – zaśmiał się nerwowo, wykręcając palce u rąk.
-Łapa
mówił, że garboróg – spojrzała na niego przenikliwie. Był lekko zestresowany,
ale chciała się wreszcie dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Dlaczego co
pełnię Remusowi zdarzają się jakieś przykre wypadki? Miała pewną teorię, co do
której była niemal stuprocentowo przekonana, lecz nie chciała jej mówić na
głos.
-Znasz
Łapę, pewnie znowu mu się coś pomieszało – zażartował.
-Pewnie
tak – przyznała, a Lunatyk odetchnął z ulgą. Miał jednak wrażenie, że nie do
końca mu wierzyła.
-W
ogóle nie uwierzysz, co zrobiłem – zaczął, chcąc rozluźnić sytuację. –Pisałem
to wypracowanie z transmutacji i pomyliłem Goeffrey’a z Marią Mirillą.
-Nie
gadaj! – zaczęli się śmiać. – No wybacz, ale to już przesada.
-Odezwała
się – mówił, nadal się śmiejąc. – A kto ostatnio oddał Fitcherowi sprawdzian z
napisem „OPCM jest nauką o różdżkarstwie”?
-Miałam
zły dzień! – śmiali się.
Peter,
który właśnie wyszedł z toalety, słysząc te żarty uznał, że zbyt mądrzy ludzie
mają naprawdę dziwaczne poczucie humoru.
Następnego
dnia przy obiedzie wszyscy dokazywali w najlepsze, śmiejąc się, że zwykły
kuguchar tak poturbował Lupina. Nagle wraz z chmarą sów do stołu Gryffindoru
doleciała Bonnie, stara sowa rodziny Annabel.
-Co
tam masz śliczna? – mruknęła uśmiechnięta Ann. Odwiązała od nóżki sowy kopertę i
dała jej nieco kurczaka, aż Bonnie nie odleciała.
-Od
kogo? – zapytała od razu Lily, do której tym razem przyszedł jedynie prorok
codzienny.
-Allana
– odparła, widząc pismo nadawcy na kopercie. – Potem przeczytam.
Schowała
list do kieszeni, wiedząc, że brat nie pisze do niej zbyt często i z reguły
jest to coś ważnego, więc nie chciała tego roztrząsać przy wszystkich.
-Ann,
to zebranie dziś jest o 17? – upewnił się Remus, a ta przytaknęła.
Annabel
udała się do pokoju prefektów na trochę czasu przed umówioną godziną, mówiąc,
że musi powiesić jakieś plany i tym podobne. Tak naprawdę chciała wreszcie mieć
trochę spokoju, by przeczytać list od Allana. Pokój prefektów był średniej
wielkości. Mieli tam czajnik, kubki, herbatę i zawsze jakiś cudem – świeże
ciasteczka, do tego wielkie lustro, a nawet regał z książkami. Na środku
znajdował się stół na tyle duży, by wszyscy się pomieścili. Całą ścianę
naprzeciwko wejścia zajmowała stara meblościanka, w której można było znaleźć
od papierowego łabędzia, przez kilka fiolek amortencji, aż do czyichś starych
skarpet. W rogu była dwuosobowa kanapa i mały stolik. Annabel na tablicy
ogłoszeń obok wejścia powiesiła plan dyżurów na ten tydzień, po czym usiadła na
kanapie podkulając nogi i wyjmując list od Allana.
Bell!
Jak tam w szkole? Mam nadzieję,
że wszystko dobrze. Wiesz, że nie lubię się rozpisywać, więc od razu przejdę do
rzeczy: mamie się pogorszyło. Ma nawrót choroby i leży znów w szpitalu, jest
bardzo słaba. Zabrali ją wczoraj wieczorem. Piszę z samego rana, bo wczoraj
kompletnie wypadło mi to z głowy w tym szpitalnym szale. Od tygodnia nie czuła
się za dobrze, zwracała wszystko, co tylko udało jej się zjeść i nie potrafiła
sama przejść z sypialni do toalety. Upierała się jednak, że jej przejdzie, że
będzie w domu. Wczoraj wieczorem zemdlała i zdecydowałem nie liczyć się z jej
zdaniem na ten temat. Więc od razu zawiozłem ją do szpitala. W momencie dali
jej kroplówkę i wszystkie te inne dziwadła. Miała okropną gorączkę, majaczyła,
że chce cię zobaczyć, zanim umrze. Już niemal wszystkie włosy jej wypadły,
wygląda okropnie. Naprawdę boję się, że to już koniec.
