Podróż
w pociągu minęła Annabel i Remusowi spokojnie. Całą drogę przegadali na
bardziej bądź też mniej ważne tematy. Remus widział, że dziewczyna się
stresuje, lecz nic nie mógł na to poradzić. To normalne, że bała się o zdrowie
mamy. Siedziała tak blisko niego, na wyciągnięcie ręki, a on wiedział, że nie
może się zbliżyć. Nie może usiąść bliżej niej, pocałować w policzek i wplątać
palce w jej włosy. Z jednej strony to go niszczyło od środka, lecz z drugiej
cieszył się, że może tu z nią być, jechać w jednym przedziale bez obowiązku
patrolowania gwarnych korytarzy. Momentami siedzieli po prostu w ciszy, a
Annabel opierała głowę o szybę, zamykając oczy. Wtedy powstrzymywał się, by nie
patrzeć na nią zbyt natarczywie. Choć jeszcze rok temu nie widział w niej nic
szczególnego, teraz była dla niego chodzącym ideałem. Lubił jej ciemne włosy i
jasne oczy, jej podbródek i policzki, jej usta…
-Dojeżdżamy
– powiedział cicho, potrząsając lekko jej ramieniem, gdy za oknem zobaczył
znajome widoki.
Gdy
wysiedli na dworcu King’s Cross, pomógł jej wziąć walizkę i poszli w stronę
metra, które znajdowało się nieopodal. Dziewczyna kupiła bilety i już po chwili
(błąkania się po tunelach metra) siedzieli w podziemnym pociągu, razem z setką
innych ludzi w wagonie.
-Chyba
nigdy nie przyzwyczaiłbym się do takiej komunikacji – powiedział Remus, a Ann
przytaknęła. – Gdzie mamy wyjść?
-Na Wembley
Park– odparła, patrząc na mapkę zawieszoną na jednej ze ścian metra. – Albo na Neasden?
Kurczę, nie do końca wiem.
-Pokaż
– Remus podszedł, lustrując wzrokiem mapkę. – Też nie mam pojęcia – przyznał
się po chwili skupienia. – Ale Neasden jest tylko o jeden przystanek wcześniej,
to nie powinno być daleko. – Powiedział, chociaż od noszenia dwóch walizek już
mu cierpły ręce. No cóż, gentleman zawsze do usług. – Możemy tam wyjść i
najwyżej dojdziemy.
-Nie
ma sprawy – odparła. - To wychodzi na to, że czas na nas.
Gdy
metro stanęło i otworzyły się drzwi, wyszli na stację, zmierzając ku schodom do
wyjścia na ulicę. Starczyło kilka kroków, a tunele metra rozświetlił zielony
błysk. Gwałtownie się obrócili, słysząc wybuch. Jakieś dziecko zaczęło płakać.
W oddali w tunelu słychać było trzask metalowych części pociągu. Spojrzeli na
siebie z przestrachem, po czym zaczęli ile sił w nogach biec na schody.
Wszędzie wokół była masa ludzi. Gubili się w podziemnych korytarzach. Jakaś ściana obok runęła. W ich żyłach płynęła
czysta adrenalina. Ludzie kotłowali się, biegnąc po schodach, a z zawalonych
tuneli biły języki ognia i kłęby dymu. Annabel osłoniła usta i nos chustką, by
nieco oczyścić powietrze. Remus szedł, trzymając obie walizki w lewej ręce,
prawą dłonią zaś chwycił mocno za przegub dziewczyny i ciągnął za sobą, by się
nie zgubiła. Oczy zaczynały mu łzawić, lecz chciał jak najszybciej ich stąd
wydostać. Nie dbał już o nic, chciał tylko, żeby wyszli stąd cali. Ogień
zaczynał się zadziwiająco szybko rozprzestrzeniać, mury runąć, a ludzie biegali
we wszystkie strony, krzycząc i nawołując się nawzajem. Musiał ją stąd jak
najszybciej wyciągnąć. Nie myślał, co robi, wszystko było jakby automatyczne. W
takich chwilach człowiek nie ma czasu myśleć, chodzi tylko o to, by przeżyć.
Usłyszał huki deportacji tuż za nimi. Jakiś zielony błysk po jego prawej
stronie sprawił, że zaczął biec, potrącając innych ludzi i ciągnąc Annabel
mocniej za sobą.
