Choć
zazwyczaj śniadanie było najspokojniejszym posiłkiem w Hogwarcie, to jednak
tego poranka uczniowie siódmego roku w Gryffindorze byli nadzwyczaj poruszeni. Glizdogon,
Lunatyk, Łapa i Rogacz siedzieli ściśnięci i w czwórkę wlepiający oczy w
kawałek papieru, a ściślej: w najnowszy numer Proroka Codziennego.
Na
pierwszej stronie widniał obrazek ukazujący wybuch mugolskiego metra, a pod nim
wielkimi literami wypisany nagłówek: ŚMIERCIOŻERCY ATAKUJĄ. Od paru miesięcy
pogłoski o tworzącym się ugrupowaniu o charakterze terrorystycznym powoli
przeistaczały się w prawdę. Z tego, co było wiadome, ich zamiarem jest
doprowadzenie do władzy absolutnej czarodziejów nad mugolami. Choć możliwe też,
że chcieli ich po prostu wytępić.
-Wysadzili
metro – powiedział Glizdek, choć wszyscy już dawno zdążyli przeczytać artykuł.
-Mówię
wam, ten, kto za tym stoi, za niedługo gorzko tego pożałuje – wtrącił Rogacz. –
Lada chwila Ministerstwo go znajdzie i zostanie zesłany do Azkabanu.
-Nie
byłbym tego taki pewien – mruknął Remus. – Koleś nieźle się maskuje, od kilku
miesięcy nikt nie potrafi zorientować się, kim jest ich przywódca. Hej, Ann,
spójrz! – podsunął gazetę zaspanej dziewczynie, która dopiero co przyszła na
śniadanie wraz z Lily i Dorcas. Był ciekaw jej zdania na ten temat. Annabel
omiotła artykuł wzrokiem.
-Co
o tym myślisz? – zapytał Lunatyk, gdy już oddała gazetę dziewczynom, by te też
mogły przeczytać.
-Boję
się, że to może nie skończyć się tak szybko – powiedziała cicho, do czego
jednak wszyscy już byli przyzwyczajeni.
-Nie
gadaj, ani się obejrzymy, a ci będą gnili w więzieniu – Łapa miał na ten temat
nieco inny pogląd i razem z Jamesem trzymali się tej wersji zdarzeń. A właśnie,
co do Jamesa, to choć od rozpoczęcia roku minęło już trochę czasu, był bardzo
spokojny. Nawet Lily ostatnio zauważyła, że się jej nie narzuca. Choć stwierdziła
to z pewną nutą zawodu w głosie wczorajszego wieczoru w dormitorium.
-Dlaczego
myślisz, że to może potrwać? – dopytywał Ann Luniek, wskazując na gazetę.
Wszyscy byli zajęci dociekaniem, kto za tym stoi, więc dziewczyna pochyliła się
w jego stronę, by nie musieć przekrzykiwać reszty Gryfonów.
-Bo
facet jest mega inteligentny – odpowiedziała. – Jeżeli przez parę miesięcy nie
udało się dociec, kim jest, to kto wie? Może spokojnie przeniknąć do
Ministerstwa, a jak jest dobrym czarodziejem, to parę zaklęć i poustawia sobie
wszystkie najwyższe szychy tak, jak będzie chciał.
-Racja
– przyznał Luantyk, patrząc w jej oczy. Siedzieli tak, naprzeciwko siebie,
rozmawiając cicho oboje pochyleni, dotykający się kolanami. Podobało mu się to.
– Wiesz, też nie wierzę, żeby szybko miało się to skończyć. Choć chciałbym.
Myślisz, że kim on może być? – spojrzał na nią przenikliwie. – Wydaje mi się,
że jego pochodzenie może mieć coś wspólnego z pierwszym morderstwem na mugolach
z tej rodziny Riddle.
-Ci
seryjni mordercy zazwyczaj mają tak nawalone w głowach, że na pierwszy ogień
idzie rodzina – potwierdziła.
