piątek, 28 marca 2014

Walcz do końca: rozdział 5



Remus leżał w łóżku, tępo patrząc czerwony w baldachim nad swoją głową. Nie mógł dopuścić do siebie myśli, że Annabel wyjeżdża już jutro i tak naprawdę nikt nie wie, ile jej nie będzie. Może trzy dni, może miesiąc? Była jedynie jego przyjaciółką, a on nie mógł się powstrzymać od ciągłych myśli o niej. Miał wrażenie, że pojawia się w jego głowie około 26480 razy w ciągu dnia, jeśli nie więcej. Nie licząc nocy. Ostatnio, na przykład, śniło mu się, że byli razem. Szli wtuleni w siebie przez błonia, a on co chwilę całował jej usta. Nagle na jasne niebo wzeszedł księżyc w pełni, a on zamienił się przy niej w tego potwora, niemal natychmiastowo rozgryzając jej gardło.
Gdy przypomniał sobie ten sen, skrzywił się z niesmakiem. Oto, dlaczego byłby zgubą każdej kobiety. Mógłby przeoczyć pełnię i się przeistoczyć, rozrywając ją na strzępy. Oczywiście, jeśli tylko rzeczona niewiasta nie uciekła by z krzykiem zaraz po tym, jak wyzna, jest wilkołakiem.
-Co tak zamulasz Luniu? – zapytał Rogacz, rzucając w niego podręcznikiem z transmutacji. Remus z łatwością złapał książkę w locie jedną ręką, nawet nie zmieniając pozycji.
-Wilcze geny – wyszczerzył się wrednie, siadając.
-Geny genami, ale Annabel chyba gdzieś wyjeżdża, co nie? – zapytał Peter, jak zwykle nie zorientowany w sprawie.
-Jutro rano – potwierdził Remus, próbując zachować beznamiętną minę.
-A skoro o niej mowa – Syriusz z wścibskim wyrazem twarzy usiadł obok Lunia, obejmując go troskliwie ramieniem. – To wygląda na to, że nieźle macie się ku sobie, Lunatyczku.
-Przyznaj, że na nią lecisz – zawtórował mu Rogacz, siadając po drugiej stronie Remusa, który posłał Glizdogonowi błagalne spojrzenie. Potrzebował ratunku.
-Przyznajcie, że to wy wczoraj podłożyliście Filchowi na biurko w gabinecie martwego gołębia – odparował Remus.
-Znaleźliśmy już nieżywego, jeśli o to ci chodzi. No i głupio, żeby się zmarnował – Łapa wzruszył ramionami. – Poza tym nie o tym teraz gadamy. Podoba ci się, nie?
-Nawet jeśli, to i tak nic z tego – oświadczył stanowczo Remus. – Dobrze wiecie, że związek ze mną nie byłby niczym dobrym.
-Matko a ten znowu o tym – jęknął James. – Słuchaj stary, Ann to mądra laska, jestem pewny, że nie przeszkadzałby jej ten twój „futerkowy problem”. Jeśli tylko kontrolowałbyś pełnię, wszystko byłoby okej.
-Ale boję się, że mogę ją skrzywdzić – powiedział cicho, a przyjaciele jasno z tego wywnioskowali, że ich Luniek ma się ku Annabel. – Zresztą wyobrażacie sobie, jak miałbym jej to powiedzieć? Porażka.
-Może lepiej nie dosłownie tak, jak my się tego dowiedzieliśmy, bo to może być dla niej lekki szok – odparł Łapa.
To było w drugiej klasie, kiedy Remus leżał w skrzydle szpitalnym. Przyszli go odwiedzić i wtedy bardzo się wkurzyli, że nie chce im powiedzieć, co się z nim ciągle dzieje. Remus też się wkurzył i niemal krzyknął, że jest wilkołakiem. No, spory szok jak dla dwunastolatków.
-Dzięki, bardzo pomocny jesteś – zirytował się Lupin. – Dajcie spokój, i tak nic z tego.
Lunatyk wstał i wyszedł z dormitorium. Nie wiedział, gdzie idzie, lecz w Pokoju Wspólnym spotkał McGonagall.
-Lupin, tu jesteś! – powiedziała i pociągnęła go za sobą na korytarz. – Idziesz ze mną do dyrektora.
-Co zrobiłem? – zdziwił się chłopak, ale ta tylko machnęła ręką. Szli szybko, nie zważając na innych uczniów. Zatrzymali się przy posągu chimery, a McGonagall wypowiedziała hasło, dając znak ręką, żeby chłopak wszedł na schody, które odsłonił posąg. Sama pozostała na korytarzu z myślą, że ten Albus to kiedyś pożałuje tych swoich śmiałych decyzji.
