Remus leżał w łóżku, tępo
patrząc czerwony w baldachim nad swoją głową. Nie mógł dopuścić do siebie
myśli, że Annabel wyjeżdża już jutro i tak naprawdę nikt nie wie, ile jej nie
będzie. Może trzy dni, może miesiąc? Była jedynie jego przyjaciółką, a on nie
mógł się powstrzymać od ciągłych myśli o niej. Miał wrażenie, że pojawia się w
jego głowie około 26480 razy w ciągu dnia, jeśli nie więcej. Nie licząc nocy.
Ostatnio, na przykład, śniło mu się, że byli razem. Szli wtuleni w siebie przez
błonia, a on co chwilę całował jej usta. Nagle na jasne niebo wzeszedł księżyc
w pełni, a on zamienił się przy niej w tego potwora, niemal natychmiastowo
rozgryzając jej gardło.
Gdy przypomniał sobie ten sen,
skrzywił się z niesmakiem. Oto, dlaczego byłby zgubą każdej kobiety. Mógłby
przeoczyć pełnię i się przeistoczyć, rozrywając ją na strzępy. Oczywiście,
jeśli tylko rzeczona niewiasta nie uciekła by z krzykiem zaraz po tym, jak
wyzna, jest wilkołakiem.
-Co tak zamulasz Luniu? –
zapytał Rogacz, rzucając w niego podręcznikiem z transmutacji. Remus z
łatwością złapał książkę w locie jedną ręką, nawet nie zmieniając pozycji.
-Wilcze geny – wyszczerzył się
wrednie, siadając.
-Geny genami, ale Annabel
chyba gdzieś wyjeżdża, co nie? – zapytał Peter, jak zwykle nie zorientowany w
sprawie.
-Jutro rano – potwierdził
Remus, próbując zachować beznamiętną minę.
-A skoro o niej mowa – Syriusz
z wścibskim wyrazem twarzy usiadł obok Lunia, obejmując go troskliwie
ramieniem. – To wygląda na to, że nieźle macie się ku sobie, Lunatyczku.
-Przyznaj, że na nią lecisz –
zawtórował mu Rogacz, siadając po drugiej stronie Remusa, który posłał
Glizdogonowi błagalne spojrzenie. Potrzebował ratunku.
-Przyznajcie, że to wy wczoraj
podłożyliście Filchowi na biurko w gabinecie martwego gołębia – odparował
Remus.
-Znaleźliśmy już nieżywego,
jeśli o to ci chodzi. No i głupio, żeby się zmarnował – Łapa wzruszył
ramionami. – Poza tym nie o tym teraz gadamy. Podoba ci się, nie?
-Nawet jeśli, to i tak nic z
tego – oświadczył stanowczo Remus. – Dobrze wiecie, że związek ze mną nie byłby
niczym dobrym.
-Matko a ten znowu o tym –
jęknął James. – Słuchaj stary, Ann to mądra laska, jestem pewny, że nie
przeszkadzałby jej ten twój „futerkowy problem”. Jeśli tylko kontrolowałbyś
pełnię, wszystko byłoby okej.
-Ale boję się, że mogę ją
skrzywdzić – powiedział cicho, a przyjaciele jasno z tego wywnioskowali, że ich
Luniek ma się ku Annabel. – Zresztą wyobrażacie sobie, jak miałbym jej to
powiedzieć? Porażka.
-Może lepiej nie dosłownie
tak, jak my się tego dowiedzieliśmy, bo to może być dla niej lekki szok –
odparł Łapa.
To było w drugiej klasie,
kiedy Remus leżał w skrzydle szpitalnym. Przyszli go odwiedzić i wtedy bardzo
się wkurzyli, że nie chce im powiedzieć, co się z nim ciągle dzieje. Remus też
się wkurzył i niemal krzyknął, że jest wilkołakiem. No, spory szok jak dla
dwunastolatków.
-Dzięki, bardzo pomocny jesteś
– zirytował się Lupin. – Dajcie spokój, i tak nic z tego.
Lunatyk wstał i wyszedł z
dormitorium. Nie wiedział, gdzie idzie, lecz w Pokoju Wspólnym spotkał
McGonagall.
-Lupin, tu jesteś! –
powiedziała i pociągnęła go za sobą na korytarz. – Idziesz ze mną do dyrektora.
-Co zrobiłem? – zdziwił się
chłopak, ale ta tylko machnęła ręką. Szli szybko, nie zważając na innych
uczniów. Zatrzymali się przy posągu chimery, a McGonagall wypowiedziała hasło,
dając znak ręką, żeby chłopak wszedł na schody, które odsłonił posąg. Sama
pozostała na korytarzu z myślą, że ten Albus to kiedyś pożałuje tych swoich śmiałych
decyzji.
Remus wszedł do okrągłego
gabinetu, a dyrektor uśmiechnął się do niego znad swoich okularów-połówek.
-Dzień dobry panie profesorze
– powiedział.
-Usiądź, Remus – Dumbledore
wskazał mu miejsce po drugiej stronie biurka, więc chłopak odsunął krzesło i
usiadł, przeglądając wzrokiem stertę papierów na biurku, choć głównie były to
stare mugolskie sudoku. – Mam nadzieję, że czytałeś Kodeks Prefekta Naczelnego?
– zapytał podając mu czarną książeczkę.
-Oczywiście – przytaknął.
-Znajdź mi paragraf 56 –
polecił, a już po chwili Lupin czytał na głos:
-Jeżeli zachodzi sytuacja
określona przez dyrekcję szkoły jako wyjątkową, dyrektor może dać Prefektowi
Naczelnemu nietypowe zadanie. Tak na przykład: jeżeli jeden z uczniów musi
wyjechać na parę dni z powodu śmierci opiekuna prawnego nie będąc pełnoletni,
nauczyciel bądź Prefekt Naczelny musi jechać z nim – przeczytał, powoli
rozumiejąc, o co tu chodzi. Ann kończyła siedemnaście lat dopiero w grudniu.
-Pewnie pan wie, panie Lupin,
o stanie zdrowotnym matki panny Rose – tu Dumbledore puścił mu oczko. – Jej
brat nie jest określony jako opiekun prawny póki matka żyje, lecz jej stan jest
na tyle ciężki, że nie może się zająć córką. W takim wypadku szkoła musi wysłać
kogoś, kto by miał oko na jej domniemane wybryki.
-Mnie? – oczy chłopaka ze
zdziwienia rozszerzyły się jak dla kafle.
-Otóż to – uśmiechnął się
porozumiewawczo dyrektor. – Pociąg odjeżdża z Hogsmeade o 9 rano. Tu masz adres
hotelu, w którym będziesz spał i potrzebne na opłacenie go pieniądze – podał mu
kopertę. – To mugolski hotel, więc musisz wtopić się w ich otoczenie. No już,
zmykaj się pakować, bo nie zdążysz!
Dyrektor go wygonił, a gdy
tylko Remus wyszedł na schody, zbiegł z nich jak szalony, musząc gdzieś
wyładować radość. Wiedział oczywiście, że radość jest tu jak najbardziej nie na
miejscu, lecz nie potrafił jej pohamować. Jedzie z nią, spędzą razem trochę
czasu z dala od szkoły, a, co najważniejsze, nie będzie musiał znosić jej
nieobecności. Musiał zaraz jej o tym powiedzieć. Wparował do Pokoju Wspólnego,
od razu natrafiając na jakąś dziewczynę wchodzącą na schody prowadzące do
sypialni dziewcząt.
-Hej! – zawołał, a ona się
odwróciła. Nie znał jej, wiedział tylko, że jest czwartoklasistką. – Mogłabyś
zawołać Annabel z siódmego roku?
-Jasne – uśmiechnęła się i
weszła na górę. Podlizać się prefektowi zawsze dobrze. Zresztą proszenie
nieznajomych dziewczyn o wołanie innych było w tym domu na porządku dziennym.
Remus szybko doprowadził się
do stanu odpowiedniego do sytuacji, niezbyt dobrze zmazując ten wielki uśmiech
z twarzy. Annabel zeszła do Pokoju Wspólnego z pytającym spojrzeniem.
-Byłem u Dumbledore’a – zaczął
wyjaśniać. – Znasz paragraf 56 z kodeksu PN? – zapytał, a dziewczyna kiwnęła
głową. Znając ją, to miała ten kodeks obkuty na blachę. – Dyrektor uznał, że
skoro Allan nie jest twoim prawnym opiekunem a mama nie jest dyspozycyjna do
opieki nad tobą, to mam jechać, żeby mieć na ciebie oko.
Widział, jak w jednym momencie
jej ponurą twarz rozświetlił szczery uśmiech. Nie był to wielki, radosny
uśmiech, ale choć lekki, to szczery. Zresztą, czemu tu się dziwić? Nie miała
chyba teraz zbyt wielu powodów ku temu, by się uśmiechać. Nie zastanawiając się
nad tym automatycznie przytuliła go krótko, co ten odwzajemnił.
-Tak się cieszę – powiedziała.
– Szczerze mówiąc miałam nadzieję, że dyrektor weźmie to pod uwagę.
-Też się cieszę – przyznał. –
Przynajmniej dowiemy się czegoś o sytuacji w świecie mugoli.
Pił do tego, że ostatnimi
czasy w gazecie znów pojawiały się doniesienia o atakach śmierciożerców. Miał
nadzieję na jakieś nowe informacje, szczególnie, czy niemagiczni również
przeczuwają, że coś niedobrego się dzieje.
-Dobra, wracam się pakować,
widzimy się na śniadaniu – pomachała mu na pożegnanie i weszła po schodach w
stronę dormitoriów dziewcząt.
Remus zaś niemalże w
podskokach pognał do sypialni, gdzie szybko znalazł torbę podróżną. Zaczął
pakować do niej ciuchy jak leci, z myślą, że przecież potem może je doprasować
zaklęciem.
-A ty co? – zdziwił się
Rogacz.
-Byłem u Dumbledore’a, mam
jechać z Ann – wyjaśnił, a Łapa rzucił mu jakieś zawiniątko, które wyjął z
kieszeni. Remus spojrzał na to.
-Łapa, dajesz mi prezerwatywę?
– spojrzał na niego z żartobliwym politowaniem.
-Luniek, życia nie znasz –
powiedział dosadnie Syriusz. – Lepiej zatrzymaj, potem mi się odwdzięczysz.
Remus tylko pomachał głową,
lecz schował prezerwatywę do kieszeni.
-Ile was nie będzie? – zapytał
James z błyskiem w oku. – Łapko, musimy wykorzystać brak prefektów naczelnych i
zagwarantować tej szkole emocje, o których długo nie zapomni.
-Masz na myśli Projekt Gwiazda?
– zapytał Łapa, co Rogacz potwierdził skinieniem głowy. – No to Luniek,
mówiłeś, że kiedy wracasz?
-Nie mam pojęcia – przyznał. –
Mam nadzieję, że nie długo. To zależy od sytuacji. Nie liczyłbym jednak na
dłużej niż tydzień.
-Nie ma sprawy, jak się
zepniemy to i w tydzień damy radę – odparł Syriusz, wyjmując z torby parę
kolorowych kulek niewiadomego pochodzenia, czekoladek, łajnobomb, mugolski
kanister na benzynę, krem do rąk, gumy do żucia, skakankę i dezodorant. –
Wszystko jest – powiedział zadowolony z siebie.
-Co planujecie? – zapytał
zaciekawiony Lunatyk. Co jak co, ale jednak był huncwotem i nie da się ot tak
przekreślić sześciu lat przebiegłych knowań.
-Projekt Gwiazda, to
długoterminowy plan wymyślony przez wakacje na pożegnanie szkoły – wyjaśniał
James. – Chodzi o serię żartów dedykowanym osobom, które nam podpadły. Tak, na
przykład, Filch i Lucjusz Malfoy dostaną po łajno bombie do szafki na bieliznę,
profesor Willson (słynąca z przesadnej dbałości o urodę) obudzi się bez
kosmetyków, które schowamy gdzieś skrzętnie, jeszcze parę osób zostanie
przekoloryzowanych (skóra zmieni kolor na 3 dni) no i na zwieńczenie sukcesu,
Snape nie usiądzie na toalecie okrągły tydzień.
-Robicie się okrutni –
podsumował Remus.
-Aha, i przystroimy Wielką
Salę w tęczę, balony, bąbelki i kwiaty, które wyrosną wokół talerzy fajnych
lasek – dorzucił dumny Syriusz, ignorując uwagę o okrucieństwie.
-No i na koniec Lily się ze
mną umówi – dodał James, który nadal myślał o tej rudowłosej piękności.
-A potem będziecie mieć taki
szlaban, że już mi was szkoda – dorzucił Remus.
-Ty tam lepiej się martw o
Annabel, może potrzebować sporo ciepła, jeśli wiesz, o co mi chodzi – Łapa
posłał mu porozumiewawcze spojrzenie.
-Ile razy mam wam powtarzać, że
nic z tego? – zrezygnowany Lunio załamał ręce.
– Nawet jeśli mi się podoba, to i tak mnie nie zechce, bo jestem
pieprzonym wilkołakiem, cześć pieśni.
-Co ty gadasz, uroczy jesteś –
Rogaś pogłaskał go po głowie. – Dla mnie i tak jesteś najpiękniejszy.
-Dzięki, mamo – odparł Remus.