-O
czym tak szepczecie, gołąbeczki? – zapytał donośnie Łapa, mocno łapiąc Remusa
za bark.
-Wiemy, kto stoi za tymi morderstwami
– wyjaśnił rzeczowym tonem Remus, a Syriusz od razu się zaciekawił.
-Kto?
-Chciałbyś
wiedzieć –Luniek zrobił coś pomiędzy ironicznym uśmiechem a wredną gębą,
sprawiając tym samym, że Łapa podjął rękawicę pojedynku.
-Lunatyk
ja ci przypominam, że dziś pełnia – uśmiechnął się złośliwie, akcentując
pierwsze słowo, a Remus gwałtownie zbladł. Wszyscy naokoło słyszeli tę uwagę, a
już w szczególności Annabel.
-Wygrałeś
– westchnął zrezygnowany. Pogada z nim na osobności odnośnie wzmianek o pełni w
towarzystwie niewtajemniczonych.
Po
raz pierwszy na rozszerzonej lekcji zaklęć Remus Lupin nie potrafił skupić się
na temacie zajęć. Patrzył tylko przez okno na zachmurzone błonia. Był dopiero
koniec września, a jesień już dawała o sobie znać. Wszystko wydawało się takie
apatyczne, uśpione, bez życia. Co gorsza, nie patrzył tylko na błonia. Uparcie
wpatrywał się w stojącą tam szklarnię, w której pewna jasnooka Gryfonka miała
teraz zajęcia z zielarstwa. Z każdym dniem myślał o niej coraz więcej i to
zabijało go od środka. Choć podziwiał ją całym sobą, uważał za piękną,
inteligentną i zabawną, a ona imponowała mu na każdym kroku nawet o tym nie
wiedząc, to miał świadomość tego, że swoim uczuciem tylko by ją skrzywdził.
Zasługiwała na kogoś lepszego, a przynajmniej normalnego. Dziś znowu będzie
pełnia – jego comiesięczny koszmar. Im bliżej do wieczora, tym bardziej się
tego bał. Dobrze wiedział, że w dzień przed pełnią wyglądał jak chodzący trup –
blady, zapadnięte policzki, cienie pod oczami. W dodatku ręce mu się nieznośnie
trzęsły, tak, że z trudem cokolwiek pisał na lekcjach. Nie mógł jej tym obciążyć. To było tylko i
wyłącznie jego brzemię i, choć reszta Huncwotów dołączyła się do tego,
pomagając przyjacielowi, to Remus nie chciał obciążać tym nikogo więcej. W
szczególności dziewczyny, na której mu zależy. Wiedział, że nie zawsze wszystko
będzie szło po jego myśli, że może nadejść dzień, gdy zapomni o wpływie
księżyca i zrobi komuś krzywdę. I tak bardzo nie chciał, żeby tą osobą była
Annabel Rose.
-Panie
Lupin, może pan nam odpowie na to pytanie? – głos profesora Flitwicka wyrwał go
z zamyślenia. Remus wstał, jak to profesor im zawsze nakazywał.
-Przepraszam,
ale nie słuchałem, mógłby pan powtórzyć pytanie? – zapytał, a nauczyciel
wywrócił oczami.
-Siadaj
Lupin, minus pięć punktów dla Gryffindoru – powiedział zrezygnowany, a Remus
usiadł, niezbyt przejmując się straconymi punktami. Zaraz i tak Lily je
nadrobi.
-Evans?
– Flitwick szukał w swojej najlepszej uczennicy ostatniej deski ratunku.
Rudowłosa wstała z wdziękiem odpowiadając na pytanie.