Błagam cię, Bell, napiszę do
dyrektora, a ty przyjedź tu jak najszybciej się da.
Allan
Annabel skończyła czytać,
zdając sobie sprawę, że zasłania usta dłonią w spazmatycznym płaczu. Wszystko, tylko nie to, myślała
panicznie. Nie potrafiła pohamować łez, płakała na głos, wyjąc żałośnie. Czuła
się strasznie, jakby to była jej wina, a przecież nic złego nie zrobiła. W
wakacje mama czuła się tak dobrze, chodziły na spacery i opalały się. Mówiła,
że nie wie, jak wytrzyma jeszcze rok bez niej.
Gdy otwarły się drzwi i do
pokoju prefektów wszedł Remus, który zawsze starał się być trochę przed czasem,
nawet nie miała w sobie siły by powstrzymać płacz.
-Annabel! – krzyknął,
zamykając drzwi i podbiegając do niej.
Był zszokowany tym widokiem.
Usiadł obok niej i przytulił ją mocno, niemalże na siłę. Ona wpiła się palcami
w jego ramiona, kryjąc głowę pomiędzy jego barkiem a szczęką. Płakała
spazmatycznie. Nie chciała, by widział ją taką.
Głaskał ją czule po plecach,
przytulając policzek do jej włosów. Choć nic nie mówił, uspokajało ją to.
Powoli przestawała płakać, wtulając się w niego mocniej. Nie wiedziała,
dlaczego, ale koniec końców cieszyła się, że tu wszedł. Poczuła z jego strony
ogrom wsparcia, który dodał jej sił.
-Dziękuję – powiedziała
niewyraźnie, gdy odsunęła się, ocierając łzy. Widziała jego zatroskane
spojrzenie.
-Co się stało? – zapytał.
Wydawała mu się teraz piękniejsza niż kiedykolwiek. Jej oczy stały się bardzo
niebieskie, przyjmując barwę oceanu.
Wiedziała, że teraz to już
musi mu powiedzieć. Na jego zegarku zobaczyła 16.40, mieli więc jeszcze trochę
czasu.
-Kiedy byliśmy w piątej
klasie, moja mama zachorowała na coś, co mugole nazywają rakiem, czy jakoś tak.
Przez tamten rok wyglądała strasznie, co chwilę ją zabierali na jakieś operacje
i tym podobne, ale niewiele to dawało. Po roku wreszcie poczuła się lepiej,
mogła znów zamieszkać w domu z moim bratem. Tylko czasem było gorzej, ale
zazwyczaj pogorszenie się jej stanu trwało krótko. Mimo to była pod ciągłą
obserwacją medyczną. W te wakacje wyglądała naprawdę świetnie. Mieliśmy już
nadzieję, że choroba ustępuje. A dzisiaj dostałam ten list… - nie chciała go
znów czytać, więc podała go Remusowi, który szybko omiótł wzrokiem tekst listu.
-Przykro mi – powiedział jak
najbardziej szczerze. Nie chciał patrzeć na jej cierpienie. – A tata? Może on
da radę coś zrobić?
-Odszedł lata temu – ze
smutkiem wzruszyła ramionami. – Na ogół w domu się o nim nie mówi.
Remus przytulił ją po raz
kolejny, a ta z całej siły postarała się nie rozpłakać na nowo, obejmując go
ramionami. Tak bardzo się cieszyła, że był przy niej, że mogła oprzeć głowę na
jego ramieniu.
To był jakiś przełom w ich
relacji. Choć wcześniej byli dobrymi przyjaciółmi, to od tego momentu zaczęli
zachowywać się tak, jakby już w połowie byli parą.
Cały czas jest jakiś obrót, nowa akcja. Strasznie mi się to podoba. Wydaję mi się, że Annabel już wie o tym, że Remus jest wilkołakiem. To zbyt oczywiste, zwłaszcza, że Remusa złapała na prawie że kłamstwie.
OdpowiedzUsuńSmutna historia z matką Annabel. Widać, że nie miała w życiu łatwo, coś czuję, że zbliżą się do siebie, niż do kogokolwiek innego. Razem w cierpieniu, o tak.