Deszcz bezlitośnie bębnił w
parapety, a Dorcas przewracała się z boku na bok. Była 23.20, ale w jej domu o
tej porze wszyscy już dawno spali. Pomysł Syriusza nie dawał jej spokoju. Z
jednej strony nie była pewna, czy jest w stanie pokochać go tak, jak on by tego
chciał, czy potrafi dać mu tyle, na ile zasługuje. Ale z drugiej – tak bardzo
pragnęła poczuć choć ten jeden pieprzony raz w życiu, że ktoś ją kocha - nie
tak, jak rodzice czy siostra, ale miłością niezobowiązującą, taką, która rodzi
się w człowieku z czasem, niewymuszana przez więzy krwi.
Z tych rozmyślań wyrwał ją dzwonek
do drzwi. Momentalnie ogarnął ją strach, gdy przypomniały jej się historie z
gazet o zniknięciach, porwaniach, a nawet zabójstwach, które miały miejsce
ostatnimi czasy. Gdy dzwonek się powtórzył, wyszła z łóżka, po drodze biorąc ze
sobą różdżkę. Szła cicho i po ciemku, nie zapalając świateł, jakby ten, kto
stoi za drzwiami mógł ją usłyszeć. Też coś – lało jak jasna cholera. Już w
przedpokoju spojrzała przez wizjer w drzwiach, widząc na ganku jakąś ciemną
sylwetkę. Postać poruszyła się, znów podnosząc rękę, by nacisnąć na dzwonek,
ale Dorcas nacisnęła klamkę. Nie chciała budzić rodziców w obawie, że ta osoba
usłyszałaby, że jest w domu więcej ludzi. Miała zamiar kłamać, że jest sama.
Zrobiła szparę w drzwiach, wysuwając przed siebie różdżkę w gotowości.
-Jaja se robisz? – zobaczyła w
szparze twarz Syriusza i momentalnie wybuchnęła śmiechem. Kamień spadł jej z
serca. Otworzyła drzwi i wpuściła chłopaka do środka, opuszczajac różdżkę i
zapalając światło. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że jest ubrana tylko w
jakąś starą koszulkę i majtki.
-Matko, myślałam, że to Śmierciożercy
– wyszeptała z ręką na bijącym sercu. – Nie wolno tak straszyć ludzi.
-Wybacz… Przyszedłem, bo
powiedziałaś, że w razie czego mnie przenocujesz. Nic nie znalazłem, w każdym
razie nie w tak szybkim terminie. Próbowałem nawet spać na dworcu, ale mugolska
policja mnie stamtąd wygoniła. No i wtedy się tak rozlało i uznałem, że pora
schować dumę do kieszeni i poprosić cię o pomoc.
-Nie ma sprawy – uśmiechnęła się na
potwierdzenie, że nie będzie sprawiał żadnego problemu.
Teraz dopiero mu się porządnie
przyjrzała – cały był mokry. Deszcz skapywał z tych jego przydługich włosów
opadających mu teraz na czoło, z rękawów, którymi wycierał brodę, by nie tyle
ją wysuszyć, co odsączyć wodę z twarzy. Miał mokre brwi i rzęsy, nie
wspominając już o jego szarej koszulce, która teraz przylegała do trosu i
brzucha chłopaka, dokładnie odbijając zarysy jego mięśni. Przygryzła wargę,
próbując nie patrzeć w tamtą stronę.
-Co się dzieje? – drzwi do sypialni
rodziców były otwarte, więc tata musiał się obudzić, gdy zapaliła światło.
Wszedł zaspany, ale na widok Syriusza jakby od razu się rozbudził.
-Dzień dobry, panie Meadowes.
-Już raczej dobry wieczór, chłopcze
– powiedział dobrotliwym tonem. – Co cię do nas sprowadza o tak pogańskiej
godzinie?
Rodzice Dorcas znali wszystkich jej
znajomych, a poza tym Łapa, jako, że niedaleko mieszkał, był częstym gościem u
Dorcas podczas wakacji.
-Syriusz ma teraz pewne problemy –
zaczęła dziewczyna, nie wiedząc, ile może powiedzieć, by Łapa nie czuł się
zawstydzony. – I może mogłby u nas zostać na trochę?
-Po prostu nie wracam już do domu –
odezwał się Syriusz. – I tak chciałem się wyprowadzić, ale kiedy dzisiaj
wróciłem, matka powiedziała, że skończyłem już naukę, więc mogę się wynosić i
znaleźć sobie robotę. Nie, żebym tego nie planował, ale kiedy nic dzisiaj nie
znalazłem, nie mogłem tam wrócić. No i tak sobie pomyślałem…
-Zostań, ile potrzebujesz – przerwał
mu pan Meadowes ze współczuciem w oczach. – Możesz zająć stary pokój Gwyneth.