Gdy
tylko usiadła, zobaczyła utkwione w sobie oczy Jamesa Pottera, który uśmiechnął
się do niej z aprobatą i zaraz odwrócił głowę. W pannie Evans zawrzało. Rogacz
od pierwszego roku nie szczędził jej swych uczuć i wyrazów swojej niezmierzonej
miłości, wręcz się jej narzucając. A teraz? Nawet nie odzywał się do niej tyle,
co kiedyś. Jakby dopiero teraz to zrozumiała: James już nie będzie o nią
zabiegał. Dorósł. Skoro tyle razy doświadczał odrzucenia z jej strony, to
przekonany o oziębłości jej serca uznał, że nie będzie dalej w to brnął,
wywołując tym tylko i wyłącznie jej wściekłość. A Lily? Pragnęła, naprawdę
pragnęła w pełni szczerze przyznać się przed samą sobą, że jej nie zależy.
Jednak coś nie pozwalało jej na takie myślenie. Wpatrywała się więc z pewną
dozą tęsknoty w tył jego głowy, w jego rozczochrane włosy i plecy zgarbione nad
pergaminem, nie zdając sobie sprawy, że nie uchodzi o uwagi Remusa.
-Rogacz!
– zawołał po skończonej lekcji, podbiegając do Jamesa. Upewnił się, czy nie
widać nigdzie w pobliżu pewnej rudej czupryny, ale Lilka była już daleko przed
nimi. – To z Lily działa – powiedział, a twarz Pottera rozświetlił wielki
uśmiech. – Dzisiaj na zaklęciach przez pół lekcji nic tylko się w ciebie
wgapiała.
-Tak!
– ucieszył się. – Jeszcze zobaczycie, że pod koniec roku będziemy już dawno
parą.
-Jak
bym się tak na twoim miejscu nie cieszył, bo nasz Smarkuś też już uderza do
niej w konkury – powiedział Łapa, wskazując w oddali Lily rozmawiającą z
Severusem Snape’m, ślizgonem z ich roku, z którego Huncwoci zwykli robić sobie
wyśmienite żarty. – Ale powiedz słowo, to go z chęcią ustawię do pionu – w
oczach Syriusza pojawił się złowróżbny błysk.
-O
nie Łapciu, w tym roku jestem poważny i dojrzały – zaoponował Rogacz. – Ale
jeśli nie ma mnie w pobliżu, to ani się potępiam, ani nie pochwalam, jakby co.
Nie
dało się ukryć, że w stosunku do Snape’a pałał szczerą nienawiścią od
pierwszego dnia szkoły. Nie dość, że był wrednym śliz gonem z nieumytymi
włosami, to jeszcze od zawsze przystawiał się do Lily, a ta była dla niego
miła.
-W
takim razie muszę się więcej pokazywać bez ciebie – odparł Łapa, a przy
przechodzili, posłał wredne spojrzenie Severusowi, który pod jego naporem jakby
skulił się w sobie.
Po
skończonych lekcjach Annabel poszła do biblioteki, chcąc w ciszy i spokoju
odrobić pracę domową. Co tu kryć, Pokój Wspólny Gryfonów, a tym bardziej
dormitorium dziewcząt z siódmego roku nie były zbyt spokojnymi miejscami. W
dormitorium Dorcas biegała w te i we w te, malując się i wybierając ubrania na
dzisiejszą randkę z Clintem Evergarss’em
z Ravenclawu, zaś w Pokoju Wspólnym Rogacz i Łapa urządzali mały pokaz
owych wybuchających świateł, przez co niemalże cały dom zleciał się, by głośno
śmiać się z każdego, na kim wybuchnie.
W
bibliotece usiadła przy stoliku przy ścianie, niedaleko wejścia, wyjmując z
torby pergamin, pióro, atrament i podręcznik z transmutacji. Mieli na za
tydzień napisać wypracowanie o transmutacji procentowej i jej pochodnych. Gdy
była w połowie drugiego akapitu i uniosła się znad pergaminu, by namoczyć
piórko w atramencie, zauważyła wchodzącego do biblioteki Lunatyka. Pomachała
mu, a chłopak się przysiadł. Był dziś niebywale blady i dziwnie rozkojarzony,
martwiła się o niego.
-Piszesz
transmutację? – zapytał, wyjmując swój „zestaw do wypracowania” a ta
przytaknęła. – Też muszę się za to wziąć. Slughorn zadał nam jeszcze z
eliksirów rozprawkę na trzy rolki pergaminu, więc lepiej zrobić to jak
najszybciej.
