piątek, 28 marca 2014

Walcz do końca: rozdział 5



Remus leżał w łóżku, tępo patrząc czerwony w baldachim nad swoją głową. Nie mógł dopuścić do siebie myśli, że Annabel wyjeżdża już jutro i tak naprawdę nikt nie wie, ile jej nie będzie. Może trzy dni, może miesiąc? Była jedynie jego przyjaciółką, a on nie mógł się powstrzymać od ciągłych myśli o niej. Miał wrażenie, że pojawia się w jego głowie około 26480 razy w ciągu dnia, jeśli nie więcej. Nie licząc nocy. Ostatnio, na przykład, śniło mu się, że byli razem. Szli wtuleni w siebie przez błonia, a on co chwilę całował jej usta. Nagle na jasne niebo wzeszedł księżyc w pełni, a on zamienił się przy niej w tego potwora, niemal natychmiastowo rozgryzając jej gardło.
Gdy przypomniał sobie ten sen, skrzywił się z niesmakiem. Oto, dlaczego byłby zgubą każdej kobiety. Mógłby przeoczyć pełnię i się przeistoczyć, rozrywając ją na strzępy. Oczywiście, jeśli tylko rzeczona niewiasta nie uciekła by z krzykiem zaraz po tym, jak wyzna, jest wilkołakiem.
-Co tak zamulasz Luniu? – zapytał Rogacz, rzucając w niego podręcznikiem z transmutacji. Remus z łatwością złapał książkę w locie jedną ręką, nawet nie zmieniając pozycji.
-Wilcze geny – wyszczerzył się wrednie, siadając.
-Geny genami, ale Annabel chyba gdzieś wyjeżdża, co nie? – zapytał Peter, jak zwykle nie zorientowany w sprawie.
-Jutro rano – potwierdził Remus, próbując zachować beznamiętną minę.
-A skoro o niej mowa – Syriusz z wścibskim wyrazem twarzy usiadł obok Lunia, obejmując go troskliwie ramieniem. – To wygląda na to, że nieźle macie się ku sobie, Lunatyczku.
-Przyznaj, że na nią lecisz – zawtórował mu Rogacz, siadając po drugiej stronie Remusa, który posłał Glizdogonowi błagalne spojrzenie. Potrzebował ratunku.
-Przyznajcie, że to wy wczoraj podłożyliście Filchowi na biurko w gabinecie martwego gołębia – odparował Remus.
-Znaleźliśmy już nieżywego, jeśli o to ci chodzi. No i głupio, żeby się zmarnował – Łapa wzruszył ramionami. – Poza tym nie o tym teraz gadamy. Podoba ci się, nie?
-Nawet jeśli, to i tak nic z tego – oświadczył stanowczo Remus. – Dobrze wiecie, że związek ze mną nie byłby niczym dobrym.
-Matko a ten znowu o tym – jęknął James. – Słuchaj stary, Ann to mądra laska, jestem pewny, że nie przeszkadzałby jej ten twój „futerkowy problem”. Jeśli tylko kontrolowałbyś pełnię, wszystko byłoby okej.
-Ale boję się, że mogę ją skrzywdzić – powiedział cicho, a przyjaciele jasno z tego wywnioskowali, że ich Luniek ma się ku Annabel. – Zresztą wyobrażacie sobie, jak miałbym jej to powiedzieć? Porażka.
-Może lepiej nie dosłownie tak, jak my się tego dowiedzieliśmy, bo to może być dla niej lekki szok – odparł Łapa.
To było w drugiej klasie, kiedy Remus leżał w skrzydle szpitalnym. Przyszli go odwiedzić i wtedy bardzo się wkurzyli, że nie chce im powiedzieć, co się z nim ciągle dzieje. Remus też się wkurzył i niemal krzyknął, że jest wilkołakiem. No, spory szok jak dla dwunastolatków.
