sobota, 3 października 2015

Walcz do końca: rozdział 19



-Musimy iść – mruknęła niechętnie, wyswobadzając się z jego objęć. – Za godzinę mamy pociąg.
Jęknął, szukając ręką leżącej na podłodze bielizny. W myślach jęknął kolejny raz, gdy zobaczył, jak Annabel odwraca się do niego plecami, by ubrać stanik. Wredne dziewczę, ot co.
Był poniedziałkowy ranek, a Remus przyszedł do niej wcześniej, by mogli zjeść wspólne śniadanie, naszykować się do drogi i iść na pociąg, który miał ich zawieźć na wybrzeże. Cóż, do tej drogi za dużo się nie naszykowali, skoro Allan powiedział, że idzie do pracy i zamknął za sobą drzwi.
Ubrali się, pościelili łóżko, a Ann zaczęła wyliczać, czy wszystko mają.
-Szczoteczka do zębów! – wykrzyknęła i pognała do łazienki, by spakować „ostatnią rzecz”. Taa, jasne, ostatnią… Krzątała się, wrzucając do torby jak leci przybory kosmetyczne, jakieś jedzenie i wszystko, co mogłoby im się przydać. Remus przyglądał się temu spokojnie, wiedząc, że spakował wszystko, czego potrzebuje. Zresztą, teraz i tak już by mu się nie chciało wracać do domu.
-Ręcznik – podsunął, a ona od razu zmieniła kierunek, w którym szła, zawracając do szafki z ręcznikami w salonie. Nie mógł się nadziwić, jak potrafiła być niezorganizowana. Z jednej strony wszystkie notatki poukładane, każda rzecz opracowana idealnie, a kiedy przychodzi do spakowania głupiej walizki na wyjazd, zaczyna tracić głowę, bo nie ma przed sobą wykresu bądź listy.
-Musimy już serio iść – powiedział w końcu, patrząc na zegarek. – Za pół godziny odjeżdża pociąg.
-Nie zdążymy! – wykrzyknęła. – No co tu jeszcze stoisz? Wychodzimy!
Szybko ubrała buty i wypadła z mieszkania ze swoją walizką, a Lunatyk wyszedł za nią spokojnie z torbą podróżną i spakowanym namiotem z drugiej ręce. Szli najszybszym tempem, na jaki było ich stać, by dotrzeć do stacji metra. Mieli farta, bo nie musieli czekać na pociąg, który podjechał w chwili, gdy weszli na stację. W środku udało im się załapać na miejsca siedzące, gdzie wreszcie ochłonęli. Mieli jeszcze 16 minut, metro jedzie 10, praktycznie pod sam dworzec Kings’ Cross.
-Gadałem z Glizdkiem, zamieni się namiotami – powiedział Lunatyk, gdy minęli pierwsza stację. – Wyobraź sobie, co to będzie za życie – zrobił minę, jakby marzył o tym przez całe życie.
-O rany całkiem zapomniałam – wyrwało się Annabel, a Remus posłał jej pytające spojrzenie. Widziała, jak się cieszył, że będą mieli namiot tylko dla siebie. – Była u mnie Dorcas… i prosiła, żeby być z nami w trójce.
-Co? – zdziwił się. Całkiem wyleciało jej to z głowy, zapomniała uprzedzić go, żeby nie rozmawiał z Glizdogonem.
-No… ma pewnie problemy i… wiesz, jak to jest.
-Zgodziłaś się – stwierdził chłopak, odwracając wzrok od niej, by utkwić go w przeciwległej ścianie. – Bo oczywiście to było tak arcy ważne i było ci jej tak arcy szkoda, że nawet nie pomyślałaś o nas.
Tylko to powiedział, jego twarz stężała. Miał zaciśnięte szczęki, całe jego ciało napięło się. Był na nią zły. W jednej chwili, z beztroskiej radości, do zepsutego humoru i obrazy na cały świat. Nie lubiła się z kimkolwiek kłócić, a tym bardziej z Remusem. Chciała też dla wszystkich jak najlepiej, dlatego kiedy Dorcas ją poprosiła, zgodziła się. Nie miała pojęcia, że mu tak na tym zależy. Nie chciała, żeby miał jej to za złe. Był uparty jak osioł, gotów okazywać, jak bardzo jest obrażony przez cały dzień.
-Przepraszam – powiedziała w końcu, ale ten tylko się jakoś dziwnie skrzywił. – Zobaczysz, że i tak nie będziemy tam mieli ani chwili dla siebie – próbowała tłumaczyć.
-Pewnie tak – mruknął. Nadal jednak był wkurzony.

