Dorcas Meadowes szła oświetlonymi
ciepłym światłem zachodzącego słonca korytarzami Hogwartu. Stukała niskimi
obcasami swoich szkolnych pantofli. Czasem nie cierpiała za to samej siebie,
ale czuła, że chce to zrobić. Tłumaczyła sobie: jesteś młoda, możesz popełniać
błędy, bawić się życiem. W końcu kiedy masz szaleć i podejmować nieprzemyślane
decyzje, jak nie teraz?
Ale to nie było wszystko. Za każdym
razem, zaraz po, czuła w sobie taką straszną, rozdzierajacą pustkę. Znaczy –
czuła ją częściej, ale wtedy to się zazwyczaj nasilało. Próbowała zanalizować
sytuację, myślała nocami o tym, dlaczego tak musi być. Zastanawiała się, czemu
nie potrafi sobie znaleźć jakiegoś miłego chłopaka i stworzyć z nim związku,
który nie opierałby się tylko i wyłącznie na seksie. Chociaż czasem żartowała
sobie z Annabel i Lunatyka, to okropnie im zazdrościła. Mieli coś, co, miała
wrażenie, zostało jej już dawno odebrane – miłość. Prawdziwą, czystą miłość,
którą zauważyłby każdy idiota, jeśli tylko spojrzałby na nich choćby przez
minutę.
Czasem myślała, że już nie potrafi
tak kochać. Nie potrafi pokochać już nikogo, bo kilka lat temu ofiarowała swoje
serce jakiemuś nieosiagalnemu patafianowi, który nie zwracał na nią
najmniejszej uwagi. A mimo wszystko jakby teraz przyszedł i powiedział „Dorcas,
wybacz mi tamto, zrozumiałem, że jesteś jedyną, na której mi zależy”, to
rzuciłaby się na niego i wzięła z nim ślub choćby teraz, zaraz. Lata mijały i
to nie następowało. On skończył już Hogwart, a ona, pomimo upływu czasu, tak
okrutnie poraniona przez swoją pierwszą, niedojrzałą miłość, nie potrafiła
zawierzyć cząstki siebie nikomu innemu. A podobno czternastolatki nie wiedzą,
co to prawdziwe uczucie.
Zaśmiała się w duchu. Może po prostu
jedni ludzie są bardziej wrażliwi od innych. Ona z pewnością była bardziej
wrażliwa. Genialnie to maskowała swoją pewnością siebie, charyzmą, żartowaniem
i wyniosłym spojrzeniem, ale w środku czuła, że wcale nie jest taka, jak
wszystkim pokazuje. Czasem tylko podczas gorszych dni łapała się na płaczu,
siedząc skulona pod włączonym prysznicem. Wmawiała sobie, że wcale a wcale nie
jest tak poraniona. Przecież on jej tego nie zrobił. On był naprawdę w porządku
– odrzucił ją w najmniej bolesny sposób, w jaki było to możliwe. Ona sama to
sobie zrobiła. Było w niej coś, co kazało jej za wszelką cenę trzymać się
kurczowo tego postrzępionego uczucia do Kolesia Ze Snu, żywić bezpodstawną
nadzieję i traktować samą siebie bez jakiegokolwiek szacunku.
Westchnęła, chcąc oczyścić swój
umysł. No już Dorcas, jest spoko. Przecież jesteś dużą dziewczynką, masz
jeszcze masę czasu żeby kogoś poznac i się zakochać. A póki co ciesz się
życiem, mała.
Za zakrętem, w umówionym miejsu już
stał Łapa, z tym swoim bezczelnym uśmiechem.
-Zawsze przychodzisz – stwierdził,
przekonany do granic możliwości o swoich niezwykłych łóżkowych talentach.
-Zamknij się, Black – odburknęła wyniośle
i weszli do Pokoju Życzeń.
***
-I jak to zniósł? – zapytał Rogacz
zaciekawiony.
Siedzieli w dormitorium chłopaków:
on, Lunatyk, Glizdogon, Lily i Ann. Dorcas mówiła, że musi poszperać w książkach,
co ostatnio zdarzało jej się wyjątkowo często, a Łapa mówił, że dostał szlaban
za pyskowanie na lekcji Numerologii, której nie uczył się nikt oprócz niego.
Annabel leżała na brzuchu na łóżku Luantyka, podparta na łokciach, tak, żeby
łatwiej jej było rozmawiać. Lupin siedział obok, porządkując notatki na OPCMu.
Lily i James siedzieli na podłodze w nogach łóżka Rogacza, a Glizdek siedział,
jedząc jakieś stare czekoladki.
-Clausse? Myślałam, że mnie zabije
spojrzeniem. Ale przynajmniej od tamtej pory się do mnie nie odzywa – odparła
beztrosko Annabel. Wytłumaczyła wszystko Louis’owi, mówiąc dość dobitnie, jak
na nią, że jest z Remusem i nie chce, aby ich związek się rozpadł.
-A na dzisiejszym spotkaniu
prefektów jak ognia unikał mojego wzroku – zaśmiał się Lupin. – Czułem się jak
jakiś Bazyliszek.
-Czytaliście dzisiejszego Proroka? –
zapytał znienacka Glizdek, patrząc na nich uważnie.
-Nie, w sumie nie – odparł Rogacz. –
A co piszą?