-Dzięki, bardzo pomocny jesteś – zirytował się Lupin. – Dajcie spokój, i tak nic z tego.
Lunatyk wstał i wyszedł z dormitorium. Nie wiedział, gdzie idzie, lecz w Pokoju Wspólnym spotkał McGonagall.
-Lupin, tu jesteś! – powiedziała i pociągnęła go za sobą na korytarz. – Idziesz ze mną do dyrektora.
-Co zrobiłem? – zdziwił się chłopak, ale ta tylko machnęła ręką. Szli szybko, nie zważając na innych uczniów. Zatrzymali się przy posągu chimery, a McGonagall wypowiedziała hasło, dając znak ręką, żeby chłopak wszedł na schody, które odsłonił posąg. Sama pozostała na korytarzu z myślą, że ten Albus to kiedyś pożałuje tych swoich śmiałych decyzji.
Remus wszedł do okrągłego gabinetu, a dyrektor uśmiechnął się do niego znad swoich okularów-połówek.
-Dzień dobry panie profesorze – powiedział.
-Usiądź, Remus – Dumbledore wskazał mu miejsce po drugiej stronie biurka, więc chłopak odsunął krzesło i usiadł, przeglądając wzrokiem stertę papierów na biurku, choć głównie były to stare mugolskie sudoku. – Mam nadzieję, że czytałeś Kodeks Prefekta Naczelnego? – zapytał podając mu czarną książeczkę.
-Oczywiście – przytaknął.
-Znajdź mi paragraf 56 – polecił, a już po chwili Lupin czytał na głos:
-Jeżeli zachodzi sytuacja określona przez dyrekcję szkoły jako wyjątkową, dyrektor może dać Prefektowi Naczelnemu nietypowe zadanie. Tak na przykład: jeżeli jeden z uczniów musi wyjechać na parę dni z powodu śmierci opiekuna prawnego nie będąc pełnoletni, nauczyciel bądź Prefekt Naczelny musi jechać z nim – przeczytał, powoli rozumiejąc, o co tu chodzi. Ann kończyła siedemnaście lat dopiero w grudniu.
-Pewnie pan wie, panie Lupin, o stanie zdrowotnym matki panny Rose – tu Dumbledore puścił mu oczko. – Jej brat nie jest określony jako opiekun prawny póki matka żyje, lecz jej stan jest na tyle ciężki, że nie może się zająć córką. W takim wypadku szkoła musi wysłać kogoś, kto by miał oko na jej domniemane wybryki.
-Mnie? – oczy chłopaka ze zdziwienia rozszerzyły się jak dla kafle.
-Otóż to – uśmiechnął się porozumiewawczo dyrektor. – Pociąg odjeżdża z Hogsmeade o 9 rano. Tu masz adres hotelu, w którym będziesz spał i potrzebne na opłacenie go pieniądze – podał mu kopertę. – To mugolski hotel, więc musisz wtopić się w ich otoczenie. No już, zmykaj się pakować, bo nie zdążysz!
Dyrektor go wygonił, a gdy tylko Remus wyszedł na schody, zbiegł z nich jak szalony, musząc gdzieś wyładować radość. Wiedział oczywiście, że radość jest tu jak najbardziej nie na miejscu, lecz nie potrafił jej pohamować. Jedzie z nią, spędzą razem trochę czasu z dala od szkoły, a, co najważniejsze, nie będzie musiał znosić jej nieobecności. Musiał zaraz jej o tym powiedzieć. Wparował do Pokoju Wspólnego, od razu natrafiając na jakąś dziewczynę wchodzącą na schody prowadzące do sypialni dziewcząt.
-Hej! – zawołał, a ona się odwróciła. Nie znał jej, wiedział tylko, że jest czwartoklasistką. – Mogłabyś zawołać Annabel z siódmego roku?
-Jasne – uśmiechnęła się i weszła na górę. Podlizać się prefektowi zawsze dobrze. Zresztą proszenie nieznajomych dziewczyn o wołanie innych było w tym domu na porządku dziennym.