Gdy
wybiegli na dwór, gdzie było już bezpiecznie, jak tylko zobaczył twarz
dziewczyny, nieświadomie wypuścił z dłoni walizki i przycisnął ją do siebie.
Wpił się w jej usta, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, co robi. Objął ją
mocno, całując zapamiętale. Chciał ją czuć, wiedzieć, że żyje i jest cała i
zdrowa. Całował ją całym sobą, i choć tak naprawdę robił to po raz pierwszy w
życiu, była w tym taka pasja, jakiej ani on, ani ona nie doświadczyli jeszcze
nigdy. Nim doszło do niego, co się
dzieje, było już za późno. Odsunął się raptownie, widząc jej zamglone
spojrzenie. Momentalnie zaschło mu w gardle.
-Wybacz
– powiedział szybko, nieco zachrypniętym głosem. – Przepraszam. To przez te
emocje. To… nic nie znaczyło – wydusił w końcu, próbując wytrzymać jej
spojrzenie, takie, którego jeszcze nigdy u niej nie widział, a przecież nie
znali się od wczoraj. Nie potrafił tego odczytać, na pewno nie poprawnie.
Starał się nie wyglądać na podekscytowanego, starał się nie zdradzić swoich
uczuć. Nie chciałaby go, nie był przecież jak inni.
-Rozumiem
– odparła w końcu cicho. Otworzyła ponownie usta, jakby chciała coś jeszcze
powiedzieć, lecz musiała się rozmyślić, szybko je zamykając. Jej głos był
cichszy niż zwykle, jakby wyprany z emocji.
Annabel
zmarszczyła brwi, patrząc w jakiś punkt nad jego głową. Remus odwrócił się,
widząc, jak dym z pożaru układa się w węża wypełzającego z otwartych ust
czaszki. Mroczny znak, pomyślał,
przypominając sobie pewien artykuł w proroku codziennym.
-Śmierciożercy
– powiedział, a ona potwierdziła skinieniem głowy. – Widziałaś zielone światło?
– zapytał znienacka. Bał się, że tylko on widział te błyski. Jednak ona znów
skinęła głową na potwierdzenie. Taki snop światła strzela z różdżki przy
zaklęciach czarno magicznych. Dzięki Bogu, że wysiedli przystanek wcześniej.
Inaczej pewnie już by ich nie było.
Godzinę
później Remus siedział w szpitalnej kawiarni, czekając na jakieś wieści o
stanie zdrowia pani Rose. Mama Annabel była na oddziale intensywnej terapii,
gdzie nie mógł wejść nikt z poza rodziny. Cudem wpuścili niepełnoletnią Ann.
Musiał więc tu czekać, bo w końcu teraz dziewczyna była pod jego opieką i jeśli
coś by się jej stało, słono by za to zapłacił.
Powoli
sączył z papierowego kubka czarną kawę. Jak mógł ją pocałować? Co z niego za
idiota… No jasne, że mu się podobała, nawet bardzo, ale to nic nie znaczy. Nie
może z nią być. Zresztą, ona i tak go nie zechce. A nawet jakby zechciała, to
gdy się dowie… Nie, miłość nie jest mu pisana. Nie zasługuje na nią. Jest potworem,
stworzonym do krzywdzenia, nie do bycia kochanym.
W dodatku po tym pocałunku
zrobiło się między nimi tak niezręcznie. Pocałunku? Czy w ogóle mógł to tak
nazwać? Czuł się okropnie, jakby siłą ją do tego zmusił. Nie powinna być
całowana w ten sposób. Musi z nią o tym pogadać.
Annabel weszła do sali, w
której leżała jej mama. Od razu ją zobaczyła. Leżała na łóżku przy oknie, a
Allan podtrzymywał jej głowę, karmiąc jakąś papką. Wyglądała okropnie – blada,
drżąca, wychudzona, łysa, okropnie się postarzała.
-Mamo, Allan – powiedziała,
podchodząc do łóżka. – Jestem – powiedziała, chwytając ją za dłoń.
-Bell – brat szybko ją objął
na powitanie. – Dobrze, że jesteś.
-Kochanie – mama lekko
ścisnęła jej rękę. Jej zmęczone, schorowane oczy się roziskrzyły.
-Jak się czujesz? – zapytała
dziewczyna, choć to pytanie wydało jej się idiotyczne.