                Gdy siedzieli już całą siódemką w przedziale, Dorcas co chwila posyłała dziwaczne spojrzenia w kierunku Annabel, która niewiele z tego wszystkiego rozumiała. Po jej lewej stronie siedział Lunatyk, cichy i zdenerwowany, po prawej Syriusz, który jak zwykle grał duszę towarzystwa, a naprzeciwko Dorcas coś szalała, co chwilę to ściągając brwi, to nimi poruszając w górę i w dół. Kiedy Glizdogon, jeszcze na peronie, zagadał do Remusa o namiot, ten tylko kazał mu pytać się jej, a ona musiała odkręcać całą sprawę. Nie chciała sprawić nikomu przykrości, a wyszło, cóż, jak zwykle. Czasem nie cierpiała siebie za to, jak nieuważna i nietaktowna potrafi być. Nie chciała, by ktokolwiek czuł się przez nią źle, a tymczasem zawsze o czymś zapominała i jednak nie wszyscy byli tak szczęśliwi.
                Czasem zastanawiała się, dlaczego nie chce, by ktokolwiek przez nią cierpiał. Jasne, to nie jest fajne, ale w końcu ludzie cały czas ranią się nawzajem, nawet nie zdając sobie sprawy. Podcinają innym skrzydła, nie wiedząc o ich istnieniu i wprawiają w zakłopotanie. Kiedy jednak parę lat temu nad tym myślała, za szybą kiosku zobaczyła cytat w jakiejś mugolskiej gazecie: „Ludzie zapomną co powiedziałeś, zapomną, co zrobiłeś, ale nigdy nie zapomną, jak się przy tobie czuli” (Maya Angelou). Doszła więc do wniosku, że to pewnie dlatego – że chce zostać zapamiętana, choćby na chwilę, że chce być pozytywną iskierką w sercach tych, którzy kiedyś ją wspomną.
                Tymczasem siedzieli w przedziale, większym, niż te w ekspresie do Hogwartu i Remus nawet na nią nie patrzył. Udawali, że wszystko gra i huczy, śmiejąc się z głupich żartów Rogacza. Gdy tylko Annabel udało się złapać spojrzenie Lunatyka, ten patrzył na nią sztywno, bez cienia uśmiechu.
                -Idę do łazienki – mruknęła i wyszła z przedziału. Już czuła, jak łzy cisną jej się do oczu. Odechciało jej się wyjazdów, chciała tylko zakopać się pod kołdrą i nie wychodzić.
                Znalezienie łazienki w pociagu nie było łatwe, ale w końcu tam była, na samym przodzie. Zamknęła się w środku, próbując ustać pod ruchem kół. Śmierdziało tam tak, jak tylko w mugolskich toaletach publicznych może śmierdzieć. Przyszła tu właściwie tylko po to, by Remus nie zobaczył, jak się rozkleja. Ukryła twarz w dłoniach, oddychając ciężko. Czemu ona zawsze musi wszystko schrzanić? Zresztą, ten też wiele lepszy nie był, uparty jak osioł. Kilka minut się uspokajała i odnajdywała swoje wewnętrzne zen, by być spokojną i zdystansowaną, aż w końcu wyszła z łazienki. Za drzwiami od razu natknęła się na Dorcas.
                -Musze siku, poczekasz na mnie? – zapytała, wchodząc do środka i nie czekając na odpowiedź. Po chwili wyszła. – No, a teraz mów, o co chodzi. Nie patrz na mnie jak na idiotkę, o co wam poszło z Lunatykiem?
                -Drobna sprzeczka – Annabel wzruszyła ramionami.
                -Widziałam wasze drobne sprzeczki i zawsze po pięciu minutach już mogliście kontynuować całowanie. Wiesz, że mi możesz powiedzieć.
                W tym rzecz, że nie mogła. Przyznanie, że poszło o miejsce Dorcas w namiocie sprawiłoby, że poczułaby się winna. A przecież nie była.
                -Wiesz, jak to jest. W jednej chwili uprawiasz niesamowity seks a w drugiej jakaś głupota cię wkurza i tyle. Po wyjściu z pociągu to obgadamy i znów będzie jak zawsze.