Remus szybko doprowadził się do stanu odpowiedniego do sytuacji, niezbyt dobrze zmazując ten wielki uśmiech z twarzy. Annabel zeszła do Pokoju Wspólnego z pytającym spojrzeniem.           
-Byłem u Dumbledore’a – zaczął wyjaśniać. – Znasz paragraf 56 z kodeksu PN? – zapytał, a dziewczyna kiwnęła głową. Znając ją, to miała ten kodeks obkuty na blachę. – Dyrektor uznał, że skoro Allan nie jest twoim prawnym opiekunem a mama nie jest dyspozycyjna do opieki nad tobą, to mam jechać, żeby mieć na ciebie oko.
Widział, jak w jednym momencie jej ponurą twarz rozświetlił szczery uśmiech. Nie był to wielki, radosny uśmiech, ale choć lekki, to szczery. Zresztą, czemu tu się dziwić? Nie miała chyba teraz zbyt wielu powodów ku temu, by się uśmiechać. Nie zastanawiając się nad tym automatycznie przytuliła go krótko, co ten odwzajemnił.
-Tak się cieszę – powiedziała. – Szczerze mówiąc miałam nadzieję, że dyrektor weźmie to pod uwagę.
-Też się cieszę – przyznał. – Przynajmniej dowiemy się czegoś o sytuacji w świecie mugoli.
Pił do tego, że ostatnimi czasy w gazecie znów pojawiały się doniesienia o atakach śmierciożerców. Miał nadzieję na jakieś nowe informacje, szczególnie, czy niemagiczni również przeczuwają, że coś niedobrego się dzieje.
-Dobra, wracam się pakować, widzimy się na śniadaniu – pomachała mu na pożegnanie i weszła po schodach w stronę dormitoriów dziewcząt.
Remus zaś niemalże w podskokach pognał do sypialni, gdzie szybko znalazł torbę podróżną. Zaczął pakować do niej ciuchy jak leci, z myślą, że przecież potem może je doprasować zaklęciem.
-A ty co? – zdziwił się Rogacz.
-Byłem u Dumbledore’a, mam jechać z Ann – wyjaśnił, a Łapa rzucił mu jakieś zawiniątko, które wyjął z kieszeni. Remus spojrzał na to.
-Łapa, dajesz mi prezerwatywę? – spojrzał na niego z żartobliwym politowaniem.
-Luniek, życia nie znasz – powiedział dosadnie Syriusz. – Lepiej zatrzymaj, potem mi się odwdzięczysz.
Remus tylko pomachał głową, lecz schował prezerwatywę do kieszeni.
-Ile was nie będzie? – zapytał James z błyskiem w oku. – Łapko, musimy wykorzystać brak prefektów naczelnych i zagwarantować tej szkole emocje, o których długo nie zapomni.
-Masz na myśli Projekt Gwiazda? – zapytał Łapa, co Rogacz potwierdził skinieniem głowy. – No to Luniek, mówiłeś, że kiedy wracasz?
-Nie mam pojęcia – przyznał. – Mam nadzieję, że nie długo. To zależy od sytuacji. Nie liczyłbym jednak na dłużej niż tydzień.
-Nie ma sprawy, jak się zepniemy to i w tydzień damy radę – odparł Syriusz, wyjmując z torby parę kolorowych kulek niewiadomego pochodzenia, czekoladek, łajnobomb, mugolski kanister na benzynę, krem do rąk, gumy do żucia, skakankę i dezodorant. – Wszystko jest – powiedział zadowolony z siebie.
-Co planujecie? – zapytał zaciekawiony Lunatyk. Co jak co, ale jednak był huncwotem i nie da się ot tak przekreślić sześciu lat przebiegłych knowań.