-Daj
spokój, my mamy zrobić zielnik roślin leczniczych – powiedziała.
-No
tak, Wooden zawsze miała ciekawe pomysły co do zadań domowych. Pamiętasz, jak w
drugiej klasie mieliśmy hodowlę nagietków?
-Nieźle
się wtedy wszyscy pokłóciliśmy – zaśmiała się na to wspomnienie. Uczniowie
każdego domu mieli wspólnie założyć rabatę nagietków i dbać o nią przez cały
rok. Oczywiście, kiedy po zasianiu kwiatów ich ekscytacja zadaniem opadła,
zaczęły się kłótnie o to, kto i w jaki dzień dogląda kwiatów. James i Syriusz tak
się pokłócili, ze nie odzywali się do siebie przez dwa tygodnie, co do nich tak
niepodobne, jak to tylko możliwe.
Ann
i Lunatyk siedzieli naprzeciwko siebie w milczeniu odrabiając lekcje. Tylko
czasem, gdy Annabel spojrzała na dłonie Remusa, trzęsły się dziwnie. Parę razy
wypadło mu pióro. Nie chciała o nic pytać. Z tego, co usłyszała rano, widocznie
musiało to mieć związek z pełnią. Choć podejrzewała pewna wersję zdarzeń, nie
chciała nikogo fałszywie oskarżać.
-Lunatyk,
już czas! – w drzwiach biblioteki pojawiła się reszta Huncwotów. Lupin spojrzał
na nich, po czym zbladł gwałtownie, a jego źrenice rozszerzyły się, jakby ze
strachu. Za oknem słońce chyliło się już ku zachodowi.
-Muszę
lecieć – powiedział cicho, drżącymi rękami zbierając swoje rzeczy ze stołu.
Podręcznik spadł na podłogę, więc szybko go podniósł. – Cześć.
-Pa
– powiedziała dziewczyna, a ten odwrócił się i wyszedł z biblioteki
najszybciej, jak to możliwe. Patrzyła jeszcze za nim, myśląc, co mogło go tak
przestraszyć.
-Mamy
mało czasu – powiedział Ramus, gdy niemal wybiegli na błonia. Stracili parę
minut, gdy musiał zanieść książki do dormitorium. Skierowali się prosto na
bijącą wierzbę.
-Glizdek,
dajesz – powiedział Rogacz, a Peter w jednej chwili zmalał w oczach,
przeobrażając się w szczura. Szczur pobiegł do drzewa, uciekając przed
konarami. Dotknął jednego z sęków drzewa w odpowiednim miejscu, unieruchamiając
je na jakiś czas. Huncwoci popędzili ku przejściu między wystającymi grubymi
korzeniami drzewa, wchodząc do tunelu. Nie minęło pięć minut i już wszyscy byli
w Wrzeszczącej Chacie, stałym miejscu przemian Remusa.
-Zaczyna
zmierzchać – powiedział z przestrachem, a Rogacz i Łapa zmienili się w jelenia
i dużego, czarnego psa. To właśnie stąd pochodziły ich przezwiska.
Gdy
księżyc zaczął wschodzić na nieboskłon i jego blask dotarł do okien
Wrzeszczącej Chaty, Remusem targnął pierwszy spazm bólu. Z krzykiem zgiął się
wpół, czując, jak spod skóry w jego palcach wybijają się pazury wilka. Przemiana
w wilkołaka to największy ból, jakiego kiedykolwiek doświadczył. Z początku
myślał, że z czasem się do tego przyzwyczai, lecz nawet przyzwyczajenie nie
potrafiło zamaskować tego okropnego uczucia. Cierpienie wykrzywiło jego twarz,
gdy zmieniała się w wilczy pysk. Po chwili, gdy ból ustąpił, on był już w pełni
wykształconym wilkołakiem. Zawył wściekle, pragnąc ludzkiej krwi, od której był
tak odizolowany.