Remus wszedł do okrągłego gabinetu, a dyrektor uśmiechnął się do niego znad swoich okularów-połówek.
-Dzień dobry panie profesorze – powiedział.
-Usiądź, Remus – Dumbledore wskazał mu miejsce po drugiej stronie biurka, więc chłopak odsunął krzesło i usiadł, przeglądając wzrokiem stertę papierów na biurku, choć głównie były to stare mugolskie sudoku. – Mam nadzieję, że czytałeś Kodeks Prefekta Naczelnego? – zapytał podając mu czarną książeczkę.
-Oczywiście – przytaknął.
-Znajdź mi paragraf 56 – polecił, a już po chwili Lupin czytał na głos:
-Jeżeli zachodzi sytuacja określona przez dyrekcję szkoły jako wyjątkową, dyrektor może dać Prefektowi Naczelnemu nietypowe zadanie. Tak na przykład: jeżeli jeden z uczniów musi wyjechać na parę dni z powodu śmierci opiekuna prawnego nie będąc pełnoletni, nauczyciel bądź Prefekt Naczelny musi jechać z nim – przeczytał, powoli rozumiejąc, o co tu chodzi. Ann kończyła siedemnaście lat dopiero w grudniu.
-Pewnie pan wie, panie Lupin, o stanie zdrowotnym matki panny Rose – tu Dumbledore puścił mu oczko. – Jej brat nie jest określony jako opiekun prawny póki matka żyje, lecz jej stan jest na tyle ciężki, że nie może się zająć córką. W takim wypadku szkoła musi wysłać kogoś, kto by miał oko na jej domniemane wybryki.
-Mnie? – oczy chłopaka ze zdziwienia rozszerzyły się jak dla kafle.
-Otóż to – uśmiechnął się porozumiewawczo dyrektor. – Pociąg odjeżdża z Hogsmeade o 9 rano. Tu masz adres hotelu, w którym będziesz spał i potrzebne na opłacenie go pieniądze – podał mu kopertę. – To mugolski hotel, więc musisz wtopić się w ich otoczenie. No już, zmykaj się pakować, bo nie zdążysz!
Dyrektor go wygonił, a gdy tylko Remus wyszedł na schody, zbiegł z nich jak szalony, musząc gdzieś wyładować radość. Wiedział oczywiście, że radość jest tu jak najbardziej nie na miejscu, lecz nie potrafił jej pohamować. Jedzie z nią, spędzą razem trochę czasu z dala od szkoły, a, co najważniejsze, nie będzie musiał znosić jej nieobecności. Musiał zaraz jej o tym powiedzieć. Wparował do Pokoju Wspólnego, od razu natrafiając na jakąś dziewczynę wchodzącą na schody prowadzące do sypialni dziewcząt.
-Hej! – zawołał, a ona się odwróciła. Nie znał jej, wiedział tylko, że jest czwartoklasistką. – Mogłabyś zawołać Annabel z siódmego roku?
-Jasne – uśmiechnęła się i weszła na górę. Podlizać się prefektowi zawsze dobrze. Zresztą proszenie nieznajomych dziewczyn o wołanie innych było w tym domu na porządku dziennym.
Remus szybko doprowadził się do stanu odpowiedniego do sytuacji, niezbyt dobrze zmazując ten wielki uśmiech z twarzy. Annabel zeszła do Pokoju Wspólnego z pytającym spojrzeniem.           
-Byłem u Dumbledore’a – zaczął wyjaśniać. – Znasz paragraf 56 z kodeksu PN? – zapytał, a dziewczyna kiwnęła głową. Znając ją, to miała ten kodeks obkuty na blachę. – Dyrektor uznał, że skoro Allan nie jest twoim prawnym opiekunem a mama nie jest dyspozycyjna do opieki nad tobą, to mam jechać, żeby mieć na ciebie oko.
Widział, jak w jednym momencie jej ponurą twarz rozświetlił szczery uśmiech. Nie był to wielki, radosny uśmiech, ale choć lekki, to szczery. Zresztą, czemu tu się dziwić? Nie miała chyba teraz zbyt wielu powodów ku temu, by się uśmiechać. Nie zastanawiając się nad tym automatycznie przytuliła go krótko, co ten odwzajemnił.
-Tak się cieszę – powiedziała. – Szczerze mówiąc miałam nadzieję, że dyrektor weźmie to pod uwagę.
-Też się cieszę – przyznał. – Przynajmniej dowiemy się czegoś o sytuacji w świecie mugoli.
Pił do tego, że ostatnimi czasy w gazecie znów pojawiały się doniesienia o atakach śmierciożerców. Miał nadzieję na jakieś nowe informacje, szczególnie, czy niemagiczni również przeczuwają, że coś niedobrego się dzieje.