-Projekt Gwiazda, to długoterminowy plan wymyślony przez wakacje na pożegnanie szkoły – wyjaśniał James. – Chodzi o serię żartów dedykowanym osobom, które nam podpadły. Tak, na przykład, Filch i Lucjusz Malfoy dostaną po łajno bombie do szafki na bieliznę, profesor Willson (słynąca z przesadnej dbałości o urodę) obudzi się bez kosmetyków, które schowamy gdzieś skrzętnie, jeszcze parę osób zostanie przekoloryzowanych (skóra zmieni kolor na 3 dni) no i na zwieńczenie sukcesu, Snape nie usiądzie na toalecie okrągły tydzień.
-Robicie się okrutni – podsumował Remus.
-Aha, i przystroimy Wielką Salę w tęczę, balony, bąbelki i kwiaty, które wyrosną wokół talerzy fajnych lasek – dorzucił dumny Syriusz, ignorując uwagę o okrucieństwie.
-No i na koniec Lily się ze mną umówi – dodał James, który nadal myślał o tej rudowłosej piękności.
-A potem będziecie mieć taki szlaban, że już mi was szkoda – dorzucił Remus.
-Ty tam lepiej się martw o Annabel, może potrzebować sporo ciepła, jeśli wiesz, o co mi chodzi – Łapa posłał mu porozumiewawcze spojrzenie.
-Ile razy mam wam powtarzać, że nic z tego? – zrezygnowany Lunio załamał ręce.  – Nawet jeśli mi się podoba, to i tak mnie nie zechce, bo jestem pieprzonym wilkołakiem, cześć pieśni.
-Co ty gadasz, uroczy jesteś – Rogaś pogłaskał go po głowie. – Dla mnie i tak jesteś najpiękniejszy.
-Dzięki, mamo – odparł Remus.

niedziela, 9 marca 2014

Walcz do końca: rozdział 4



                Remus Lupin obudził się, z trudem otwierając oczy w jasnym bladym świetle Skrzydła Szpitalnego. Czuł suchość w gardle i ból głowy. Był bardziej obolały niż zwykle, więc wolał nie wiedzieć, jak obecnie wygląda. Wszystko wydawało mu się drażniące. Na kalendarzu zawieszonym na przeciwległej ścianie dostrzegł, że dziś 22 września, sobota. Przynajmniej tyle dobrze, że nie będzie miał zaległości w nauce. Wstał do pozycji siedzącej, podpierając się na łokciach. Zegar nad drzwiami wskazywał godzinę 13.45, więc nie był zbytnio zdziwiony, jak na stoliku przy łóżku zobaczył talerz z obiadem. Wziął się więc za jedzenie, gdy tymczasem do Skrzydła Szpitalnego wparowała reszta Huncwotów z wielkimi uśmiechami na twarzach.
                -No jak tam, Luniek? – zapytał Syriusz, klepiąc go po ramieniu i siadając na skraju łóżka. James i Peter wzięli sobie stojące nieopodal krzesła.
                -Gra i huczy – odpowiedział Remus, zajadając ziemniaki. – Jak było?
                -Całkiem beznadziejnie, szczerze mówiąc – powiedział Rogacz. – Byłeś strasznie wkurzony.
                Remus skrzywił się nieznacznie na te słowa.
                -Sorka – mruknął. – Mam nadzieję, że nie oberwaliście.
                -My nie, ale ty jesteś nieco obity – wtrącił się nieśmiało Glizdogon. – Chcesz lustro?
                -Nie jestem pewien – zażartował, ale Peter już trzymał w ręku lustro zdjęte z umywalki zamontowanej w pobliskiej ścianie.
                Remus miał podbite oko i rozciętą wargę, kilkanaście siniaków i ogółem to nie prezentował się na wybitny. Ale przecież bywało już gorzej.
                -Jak ten młody Bóg – powiedział, mierzwiąc włosy sztandarowym gestem Rogacza. Zaczęli się śmiać, gdy James automatycznie zrobił to samo.