-Już lepiej – powiedziała
niemrawo. – Tak mocno was kocham.
Przygarnęła do siebie swoje
dzieci. Wiedziała, że nie zostało jej wiele czasu, chciała więc dać im jak
najwięcej swojej matczynej miłości. Cieszyła się z przyjazdu Annabel i z tego,
że Allan tak dzielnie przy niej czuwał. Choć byli skrajnie różni, z obojga była
niezmiernie dumna.
-Hej Bell, Dumbledore pisał,
że nie możesz przyjechać sama i, że wyślą kogoś z tobą? – zapytał po dłuższej
chwili milczenia Allan.
-Tak, ale Remus nie mógł wejść
na oddział, czeka w kawiarni.
-Lupin, ten w twojego roku? –
dopytał Allan, przypominając sobie to imię. Siostra musiała kiedyś o nim
wspominać.
-Tak, jest prefektem
naczelnym, ale ma ukończone siedemnaście lat. – wyjaśniła.
Mimowolnie na myśl o Remusie
dotknęła warg. Pocałował ją. Kiedy ona tak strasznie się bała, ten impulsywny pocałunek
zmazał cały strach. Chciała więcej, chciała… sama nie wie, czego dokładnie. Ale
czegoś innego niż teraz. Czegoś, co nie byłoby słowami „To nic nie znaczyło”.
Niemal czuła, jak łzy cisną się jej do oczu. Nieświadomie ją zranił, lecz nie
mogła go za to winić. Przecież nie zmusi go do miłości.
-Ann, pomożesz mi? – zapytała
mama, wyrywając ją z zamyślenia. – Muszę iść do toalety.
Dziewczyna pomogła matce
wstać, po czym pozwoliła, by uwiesiła się jej na ramieniu. Szły powoli przez
szpitalny korytarz. Pani Rose miała duże trudności z poruszaniem się, każdy
krok był dla niej wyzwaniem. Ann miała wrażenie, że blednie z sekundy na
sekundę. Na korytarzu podszedł do nich młody lekarz.
-Pani Rose, czy jest Allan? –
zapytał miłym głosem.
-Tak – odpowiedziała powoli i
ochryple.
-Świetnie, bo mam dla pani
dobrą wiadomość. Wychodzi pani – powiedział, łapiąc ją za ramię.
-Słucham? – zapytała znienacka
Annabel. Przecież mama tak okropnie wyglądała, że nie mogli tego zignorować.
-Niech pani wybaczy, ale muszę
teraz porozmawiać z Allanem Rose – podkreślił lekarz, mijając je i idąc do
sali, w której był Allan.
Mama spojrzała na dziewczynę z
nieskrywaną radością.
Doktor Queen wszedł do sali, w
której Allan czekał przy łóżku matki, aż wrócą. Gdy zobaczył lekarza, wstał.
-Mama jest…
-Tak wiem, mijałem ją –
przerwał mu lekarz. – Pańska matka wychodzi.
-Pan sobie żartuje? – zapytał
Allan, lecz doktor posłał mu zasmucone spojrzenie.
-Niestety. Zrobiliśmy
wszystko, co było w naszej mocy. Teraz musi tylko odpoczywać, a lepiej, jeśli
odpocznie w domu.
-Kłamiesz – zarzucił mu
chłopak, w którym gotowało się z wściekłości. W jednej chwili stracił
jakikolwiek szacunek do tego faceta. – Po prostu nie chcecie, żeby tu umarła,
tak? Bo popsuje wam to statystyki? Powinniście ją leczyć, a nie czekać, aż
umrze.
-Powiedziałem, zrobiliśmy
wszystko, co w naszej mocy. Jeżeli organizm przyjmie leki, to pańska matka
przeżyje, jeśli nie… Lepiej, żeby odeszła w miejscu, które kocha. Nikomu nie
życzę śmierci w szpitalnym łóżku.
-Do widzenia, panie doktorze –
powiedział stanowczo Allan. Queen rozumiał chłopaka doskonale. Sam by się
wkurzył na jego miejscu. Wyszedł bez słowa. Naprawdę, gdyby tylko była jakaś
nadzieja, zrobiłby wszystko. Jednak było już stanowczo za późno.