                Ale nie było. Ani trochę „jak zawsze”. Ani po wyjściu z pociągu, ani po rozbiciu namiotów nad brzegiem morza, ani przy rozpakowywaniu rzeczy, ani nawet, jak zabrali się za kombinowanie jakiegoś obiadu. Kiedy pod wieczór na chwilę znaleźli się sami w namiocie, Ann uznała, że muszą pogadać.
                -Remus, nie chciałam – zaczęła. – Dorcas miała problemy i nie pomyślałam i się zgodziłam, przepraszam… serio nie chciałam.
                -Okej – odburknął tylko.
                -Możesz ze mną porozmawiać?
                -Przecież rozmawiam – wzruszył ramionami.
                -Dobrze wiesz, o co mi chodzi – złapała go za rękę, by na nią popatrzył.
                -Nie martw się tak, dobrze wiem, że zawsze chcesz dla wszystkich jak najlepiej. Szkoda tylko, że wtedy to ja obrywam. Myślałem, że powinienem być dla ciebie najważniejszy, tak jak ty jesteś dla mnie, ale widocznie ty masz na ten temat inne zdanie.
                -Jesteś dla mnie najważniejszy – głos jej się łamał. – Dlatego byłam pewna, że zrozumiesz.
                -Widocznie niczego nie można być pewnym – powiedział z goryczą w głosie. – Nawet tego, że komuś zależy na tobie tak samo, jak tobie na niej. Wybacz, muszę iść po drewno.
                Jego delikatny ruch ręką sprawił, że ją puściła. Odwrócił się na pięcie i wyszedł z namiotu. Annabel zaczerpnęła głośno powietrza i usiadła na brzegu łóżka, ukrywając twarz w dłoniach. Najgorsze było to, że nie mogła zaprzeczyć jego racjom. Nie chciała, żeby to tak odebrał. Był dla niej najważniejszy na świecie, zależało jej na nim jak na nikim innym. A teraz myślał, że wcale tak nie jest. I to z jej winy.

***

                Wyszedł z namiotu wściekły. Lily i Rogacz obściskiwali się przy wygasającym ognisku, Glizdogon dojadał obok resztki obiadu. Syriusz z Dorcas gdzieś zniknęli. Udał się w głąb rosnącego przy plaży lasu. Miał dość tej całej sytuacji z Ann. Miłosierna Samarytanka się znalazła. Myśli o wszystkich tylko nie o nim. A przecież chciał dobrze dla nich oboje. Chciał, żeby przez kilka dni było tak, jakby razem mieszkali, żeby mógł budzić się przy niej i razem z nią kłaść się spać. We dwoje, nikt więcej. Ależ oczywiście, że mieli wspólne łóżko – z łóżkiem Dorcas zaraz naprzeciwko. Zresztą to nie o to chodzi.
                Zawsze musi być coś ważniejszego, ktoś ważniejszy. A czemu? Bo on był zawsze. Był stale w jej życiu, kochał ją i chciał, by tak właśnie pomiędzy nimi było – prosto, jasno. A ona o nim zapominała. Może jak poczuje, że może go stracić, to się opamięta. Kobiety.
                Zbierał duże gałęzie, konary, wszystko, co nadawało się do spalenia. Nie chciało mu się wracać. Chodził po lesie, a ciężar w jego rękach rósł, proporcjonalnie do ciężaru na piersi. Jasne, że nie chciał z nią zrywać. Była najlepszym, co mu się w życiu przydarzyło. Może musiał po prostu poczekać, ochłonąć i udawać, że wszystko jest dobrze? Pewnie tak było.
                Gdy zaszedł już naprawdę daleko i powoli uznawał, że pora wracać, pomiędzy drzewami zobaczył rozbity czarny namiot. Zdziwił się, widząc, że ktoś rozbił się w środku lasu, mając niedaleko plażę. Ludzie potrafią być serio dziwni, pomyślał. Odwrócił się i zaczął wracać na plażę, nie chcąc przeszkadzać w kontemplowaniu leśnej głuszy towarzystwu z tego namiotu.
                Na plaży sytuacja zmieniła się o tyle, że ognisko już niemal całkiem wygasło, a obok Lily siedziała Annabel i zawzięcie o czymś dyskutowały. Spojrzała na niego przeciągle, gdy układał znalezione drewno i zaczął dmuchać w ogień, chcąc go na nowo rozpalić.