                -Aha, dziewczyny o ciebie pytały. Powiedzieliśmy im, że byliśmy u Hagrida i jego nowe zwierzątko się na ciebie wkurzyło.
                -Biedny Hagrid… - mruknął Łapa. – Teraz się pewnie o ciebie zamartwia…
                Wkrótce pielęgniarka ich wygoniła, więc zostawili mu tylko najnowszego Proroka Codziennego i potulnie wyszli. Nagłówki wręcz krzyczały: „Śmierciożercy sieją spustoszenie na ulicy Pokątnej”, czy „Nie wychodź po zmroku”.

                Już tego samego dnia wieczorem za sprawą niebywałych zdolności pani Pomfrey (o której to młodziutkiej pielęgniareczce Syriusz marzył nocami) Remus wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego w pełni sił. Niestety, ominęła go kolacja, co było poważnym mankamentem.
                W dormitorium był tylko on i Peter, bo Łapę z Rogaczem gdzieś wywiało z pewnością w celu łamania szkolnego regulaminu. Niestety, będąc prefektem naczelnym nie może sobie pozwolić na takie wypady z nimi. Rozwalił się na łóżku, czytając wypożyczone ostatnio ze szkolnej biblioteki „Jak zostałem dementorem”.
                -Idę wziąć prysznic – oświadczył dumnie Glizdogon, po czym biorąc bieliznę i piżamę udał się do łazienki. Remus po raz kolejny w ciągu tych niespełna siedmiu lat zastanowił się, jak to jest, że jeden facet może kąpać się tak długo jak Peter. Zazwyczaj zajmowało mu to około czterdziestu minut (!). Rozumie, że Glizdek może kąpać się raz na tydzień, to akurat pojmował – ale czterdzieści minut?
                Z rozmyślań wyrwał go dźwięk pukania do drzwi.
                -Proszę! – zawołał, dziwiąc się, że ktokolwiek tu puka. Zazwyczaj każdy sobie tak po prostu otwierał nie zwracając uwagi na nic.
                -Cześć – do środka weszła Annabel, po czym zamknęła drzwi. Trzymała w ręce egzemplarz „Magofarmacji dla opornych”, który jej pożyczył jakiś czas temu.
                -Hej – ucieszył się, siadając na łóżku. Cieszył się, że ją widzi. – Usiądziesz? – zapytał, wskazując miejsce na łóżku.
                -W sumie – wzruszyła ramionami, siadając naprzeciwko niego, tak, że teraz oboje siedzieli po turecku. – Oddaję książkę – wręczyła mu ją. – Przepraszam, że tak długo, ale musiałam przepisać z niej niektóre rzeczy.
                -Nie ma sprawy – uśmiechnął się, odkładając książkę na szafkę nocną, obok trzech innych. Przy okazji przesunął parę rzeczy i nieuważnie odsłonił ich zdjęcie grupowe z piątej klasy.
                -Masz to zdjęcie – powiedziała cicho, a Remus potwierdził.
                -Tak, jedyne jakie mam, gdzie jesteśmy wszyscy – odparł, patrząc na nią znacząco. Pod tym spojrzeniem Annabel poczuła się dziwnie, tak inaczej niż zwykła się czuć. Postanowiła więc szybko zmienić temat.
                -Dobrze, że już wyzdrowiałeś – powiedziała. – Hagridowi musi być bardzo przykro.
                -Tak, ale nie winię go, przecież to tylko kuguchar, nie mógł wiedzieć, że robi źle – mózg Lunatyka przeszedł na wyższe obroty, wymyślając kolejne wymówki.
                -Kuguchar? – zdziwiła się.
                -Tak, a co? – zaśmiał się nerwowo, wykręcając palce u rąk.