-Dziękuję, obiecuję, że postaram się
jak najszybciej coś sobie znaleźć – powiedział, ale gospodarz tylko machnął
ręką.
-A teraz dajcie mi już spać, bo
zaraz obudzicie mi żonę i będzie zła przez cały dzień. Dorcas ci wszystko
pokaże. Dobranoc.
-Dobranoc, tato.
-Dobranoc, jeszcze raz dziękuję.
Dorcas zgasiła światło w przedpokoju
i poprowadziła Łapę na górę. Szedł za nią z walizką, okropnie żałując, że to
światło jest zgaszone – w końcu miała ubrane
tylko majtki i teraz mógł jedynie wyobrażać sobie, jaki to musi być
widok, iść za nią po schodach. Oświeciła światło dopiero w korytarzu na górze.
-Tu jest pokój Gwyneth – otworzyła
przed nim drzwi. – Rozgość się. Naprzeciwko jest mój.
-Wiem – uśmiechnął się serdecznie. –
Przecież już tu byłem.
-A no tak, sorry – wzruszyła
ramionami. – Łazienka na końcu – dodała szybko, a on podniósł jeden kącik ust w
krzywym uśmiechu. Weszli do starego pokoju Gwyneth, a Dorcas zaczęła się
krzątać, szukając ręczników i takich tam.
-Przykro mi z powodu twojej mamy –
powiedziała.
-To nic takiego, już mnie kilka razy
uprzedzała, że jak tylko przyniosę świadectwo ukończenia szkoły to lecę z domu
na pysk – wzruszył ramionami, próbując ukryć gorycz w głosie.
-Ale nie powinno tak być – odwróciła
się i podeszła do niego. – Zostań tu, ile chcesz, a ja postaram się pomóc ci jak
tylko mogę.
Chwyciła go za rękę i spojrzała mu w
oczy. Nie zobaczyła w nich tego przebiegłego łobuza co zawsze. Miał spojrzenie
tak smutne i bezsilne, że nie chciało jej się wierzyć, że to nadal on, ten sam
Syriusz Black, z którym przez siedem lat siedziała przy jednym stole. Wspięła
się na palcach i pocałowała go delikatnie, a on machinalnie wolną ręką podparł
jej plecy. Oddał pocałunek z czułością, jakiej pierwszy raz przy nim
doświadczyła. Dotąd wszystkie ich bliższe kontakty były naznaczone tylko i
wyłącznie pożądaniem, nie było mowy o subtelności i czułości. Teraz jednak to
dokładnie poczuła. Jego delikatne pocałunki zdawały się ją kołysać, tworząc
dziwną, harmoniczną więź między nimi, gdy mu je oddawała. Dzielili się smutkiem
i tkliwością, tak, jakby żadne nie musiało mówić drugiemu, że jest mu źle, bo
każde doskonale to rozumiało. Dorcas przeczesała palcami jego mokre włosy, aż w
końcu, pobudzona tym całkiem nowym doznaniem, odsunęła się ledwo na centymetry
i przygryzła wargę.
-Zdejmij koszulkę – wyszeptała. –
Jest cała mokra.
Chłopak tylko pochylił się i znów
wpił w jej usta, przytrzymując blisko, jak najbliżej przy sobie. Głaskał jej
plecy i ramiona, włosy, twarz, najdelikatniej, jak tylko umiał, chciał pokazać,
że mu zależy.
-Miało nie być żadnego seksu aż do
poniedziałku do 19.34 – przypomniał jej, a na jego twarz powoli wracał ten
łobuzerski uśmiech co zawsze.
-Nie ostrzegałeś, że to będzie takie
trudne – poskarżyła się. Odsunął się od niej, lecz po chwili Dorcas znów była
blisko, dotykając jego barku. – Nie bądź taki…
-Dorcas – szepnął. – Twoi rodzice
mogą nie spać, macie w domu cienkie ściany – wymigiwał się, ale tylko dlatego,
że chciał, by teraz jej zależało. Zawsze to on pierwszy musiał wszystko
inicjować i chciał, żeby przynajmniej raz ona jego prosiła.
-Będziemy cichutko jak teraz –
szeptała. – Pójdziemy do mnie do łóżka, zamkniemy się. Włączę małą lampkę przy
biurku. Nie możesz tak siedzieć w mokrych rzeczach, bo się przeziębisz, trzeba
coś na to zaradzić – kręciła palcem kółeczka na wierzchu jego dłoni.