Gdy Allan pomagał matce wyjść
z budynku, Annabel pobiegła do kawiarni. Niemal natychmiast zauważyła Remusa
przy jednym ze stolików. Podeszła do niego, a chłopak spojrzał na nią
zdziwiony. Tak szybko? Był przygotowany, że posiedzi tu parę ładnych godzin.
-Mama wychodzi – powiedziała
Ann z bólem w głosie. Tłumaczenia są zbędne, jak zobaczy jej stan, domyśli się,
o co chodzi.
-Mam nadzieję, że złapiemy
taksówkę – Remus wstał z miejsca, biorąc walizki. Szedł za gryfonką do wyjścia.
Ann czuła na sobie jego spojrzenie. Musiał teraz pluć sobie w brodę, że ją
pocałował. Jednak nie chciała roztrząsać tej sprawy. Jeśli on nie będzie chciał
o tym gadać, ona nie będzie mu się narzucać.
Gdy wyszli, Remus przedstawił
się Allanowi i pani Rose. Gdy zobaczył stan mamy Ann, od razu pobiegł do budki
telefonicznej wezwać taksówkę z jednego z numerów przyklejonych w środku. Po
pięciu minutach podjechało auto, zawożąc ich szybko na miejsce. Remus pomógł
jeszcze wnieść walizki na trzecie piętro starej kamienicy i poszedł do hotelu,
gdzie miał mieć zarezerwowany pokój.
***
Późnym wieczorem Annabel
zaparzyła dwie herbaty z lipy i poszła do sypialni mamy. Allan nocami pracował
jako ochroniarz, więc miały czas dla siebie. Weszła po cichu, ostrożnie
zamykając za sobą drzwi. Pani Rose otworzyła oczy, robiąc córce trochę miejsca
na skraju łóżka, gdzie ta przysiadła.
-Zrobiłam herbatę – postawiła
kubki na szafce nocnej, by ostygły. – Jak się czujesz?
-Dlaczego wszyscy mnie ciągle
o to pytacie? – mama spojrzała na nią przenikliwie. – Kochanie, wiem, dlaczego
mnie wypisano. Cieszę się, że mogę… - to co chciała powiedzieć, nie przeszło
jej przez gardło, więc dokończyła tylko: - …w domu.
Wzięła Ann za rękę, widząc,
jak szesnastolatce cisną się łzy do oczu.
-Jesteście dla mnie
najważniejsi na świecie. Zawsze byliście – mówiła. Chciała powiedzieć swoim
dzieciom wszystkie te słowa, które wcześniej rozdzielała tak skromnie. –Ty i Allan…
choć nigdy nie było idealnie, to byłam szczęśliwa. Chyba wszyscy troje byliśmy.
Miałam… mam was – poprawiła się. – I nic więcej nigdy nie było mi potrzebne. To
wy nadaliście jakikolwiek sens mojemu życiu.
Po policzkach kobiety zaczęły
płynąć łzy. Widząc to, Annabel rozpłakała się, dając upust swoim emocjom,
wszystkiemu, co dziś przeżyła, całej goryczy i żalu.
-Kocham cię, mamo – szepnęła
pomiędzy spazmami płaczu.
-Ja ciebie też – Ann pochyliła
się nad matką, całując ją w oba policzki.
Rozmawiały jeszcze długo, do
późnej nocy rozpamiętując stare czasy, wszystkie zadurzenia Ann (choć nie było
ich zbyt wiele), każdy wspólny wyjazd.
Około trzeciej nad ranem,
widząc, jak mama zasypia, Annabel cicho wyszła z sypialni.
___________________________________
Dawno mnie tu nie było, ale już się poprawiam :)
O kurcze jaki rozwój sytuacji, tyle akcji! Po przerwie wróciłaś z rozmachem! Tak się cieszę że pokazujesz w jakich czasach przyszło żyć Huncwotom, jak Voldemort przybierał na sile - mega plus za to. Cieszy mnie również to, jak Remus przeżył to, gdy ujrzał Ann całą i zdrową, tylko szkoda, że od razu się poddaje i niby "że to nic nie znaczyło", mam nadzieję że wrócą do tej sytuacji, ewentualnie o tej sytuacji porozmawiają. Szkoda mi matki Ann i Allana... niestety, z tym wypisem, ciągle spotykamy się z tym na co dzień i cieszy mnie, że starasz się ocierać o normalne życie ;)
OdpowiedzUsuń