                -Łapa mówił, że garboróg – spojrzała na niego przenikliwie. Był lekko zestresowany, ale chciała się wreszcie dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Dlaczego co pełnię Remusowi zdarzają się jakieś przykre wypadki? Miała pewną teorię, co do której była niemal stuprocentowo przekonana, lecz nie chciała jej mówić na głos.
                -Znasz Łapę, pewnie znowu mu się coś pomieszało – zażartował.
                -Pewnie tak – przyznała, a Lunatyk odetchnął z ulgą. Miał jednak wrażenie, że nie do końca mu wierzyła.
                -W ogóle nie uwierzysz, co zrobiłem – zaczął, chcąc rozluźnić sytuację. –Pisałem to wypracowanie z transmutacji i pomyliłem Goeffrey’a z Marią Mirillą.
                -Nie gadaj! – zaczęli się śmiać. – No wybacz, ale to już przesada.
                -Odezwała się – mówił, nadal się śmiejąc. – A kto ostatnio oddał Fitcherowi sprawdzian z napisem „OPCM jest nauką o różdżkarstwie”?
                -Miałam zły dzień! – śmiali się.
                Peter, który właśnie wyszedł z toalety, słysząc te żarty uznał, że zbyt mądrzy ludzie mają naprawdę dziwaczne poczucie humoru.

                Następnego dnia przy obiedzie wszyscy dokazywali w najlepsze, śmiejąc się, że zwykły kuguchar tak poturbował Lupina. Nagle wraz z chmarą sów do stołu Gryffindoru doleciała Bonnie, stara sowa rodziny Annabel.
                -Co tam masz śliczna? – mruknęła uśmiechnięta Ann. Odwiązała od nóżki sowy kopertę i dała jej nieco kurczaka, aż Bonnie nie odleciała.
                -Od kogo? – zapytała od razu Lily, do której tym razem przyszedł jedynie prorok codzienny.
                -Allana – odparła, widząc pismo nadawcy na kopercie. – Potem przeczytam.
                Schowała list do kieszeni, wiedząc, że brat nie pisze do niej zbyt często i z reguły jest to coś ważnego, więc nie chciała tego roztrząsać przy wszystkich.
                -Ann, to zebranie dziś jest o 17? – upewnił się Remus, a ta przytaknęła.

                Annabel udała się do pokoju prefektów na trochę czasu przed umówioną godziną, mówiąc, że musi powiesić jakieś plany i tym podobne. Tak naprawdę chciała wreszcie mieć trochę spokoju, by przeczytać list od Allana. Pokój prefektów był średniej wielkości. Mieli tam czajnik, kubki, herbatę i zawsze jakiś cudem – świeże ciasteczka, do tego wielkie lustro, a nawet regał z książkami. Na środku znajdował się stół na tyle duży, by wszyscy się pomieścili. Całą ścianę naprzeciwko wejścia zajmowała stara meblościanka, w której można było znaleźć od papierowego łabędzia, przez kilka fiolek amortencji, aż do czyichś starych skarpet. W rogu była dwuosobowa kanapa i mały stolik. Annabel na tablicy ogłoszeń obok wejścia powiesiła plan dyżurów na ten tydzień, po czym usiadła na kanapie podkulając nogi i wyjmując list od Allana.

                Bell!
                Jak tam w szkole? Mam nadzieję, że wszystko dobrze. Wiesz, że nie lubię się rozpisywać, więc od razu przejdę do rzeczy: mamie się pogorszyło. Ma nawrót choroby i leży znów w szpitalu, jest bardzo słaba. Zabrali ją wczoraj wieczorem. Piszę z samego rana, bo wczoraj kompletnie wypadło mi to z głowy w tym szpitalnym szale. Od tygodnia nie czuła się za dobrze, zwracała wszystko, co tylko udało jej się zjeść i nie potrafiła sama przejść z sypialni do toalety. Upierała się jednak, że jej przejdzie, że będzie w domu. Wczoraj wieczorem zemdlała i zdecydowałem nie liczyć się z jej zdaniem na ten temat. Więc od razu zawiozłem ją do szpitala. W momencie dali jej kroplówkę i wszystkie te inne dziwadła. Miała okropną gorączkę, majaczyła, że chce cię zobaczyć, zanim umrze. Już niemal wszystkie włosy jej wypadły, wygląda okropnie. Naprawdę boję się, że to już koniec.