-Matka wywaliła mnie z domu, nie mam
gdzie się podziać, muszę jak najszybciej znaleźć robotę, jeśli ktokolwiek da ją
komuś o nazwisku Black, ogółem nie jest to za kolorowa wizja, a ty tylko o
jednym? – zażartował szeptem.
Dziewczyna wywróciła oczami. Tego
jeszcze nie było, żeby to ona się musiała prosić. I to jeszcze tego niewyżytego
Blacka, który zazwyczaj odkładał na bok wszelkie ludzkie uczucia, byle tylko
sobie poużywać. No nic, ma przecież swoją dumę.
-Racja – odsunęła się. – Odpocznij
sobie trochę.
Wyszła z pokoju, zostawiając go
samego. Poszła do siebie i zamykając drzwi, usiadła na łóżku. Jeszcze będzie
coś chciał, cholerny manipulator. A w ogóle to co jej strzeliło do głowy,
prosić się Blacka o seks? Widocznie musi być przed okresem, że jej hormony
szaleją. Makabra totalna, zachowała się jakby nie miała w ogóle szacunku do
samej siebie. Z wściekłym westchnieniem opadła na łóżko, w pozycji leżącej
zakładając ręce na piersiach. No proszę! W majtkach i koszulce, bez stanika, a
ten jaki stanowczy! Cud że jej nie powiedział, że ma jakąś pieprzoną migrenę. O
nie, tak dalej nie będzie. Niech sobie teraz czeka na ten swój poniedziałek, aż
mu wygarnie, debil jeden. No jasne, wywalili go z domu, nie jest przecież bez
serca – ale znała Blacka i wiedziała, że się tego spodziewał. Nie cierpiał
swojej rodziny i nie mogło go to przyprawiać o nie wiadomo jaką żałobę.
Po kilku minutach usłyszała
trzykrotne pukanie do drzwi. Kiedy się nie odezwała, drzwi lekko się uchyliły,
a do środka wszedł Łapa, jedynie w dresowych spodniach. Zdjął już tę mokra
koszulkę. Dorcas usilnie starała się nie patrzeć na jego tors.
-Czego chcesz? – zapytała, a on
pochylił się nad nią, wspierając ręce po obu jej stronach.
-Jesteś piękna, kiedy się tak dąsasz
– szepnął, całując delikatnie jej dekolt.
-Teraz to masz ochotę? – zapytała
przez zaciśnięte zęby, próbując nie westchnąć pod wpływem jego kiełkującego
zarostu, kłującego jej skórę.
-Zawsze miałem, po prostu wiesz jak
jest, muszę czasem poudawać niedostępnego.
-Teraz to mnie głowa boli –
stanowczo odsunęła go od siebie, obracając się na bok plecami do niego. – Poza
tym czy aby cię właśnie z domu nie wywalili? – powiedziała kąśliwie. Jakoś
zawsze do tej pory narzekał na swoją rodzinę jak tylko się da.
-Meadowes, jeszcze trochę tej szopki
i sfiksuję – wyprostował się. – Chcesz czy nie? No tak czy nie, pytam się?
Dorcas odwróciła głowę, patrząc mu w
oczy. Miał uniesione brwi i ręce wsparte na biodrach.
-Ale ma być porządnie – powiedziała
w końcu.
-Masz szczęście, bo przez tę
koszulkę już dostawałem szału. Pora się jej pozbyć.
***
Był niedzielny poranek, a Annabel
wróciła do domu z zakupami na obiad. Już czuła, że nie będzie jej tam łatwo.
Wszystko w domu przypominało jej o mamie. Jej stara sypialnia stała zamknięta na
klucz. Dziewczyna wiedziała, że jeśli tylko by tam weszła, od razu by się
rozpłakała. W kuchni jak i reszcie mieszkania wszystko było poustawiane tak,
jak lubiła mama. Allan nic nie zmienił.
-Jestem! – krzyknęła w progu. Dziś
niedziela, więc Allan miał wolne w pracy. Zatrudnił się teraz w sklepie miotlarskim
na Pokątnej, ale interesy nie szły im zbyt dobrze. Przez tych całych
Śmierciożerców nikt nie miał głowy do quidditcha.
Wczoraj po przyjeździe odwieźli
Lunatyka do domu, ale jego rodzice uparli się, że chcieliby ją poznać.
Przesiedzieli tam cały wieczór i chyba nawet ją polubili. Kiedy wrócili, nie
miała już głowy do ogarniania wszystkiego w domu, więc dzisiaj od rana
rozpakowywała swoje rzeczy, sprzątała, teraz miała wziąć się za gotowanie
jakiegoś szybkiego obiadu.