***

                Dorcas spędzała dzień, szukając muszelek. Chciała pobyć trochę w spokoju, a w szczególności nie wchodzić w drogę nabuzowanemu Lunatykowi. Było jej głupio, domyślała się, że to przez nią jest taki zły na Ann. Spokój dawał jej fakt, że wiedziała już, co powie Syriuszowi. Ciągle brzmiały jej w głowie słowa Annabel: „potrzeba czasu, żeby coś do kogoś poczuć”. Pewnie miała rację, jak zwykle.
                Nawet jej nie zdziwiło, gdy w pewnym momencie poczuła czyjeś dłonie na swojej talii. Odwróciła się.
                -Hej – uśmiechnął się Syriusz. – Jest wpół do ósmej. Idziesz się przejść?
                -Spoko – odparła. No tak, wpół do ósmej. 19.30. Ma jeszcze cztery minuty.
                Zaczęli iść wzdłuż plaży, a chłodne fale co chwilę obmywały ich stopy. W torbie Dorcas słychać było brzęczące muszelki.
                -Tak z ciekawości: czemu zmieniliście te namioty? – zapytał. – Przeze mnie? – na jego ustach zakwitł na pół kpiący, na pół żartobliwy uśmiech. Śmieszyła go ta cała sytuacja, a Dorcas ulżyło. Łapa był bezproblemowy.
                -I Glizdogona. Jednak większość dziewczyn raczej nie chciałaby z nim mieszkać.
                -Co ty, jest nie do pobicia. Raz znalazł skarpetki, w których chodził dwa tygodnie wcześniej i zapomniał wrzucić do prania – zażartował.
                -I o to mi właśnie chodziło. Patrz, ile mam – otworzyła torbę, pokazując mu muszelki.
                -Myślałem, że żartujesz, jak mówiłaś, że idziesz je zbierać – spojrzał na nią z ironią.
                -W temacie alkoholu i muszelek nigdy nie żartuję – powiedziała poważnie. Syriusz spojrzał na zegarek.
                -Jeszcze chwila – powiedział. – 5, 4, 3, 2, 1… okej, 19.34 – spojrzał na nia uważnie. -  Umowa była jaka była. Teraz możesz mi odpowiedzieć.
                Dorcas otworzyła usta, ale słowa stanęły jej w gardle. W końcu tylko nabrała powietrza. Nie chciała zaczynać, tak z buta. Miała nadzieję, że ją jakoś naprowadzi.
                -Możesz powtórzyć pytanie? – zapytała przebiegle.
                -Nie – odparł dobitnie. – Znasz dobrze pytanie. Chcę tylko odpowiedzi.
                -Faceci – mruknęła, z ironią przewracając oczami. Niech stracę, pomyślała -  Okej.
                -Okej? Tylko tyle? – uśmiechnął się kpiarsko.
                -Tylko tyle, ty cholerny manipulancie.
                -Okej. Okej jest wystarczające – stwierdził w końcu z miną kogoś, kto uznał, że „no, w sumie to żarcie nie jest takie złe”.
                -Romantico – podsumowała i zaśmiali się, patrząc sobie w oczy.
Podobał jej się jego śmiech, to jak mrużył oczy. Podobała jej się jego bezproblemowość, podejście do życia, patrzenie na jasną stronę. Lubiła jego żarty, to, że był łobuzem, ciągnęło go do rebelii.
Miała szczerą nadzieję, że dadzą radę, że ona da radę pokochać go tak, jak na to zasługiwał.