                Błagam cię, Bell, napiszę do dyrektora, a ty przyjedź tu jak najszybciej się da.
Allan

Annabel skończyła czytać, zdając sobie sprawę, że zasłania usta dłonią w spazmatycznym płaczu. Wszystko, tylko nie to, myślała panicznie. Nie potrafiła pohamować łez, płakała na głos, wyjąc żałośnie. Czuła się strasznie, jakby to była jej wina, a przecież nic złego nie zrobiła. W wakacje mama czuła się tak dobrze, chodziły na spacery i opalały się. Mówiła, że nie wie, jak wytrzyma jeszcze rok bez niej.
Gdy otwarły się drzwi i do pokoju prefektów wszedł Remus, który zawsze starał się być trochę przed czasem, nawet nie miała w sobie siły by powstrzymać płacz.
-Annabel! – krzyknął, zamykając drzwi i podbiegając do niej.
Był zszokowany tym widokiem. Usiadł obok niej i przytulił ją mocno, niemalże na siłę. Ona wpiła się palcami w jego ramiona, kryjąc głowę pomiędzy jego barkiem a szczęką. Płakała spazmatycznie. Nie chciała, by widział ją taką.
Głaskał ją czule po plecach, przytulając policzek do jej włosów. Choć nic nie mówił, uspokajało ją to. Powoli przestawała płakać, wtulając się w niego mocniej. Nie wiedziała, dlaczego, ale koniec końców cieszyła się, że tu wszedł. Poczuła z jego strony ogrom wsparcia, który dodał jej sił.
-Dziękuję – powiedziała niewyraźnie, gdy odsunęła się, ocierając łzy. Widziała jego zatroskane spojrzenie.
-Co się stało? – zapytał. Wydawała mu się teraz piękniejsza niż kiedykolwiek. Jej oczy stały się bardzo niebieskie, przyjmując barwę oceanu.
Wiedziała, że teraz to już musi mu powiedzieć. Na jego zegarku zobaczyła 16.40, mieli więc jeszcze trochę czasu.
-Kiedy byliśmy w piątej klasie, moja mama zachorowała na coś, co mugole nazywają rakiem, czy jakoś tak. Przez tamten rok wyglądała strasznie, co chwilę ją zabierali na jakieś operacje i tym podobne, ale niewiele to dawało. Po roku wreszcie poczuła się lepiej, mogła znów zamieszkać w domu z moim bratem. Tylko czasem było gorzej, ale zazwyczaj pogorszenie się jej stanu trwało krótko. Mimo to była pod ciągłą obserwacją medyczną. W te wakacje wyglądała naprawdę świetnie. Mieliśmy już nadzieję, że choroba ustępuje. A dzisiaj dostałam ten list… - nie chciała go znów czytać, więc podała go Remusowi, który szybko omiótł wzrokiem tekst listu.
-Przykro mi – powiedział jak najbardziej szczerze. Nie chciał patrzeć na jej cierpienie. – A tata? Może on da radę coś zrobić?
-Odszedł lata temu – ze smutkiem wzruszyła ramionami. – Na ogół w domu się o nim nie mówi.
Remus przytulił ją po raz kolejny, a ta z całej siły postarała się nie rozpłakać na nowo, obejmując go ramionami. Tak bardzo się cieszyła, że był przy niej, że mogła oprzeć głowę na jego ramieniu.
To był jakiś przełom w ich relacji. Choć wcześniej byli dobrymi przyjaciółmi, to od tego momentu zaczęli zachowywać się tak, jakby już w połowie byli parą.