-Zaprosiłem Mandy na wieczór –
powiedział Allan, wchodząc do kuchni. Mandy była jego najnowszą dziewczyną,
mugolką. – Poznacie się.
-Od wczoraj tyle się o niej
nasłuchałam, że czuję się, jakby była moją starą przyjaciółką – posłała mu
złośliwy uśmieszek.
-I dobrze, bo to, co jest między
nami, to prawdziwe uczucie. Serio – przekonywał. Zazwyczaj po średnio czterech
miesiącach dziewczyna rzucała go, mówiąc, że nie było między nimi prawdziwego
uczucia. Z Mandy był już dwa, więc jeszcze miał szansę jej pokazać, że to
czysta miłość.
-To będzie nas czwórka, bo Lunatyk
też przychodzi.
-Tylko go uprzedź, że żadnych
magicznych zagrywek. Nie chcę, żeby się przeraziła i ode mnie odeszła.
-Jeżeli to prawdziwe uczucie, to
tego nie zrobi. Ale skoro się tak boisz to może…
-To JEST prawdziwe uczucie. Czuję je.
O tutaj – poklepał się prawą dłonią po piersi, gdy nagle ktoś zpukał do drzwi.
-Idź lepiej zobacz kto to, niech
serce się poprowadzi – zażartowała Ann, a Allan wywrócił oczami, ale poszedł.
No cóż, kto gotuje ten ma władzę.
-Do ciebie! – krzyknął, a po chwili
wszedł do kuchni razem z Dorcas, ubraną w stare dżinsy i jakąś koszulkę.
-Cześć – przywitały się i przytuliły,
jak to dziewczyny mają w zwyczaju. – Co cię do nas sprowadza? – zapytała Ann,
mierząc ją spojrzeniem. Nie wyglądała zbyt dobrze. Miała worki pod oczami, trochę
pobladła.
-Musimy pogadać – powiedziała
stanowczo. – Poważnie, o poważnych sprawach i w ogóle jesteś jedyną osobą,
której mogę to powiedzieć, bo jak powiem Lily, to zaraz wszyscy się dowiedzą, a
nie mogę już dłużej tego w sobie dusić.
-Kochana, jestem wyśmienitym
psychiatrą – zażartował Allan, biorąc Dorcas za rękę. – Połóż się i wszystko mi
opowiedz.
-Wypad – powiedziały naraz
dziewczyny, a ten, nieucieszony, wyniósł się do swojego pokoju.
-Siadaj – Ann wskazała przyjaciółce
stolik i dwa krzesła, stojące w rogu kuchni. – Herbaty?
-Kawy, dzięki – Dorcas uśmiechnęła
się jak zwykle.
Annabel zrobiła jej kawę a sobie
herbatę i usiadła obok. Uznała, że obiad może poczekać, najwyżej Allan trochę
przegłodzi. I tak miał dzisiaj zbyt dobry humor i wypadało mu czymś dopiec.
-Mów prosto z mostu, jestem gotowa
na wszystko – powiedziała Ann, a Dorcas wypaliła:
-Regularnie upraiam seks z Syriuszem
Blackiem – minę miała tak powazną, że Ann aż się zakrztusiła.
-Na to jednak nie byłam gotowa.
-Słuchaj, wiem, jak to brzmi. To
miał być luźny układ, „przyjaciele z bonusem”, no wiesz. Ty jesteś z
Lunatykiem, Lily z Rogaczem i chyba oboje czuliśmy się trochę samotni, mając
masę niewykorzystanego czasu.
Annabel pokiwała głową, udając, że
ją doskonale rozumie, chociaż nie miała pojęcia nawet o istnieniu czegoś
takiego jak układ „przyjaciele z bonusem”. Najdziwniejsze było to, że nikt nic
nie podejrzewał. Świetnie się z tym kryli i gdyby tylko Voldemort miał taki sam
talent jak oni, przejąłby władze nad światem i nikt by się nawet nie
zorientował.
-Długo? – zapytała tylko.
-Ja wiem, kilka miesięcy – wzruszyła
ramionami Dorcas. – Problem w tym, że wczoraj wypalił, że moglibyśmy być razem,
wiesz, jako para. A ja na to takie: że jak? Zaskoczyłeś mnie. A wtedy on:
spoko, luz, dam ci dwa dni na przemyślenie odpowiedzi. No a potem przyszedł w
nocy, bo matka go wywaliła z domu i teraz u nas na trochę mieszka, a ja już
zdążyłam się z nim przespać ledwo wszedł – ukryła twarz w dłonaich.