-Dobra, wracam się pakować, widzimy się na śniadaniu – pomachała mu na pożegnanie i weszła po schodach w stronę dormitoriów dziewcząt.
Remus zaś niemalże w podskokach pognał do sypialni, gdzie szybko znalazł torbę podróżną. Zaczął pakować do niej ciuchy jak leci, z myślą, że przecież potem może je doprasować zaklęciem.
-A ty co? – zdziwił się Rogacz.
-Byłem u Dumbledore’a, mam jechać z Ann – wyjaśnił, a Łapa rzucił mu jakieś zawiniątko, które wyjął z kieszeni. Remus spojrzał na to.
-Łapa, dajesz mi prezerwatywę? – spojrzał na niego z żartobliwym politowaniem.
-Luniek, życia nie znasz – powiedział dosadnie Syriusz. – Lepiej zatrzymaj, potem mi się odwdzięczysz.
Remus tylko pomachał głową, lecz schował prezerwatywę do kieszeni.
-Ile was nie będzie? – zapytał James z błyskiem w oku. – Łapko, musimy wykorzystać brak prefektów naczelnych i zagwarantować tej szkole emocje, o których długo nie zapomni.
-Masz na myśli Projekt Gwiazda? – zapytał Łapa, co Rogacz potwierdził skinieniem głowy. – No to Luniek, mówiłeś, że kiedy wracasz?
-Nie mam pojęcia – przyznał. – Mam nadzieję, że nie długo. To zależy od sytuacji. Nie liczyłbym jednak na dłużej niż tydzień.
-Nie ma sprawy, jak się zepniemy to i w tydzień damy radę – odparł Syriusz, wyjmując z torby parę kolorowych kulek niewiadomego pochodzenia, czekoladek, łajnobomb, mugolski kanister na benzynę, krem do rąk, gumy do żucia, skakankę i dezodorant. – Wszystko jest – powiedział zadowolony z siebie.
-Co planujecie? – zapytał zaciekawiony Lunatyk. Co jak co, ale jednak był huncwotem i nie da się ot tak przekreślić sześciu lat przebiegłych knowań.
-Projekt Gwiazda, to długoterminowy plan wymyślony przez wakacje na pożegnanie szkoły – wyjaśniał James. – Chodzi o serię żartów dedykowanym osobom, które nam podpadły. Tak, na przykład, Filch i Lucjusz Malfoy dostaną po łajno bombie do szafki na bieliznę, profesor Willson (słynąca z przesadnej dbałości o urodę) obudzi się bez kosmetyków, które schowamy gdzieś skrzętnie, jeszcze parę osób zostanie przekoloryzowanych (skóra zmieni kolor na 3 dni) no i na zwieńczenie sukcesu, Snape nie usiądzie na toalecie okrągły tydzień.
-Robicie się okrutni – podsumował Remus.
-Aha, i przystroimy Wielką Salę w tęczę, balony, bąbelki i kwiaty, które wyrosną wokół talerzy fajnych lasek – dorzucił dumny Syriusz, ignorując uwagę o okrucieństwie.
-No i na koniec Lily się ze mną umówi – dodał James, który nadal myślał o tej rudowłosej piękności.
-A potem będziecie mieć taki szlaban, że już mi was szkoda – dorzucił Remus.
-Ty tam lepiej się martw o Annabel, może potrzebować sporo ciepła, jeśli wiesz, o co mi chodzi – Łapa posłał mu porozumiewawcze spojrzenie.
-Ile razy mam wam powtarzać, że nic z tego? – zrezygnowany Lunio załamał ręce.  – Nawet jeśli mi się podoba, to i tak mnie nie zechce, bo jestem pieprzonym wilkołakiem, cześć pieśni.
-Co ty gadasz, uroczy jesteś – Rogaś pogłaskał go po głowie. – Dla mnie i tak jesteś najpiękniejszy.
-Dzięki, mamo – odparł Remus.

2 komentarze:

  1. Zaczynam się martwić że u Cb wizja Lunatyczka, na temat tego że się zmieni i ją pogryzie się sprawdzi, ale ja to ja, więc zawsze muszę wyobrażać sobie krwawe rzeczy ;P
    Bardzo ale to bardzo podoba mi się to, że odzwierciedliłaś cechy Huncwotów, nie są im wpajane na siłę jakieś cechy ale są oni u Cb naturalni, tak jak wymyślała sobie Rowling i to dlatego tak mi się świetnie czyta opowiadanie.
    Widać u ciebie progress, tyle naturalności, tekst jest lżejszy i nawet nie zauważyłam aż pochłonęłam go w całości ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam. zapraszam do spisu opowiadań potterowskich, który ruszył na nowo. http://kartoteka-filcha.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń