Hogwart ma to do siebie, że gdy tylko zrobi się choć
trochę sieplej i wiosenniej, nauczyciel zielarstwa angażuje swoich uczniów z
ostatniego roku w pracę na błoniach, wmawiając im, że dzięki temu się uczą się
jednoczyć z roślinami. Tak więc gdy tylko skończyłyły się przymrozki, pani
Wooden przygotowała wachlarz zajęć dla siódmoklasistów: przycinanie, malowanie,
sadzenie, spulchnianie gleby i wszystko inne, o czym tylko uczniowie mogli nie
marzyć.
Annabel, która wybrała sobie zielarstwo jako
przedmiot rozszerzony, już miała dosyć, przewidując długie godziny pracy w
zimnie, bo w końcu dziesięć stopni nie jest temperaturą wymarzoną do uprawiania
ogródka. Tym gorzej, że mieli pracować w parach. Większosć jej przyjaciół na
rozszerzenie wybrało OPCM albo zaklęcia, więc nie było nikogo, z kim chciałaby
pracować. Gdy cała klasa dobrała się w pary, została tylko ona i Louis Clausse,
który zawsze był raczej typem przemądrzałego samotnika z Ravenclaw. Został
prefektem, bo był spokojny i porządny, ale nie przysporzyło mu to przyajciół.
-Masz parę? – zapytał, a dziewczyna zaprzeczyła. – No
to już masz. Mam nadzieję, że załapiemy się na przycinanie albo sadzenie, jak
uważasz?
-Sadzenie byłoby ekstra – zgodziła się.
Louis Clausse wyglądał tak, jakby chciał jeszcze coś
powiedzieć, ale nie za bardzo wiedział, co, a Annabel nie zbyt wiedziała, czy
powinna się odzywać. Pamiętała, jak w trzeciej klasie wkurzył Łapę i Rogacza,
na co ci zrobili mu jakiś kawał – nie wiedziała dokładnie jaki, ale wiedziała,
że chłopak go zapamiętał, bo po dziś dzień się z nimi nie przywitał.
-Dobrze, kto chce dziś sadzić? – zapytała pani
Wooden, na co ręka Louisa wystrzeliła w powietrze jak oparzona.
-My! My byśmy chcieli pani profesor! – powiedział
nieco zbyt głośno, a cała klasa spojrzała na nich z dezaprobatą. Annabel
żałowała, ze nie może w tej chwili zniknąć jak wtedy, z Remusem, pod peleryną.
Psorka dała im rękawiczki i narzędzia, wyznaczyła
miejce i kazała wziąć się do roboty, odchodząc do innej pary. Annabel uznała,
że najlepiej zrobić co trzeba i mieć spokój, więc wzięła się do pracy. Niestety,
Louis, choć równie pracowity, był okropnym gadułą i ciągle ją o coś pytał, więc
nie dane jej było spokojnie pogrążyć się we własnych myslach.
-Z ostatniego testu dostałem Powyżej Oczekiwań,
chociaż Wooden mówiła, że poszedł beznadziejnie. Według mnie wcale nie był taki
trudny, wystarczy się przykładać. A ty co dostałaś? – zapytał.
-To samo – odparła, teraz plując sobie w brodę, że
zamiast wieczór przed testem poświęcić na naukę, leżała z Remusem na łóżku i
czytali stare reportaże z Proroków Codziennych dla zabicia czasu. Gdyby wtedy
się pouczyła i dostała Wybitny, mogłaby przynajmniej sprawić, żeby Louis się
zamknął.
-No tak, w końcu jesteś mądra – powiedział, jakby z
przekąsem, a ona uniosła brwi ze zdziwieniem. – Co jeszcze powiesz? Jakie masz plany
po skończeniu szkoły?
-Magofarmacja – odpowiedziała, głęboko wierząc, że
tak właśnie będzie. Była pełna młodzieńczej nadzieji i goniła za swoimi
ideałami.
-Ambitnie – przyznał. – Ja chciałbym zajmować się
głównie roślinami, projektowaniem ogrodów, takie tam rzeczy. Chcę założyć
własne przedsiębiorstwo ogrodnicze.
-Super – mruknęła, wiedząc, że chłopak oczekuje jej
reakcji. Starała się być dla niego miła, bo nie miała w zwyczaju dawać ludziom
otwarcie do zrozumienia, że nie chce z nimi przebywać.
***
Na obiedzie przy stole Gryfonów
panował raczej ponury nastrój, który był jeszcze efektem wczorajszego meczu,
który przegrali ze Slytherinem. James nie mógł przeżyć faktu, że to Aaron
Smith, a nie on, złapał znicz.
-To nie twój ostatni mecz – powiedziała
po raz setny Lily, mając już powoli dość ten całej gadaniny o quidditchu,
której musiała bez przerwy wysłuchiwać.
-Evans, nie rozumiesz – wtrącił się
Łapa. – Tu chodzi o nasz HONOR. Godność Gryffindoru została zdeptana przez
jakiś zielonych półmózgów.
-To się im odgryziecie w następnym
meczu – wzruszyła ramionami Dorcas.
-Wiecie, słuchanie o quidditchu jest
porywające, ale muszę przygotować wszystko do spotkania prefektów, także spadam
– Annabel wstała od stołu i udała się do wyjścia z Wielkiej Sali.
Była dziś pełnia i Remus wyglądał
wyjątkowo blado, trzęsł się gorzej niż zwykle. To pewnie dlatego, że ostatnią
przeszedł wyjątkowo spokojnie. Kazała mu więc dojeść, a potem odpocząć i nawet
nie myśleć o pojawieniu się na spotkaniu.
-A ten co? – zdziwił się Remus,
widząc, jak do wychodzącej z sali Ann podszedł Louis Clausse i o coś zagadał.
Po chwili wyszli, a wyglądało to tak, jakby chciał ją odprowadzić. – Od kiedy
ona z nim gada?
-Może ma romans – zaproponował
złośliwie Łapa, przez co od razu dostał od Lunatyka w łeb. – Auu! Nie martw się
Luniu, wymyślimy coś na tego drania. Przecież on z nią porozmawiał! To
niedopuszczalne!
-Weź się zamknij – Remus spojrzał na
niego spod byka.
-Nie, on ma rację! – do Łapy
dołączył Rogacz. – Skoro miał czelność zwrócić się do twej lubej, na przykład
zapytać, o której jest spotkanie prefektów, to musi nas popamiętać.
Luantyk pokazał im „wredną gebę” i
zajął się jedzeniem. Teraz jego reakcja serio wydawała mu się niedorzeczna. W
końcu mógł pytać o coś w stylu „nie przeszkadza ci, że się spóźnię na
zebranie?”albo „o której zaczynamy?”. Zaczął się w myślach strofować za zbytnią
zazdrość, która przecież podobno niszczy związki.
Chociaż wolałby być na spotkaniu,
chociażby, żeby popilnować Clausse’a, do którego nagle stracił wszelkie
zaufanie, to faktycznie czuł się beznadziejnie. Od rana miał dreszcze, które tylko
przybierały na sile. Czuł się tak, jakby miał co najmniej 39 stopni gorączki,
choć wiedział, że to nie to. Kiedy po obiedzie położył się do łóżka,
natychmiastowo zasnął.
***
-Cześć – uśmiechnęła się Ann,
zajmując miejsce przy stole w pokoju prefektów. Do kubka nalała sobie kawy z
dzbanka stojącego na środku stołu. – Remus źle się czuje i nie mógł przyjść,
ale powiedział co mamy zrobić, więc jakoś sobie poradzimy.
Zazwyczaj to Lunatyk prowadził te
spotkania. Co tu kryć, potrafił lepiej przemawiać. Kiedy mówił, ludzie go po
prostu słuchali.
-Nocne dyżury według rozpiski na ścianie,
chyba, że chcecie się jakoś pozamieniać.
-Mam w czwartek ważny sprawdzian z
transmy – zgłosił się Bertie z Hufflepuffu. – Może moglibyśmy wziąć twój i
Remusa dyżur z czwartku a wy byście wzięli nasz środowy?
Ann zgryzła wargę w skupieniu. To
pojutrze. Dzisiaj pełnia, więc jutro raczej Lunatyk przeleży dzień w Skrzydle
Szpitalnym. Ale do środy powinien wydobrzeć.
-Spoko – zgodziła się. Już zmieniam
– wzięła kolorowe pióro i zaznaczyła zmianę w grafiku.
-Mam pomysł – powiedział Louis. – Może,
jako, że jest drugi semestr, pozmieniamy pary? Trochę odmiany zawsze się
przyda.
-Jak byś to widział? – zapytała,
trochę na odczepnego, wiedząc z góry, że ten pomysł nie wypali.
-Dla
przykładu Maggie byłaby z Ray’em, Victoria i Miranda się kolegują więc mogłyby
być razem, Gray z Claudią, Bertie z Remusem i ja z tobą – powiedział głosem tak
pewnym siebie, że Annabel musiała powstrzymać się od wywrócenia oczami.
-Nie – odpowiedziała cicho. Trudno
jej było odmawiać, zwłaszcza, że widziała, jak Miranda i Victoria się ucieszyły
z pomysłu Louisa. – Znaczy… muszę pomówić z Remusem. Ale najpierw ustalcie
miedzy sobą, kto z kim chciałby być. Z tym, że ja i Remus się raczej nie
zamienimy.
-No weź, mogłoby być fajnie –
przekonywał ją Louis.
-My z Mirandą stworzyłybyśmy idealną
parę do walki z huligaństwem – powiedziała dziarsko Victoria.
-Ale nie bez powodu te pary są
mieszane – wtrącił Ray, rok młodszy od Ann chłopak z Gryffindoru. Bardzo zżył
się z Claudią i nie chciał być w parze z kimś, kogo praktycznie nie znał. –
Spójrzmy prawdzie w oczy, ale niestety, gdyby doszło do brutalniejszych
sytuacji czy szarpaniny, co raz mi się zdarzyło, to dwie dziewczyny nie mają
szans.
-Ray ma rację – powiedziała Annabel
tonem kończącym dyskusję. – Poza tym Remus się na to nie zgodzi, więc jak
chcecie, możecie próbować go przykonywać, ale nic to nie da.
Wiedziała, że unika
odpowiedzialności i zrzuca winę na Lunatyka, ale musiała przywołąć jego imię,
by sprowadzić wszystkich do porządku. Gdyby tu był, w życiu nie wypłynąłby taki
temat. Wiedzieli, że Remus jest tradycjonalistą i chce, żeby wszystko było zrobione tak, jak to
zawsze działało, a poza tym to on był tą osobą, która nie chodziła na
ustępstwa. Denerwowały go nawet zmiany w grafiku dyżurów, a co dopiero takie
coś.
Po skończonym zebraniu Ann, całkowicie
wypalona i wymęczona, udała się do Wieży Gryffindoru. Za oknami wyglądało tak,
jakby zaraz miało zmierzchać. Po drodze spotkała wychodzących ze szkoły
Huncwotów.
-Jak spotkanie? – zapytał Luantyk, który
zatrzymał się, by się przywitać. Był jeszcze bledszy niż na obiedzie, z
ciemnymi cieniami pod przekrwionymi oczami. Zawsze, gdy go takim widziała, było
jej go strasznie żal. To nie fair, że taka osoba musi znosić takie cierpienia.
Miał wielki potencjał, a to niszczyło jego życie.
-Dobrze – wzruszyła ramionami. Nie
chciała go jeszcze dodatkowo denerwować. – Mamy dyżur w środę zamiast w
czwartek.
-Okej – mruknął zrezygnowany. –
Zastanawiam się, po co w lato ślęczałem godzinami nad tym grafikiem, skoro i
tak teraz mają go dzieś.
-Nie możemy od nich wymagać, że będą
łazić po nocy, kiedy na drugi dzień mają ważny sprawdzian – usprawiedliwiła ich
Ann.
-Ej, Luniek, rusz się! – zawołał
remusa Łapa. Byli już pół piętra niżej.
-Widzimy się jutro – uśmiechnęła się
Annabel. – Trzymaj się – powiedziała, całując go delikatnie.
-Dobranoc – powiedział z krzywym
uśmiechem, ściskając jej dłoń zimną, drżącą ręką.
Jak w każdą pełnię, trudno jej było
zasnąć. Wciąż miała wrażenie, że słyszy wycie wilka, choć Wrzeszcząca Chata
była na tyle daleko od szkoły, że nie było prawdopodobne, by słyszała
cokolwiek.