-Okej… - mruknęła Annabel, próbując
się zebrać, żeby coś odpowiedzieć. – No ale podoba ci się czy nie?
-No i w tym cały problem! Lubię go
jako przyjaciela, jest świetnym kochankiem, ale chyba nie dałabym rady go
pokochać.
-Zazwyczaj w związku nie jest tak,
że od razu się kochacie. Potrzeba czasu żeby coś do kogoś poczuć, a jak się nie
spróbuje, to nigdy się nie będzie wiedziało.
-To nie jest takie proste –
westchnęła. – Kiedy kocha się już kogoś innego.
-Teraz to się już pogubiłam.
-Kojarzysz tego kolesia, który
podobał mi się, jak byłyśmy na trzecim roku?
-Gordona Warrena, tak. I z tego co
pamiętam, podobał ci się aż nie skończył szkoły.
-To ja go chyba dalej kocham. A jak
go nie kocham, to przez niego nie potrafię też pokochać nikogo innego.
Zobaczyłam go dzisiaj rano w sklepie jak kupowałam bułki i momentalnie musiałam
wyjść, bo się poryczałam. Gdyby nie to pewnie by mnie tu teraz nie było, ale
teraz to mnie przerosło.
Annabel nie miała pojęcia, że
Dorcas przeżywa takie rzeczy. Nigdy nic nie powiedziała, nigdy się na nic nie
skarżyła. Teraz zobaczyła łzy w jej oczach.
-Wiem, że źle zrobiłam, dając
Łapie nadzieję – kontynuowała. – Ale ja po prostu chciałam coś poczuć. Chciałam
znów czuć się prawdziwą osobą, człowiekiem, a nie tylko kimś, kto dziennie
wykonuje te same czynności, bez wkładania w nic serca. Chciałabym czesem czuć
się po prostu kochana. Jak ty i Lunatyk. Matko, jesteście idealną parą.
-Nie taką znów idealną –
wtraciła Annabel, a Dorcas sporjzała na nia jak na idiotkę.
-Kiedy ostatnio się kłóciliście?
– zapytała zdan uniesionych brwi, a Ann się zastanowiła.
-No… - zmarszczyła brwi.
-O to mi właśnie chodziło –
podsumowała Dorcas.
-Uwierz mi, nic nie jest takie
kolorowe, jak się wydaje. Wychodzi nam, bo obojgu zależy, żeby nam wyszło.
Związek wymaga pracy, to nie jest tak, że dwoje ludzi się poznaje i hop, już są
razem do śmierci.
-No wieem – jęknęła. – Ale co ja
mam zrobić? Jak będę z Łapą, prawdopodobnie go zranię, a jak nie będę,
prawdopodobnie umrę w samotności z 72 kotami.
-Lubisz go – powiedziała Annabel
tonem podsumowującym dyskusję. – Podoba ci się wizualnie. Dobrze się
dogadujecie. Mama zawsze mi mówiła, że najlepsze związki rozwijają się z
przyjaźni. Może warto spróbować, zanim do końca go skreślisz?
Dorcas przygryzła wargę,
przetwarzając to w głowie.
-Może – mruknęła w końcu. – Myślisz,
że warto?
-Zasadniczo to ci własnie
powiedziałam – przypomniała Ann, a Dorcas się uśmiechnęła. – A co on właściwie
teraz robi?
-Chodzi po mieście szukając mieszkania i pracy.
Powiedział, że jak już coś znajdzie, mogłabym się do niego wprowadzić. Niezobowiązująco
– podkreśliła. – Teraz musz tylko przeżyć biwak. A właśnie, mogę spać z tobą i
Lunatykiem? Dzielenie namiotu z Glizdogonem jest raczej mało pociagająca
perspektywą.
-Tak właściwie kombinowaliśmy
żeby przekabacić Glizdka i zamienić namiotami tak, żebyśmy mogli spać sami –
przyznała Annabel.
-Proszę, że zostawiaj mnie na
ich łasce – Dorcas zrobiła wielkie oczy szczeniaczka, a Annabel westchnęła.
Znów odezwała się ta jej cholerna słabość, by robić
wszystko jak najlepiej dla innych. Szybko zbagatelizowała w myślach walory
dzielenia namiotu sam na sam z Remusem, tłumacząc sobie, że i tak nie będą
mieli ani chwili dla siebie. Zgodziła się, a ucieszona Dorcas aż pomogła jej
zrobić obiad, ale kiedy nadeszła pora jedzenia, powiedziała, że musi zmiatać,
bo przecież mama na nią w domu czeka też z obiadem.