Glizdogon poszperał nieco w stercie
rzeczy na parapecie przy swoim łóżku, po czym wyjął zwiniętą w rulon gazetę. Na
pierwszej stronie raził w oczy wielki nagłówek „Czarny Pan szuka popleczników”.
Pod nagłówkiem nie było umieszczone żadne ruszajace się zdjecie, tylko malutkie
litery tekstu.
-No co ty? – zdziwiła się Lily,
biorąc do reki gazetę. – Założę się, że jeżeli ktoś za nim pójdzie, to tylko ze
strachu przed wymordowaniem całej rodziny.
-Bo ja wiem? Zaniedługo może
wybuchnąć wojna, a mam wrażenie, że szala przechyli się na stronę
Sami-Wiecie-Kogo – powiedział Peter. – Nie wiem, czy nie byłoby
bezpieczniejszym wyjściem po prostu… no wiecie… dać mu swoje wsparcie.
-Co ty wygadujesz?! – obruszył się
Rogacz. – Voldemort to wariat, chcący nas tu wszystkich pozabijać,
niebezpieczny i zły. Trzeba mu się postawić, zrobić coś, żeby przestał mordować
ludzi. A ty jeszcze chcesz mu pomagać? Słyszysz samego siebie?
Glizdogon pod wpływem słów Jamesa
zrobił się cały czerwony na twarzy.
-Nie, masz rację… sam nie wiem, co
mi strzeliło do głowy – pokajał się niepewnie.
-Tata mi pisał, że podobno
Dumbledore chce założyć jakąś organizację do walki z nim. Podobno to dopiero
plany, ale ludzie chcą się przeciwstawić – powiedział Remus. Jego ojciec był dziennikarzem
jak również ważną osobą w podziemnym, rewolucyjnym światku. Przesyłał
Lunatykowi egzemplarze podziemnej gazety, Prawdy Wyzwolonej, w której pisano
wprost o tym, co się dzieje. O przejęciu Ministerstwa Magii przez Śmierciożerców,
brutalnych mordach na mugolach, zabieraniu różdżek i znęcaniu się nad
wszystkim, co mogło stawić jakikolwiek opór.
-Kojarzycie Alicję Crown? Tę
krukonkę? Skończyła Hogwart rok temu – zapytała Lily. Alicja była jej dobrą
koleżanką i pisywały czasem do siebie.
-A, tę co chodziła z Longbottomem?
-Dalej są razem, planują wziąć ślub
i zamieszkać w Dolinie Godryka – sprostowała Lily. – W każdym razie napisała mi
ostatnio, że też coś słyszała o tym, że Dumbledore planuje po zakończeniu roku
szkolnego wziąć sprawy w swoje ręce. Nie dziwię się, on nie wygląda na kogoś,
kto stoi bezczynnie.
-Świetnie, jeżeli coś zorganizuje,
na pewno zrobię wszystko, żeby pomóc – oznajmił charyzmatycznie Lunatyk. –
Jeśli ktokolwiek może go powstrzymać, to tylko Dumbledore. O, zrobione – tryumfalnym
gestem uniósł w górę plik notatek, posegregowanych tematami i datami. Wcześniej
wrzucał wszystkie do jednego pudła i strasznie się pomieszały, a, że zbliżały
się OWTMy, postanowił wziąć się za naukę i to wszystko poukładać.
-Ty się cieszysz, że masz posegregowane
notatki, ja się cieszę, że mam Lily – wyszczerzył się Rogacz, a ruda wbiła mu
łokieć w bok. – Auu! Za co?
-Masz się sam wziąć do nauki, a nie
czekać, aż przyprę cię do muru i każę powtarzać to, co napisałam.
-A możemy zrealizować ten plan tylko
pod względem przyparcia do muru? – zażartował.
Gdy drzwi do dormitorium się
otworzyły, weszli Dorcas z Łapą. Dorcasw yglądała na nieco zmieszaną, a Łapa,
jak to Łapa, nonszalancko walnął się na łóżko, nie zwracając większej uwagi na
to, że wszyscy się na niego gapią.
-Wpadliśmy na siebie jak wracałam z
sowiarni – wyjaśniła Dorcas, siadając pomiędzy Lily i Peterem.
-Mówiłaś, że idziesz do biblioteki –
zauważyła ruda, a źrenicę Dorcas na chwilkę się rozszerzyły w maleńkim akcie
paniki.
-A potem szłam wysłać list, mówiłam
ci przecież – spojrzała na Lily w stylu „znów nie zwracasz na mnie uwagi”.
Niestety, co do uwagi, to uwadze
Annabel nie uszedł ten leciutki zawał serca, który przeżyła przed chwilą
przyjaciółka. Syriusz wciąż leżał w najlepsze na łóżku, z rękami pod głową i
zamkniętymi oczyma.
***
-Te OWTMy w końcu mnie zrujnują –
mruknął Lunatyk w ostatni wieczór przed egzaminami.
Razem z Annabel siedzieli w Pokoju
Prefektów po ostatnim w tym roku zebraniu. Porządkowali papiery i dokumenty z
całego roku, wszystkie patrole i rozpiski punktów, które przydzielili bądź tez
odebrali danemu domowi.
-Nie stresuj się tak – powiedziała dziewczyna,
starając się być dla niegow sparciem, ale samą ją nerwy zżerały. Bała się, że
wejdzie przed komisje egzaminacyjną i zapomni wszystkiego, czego się nauczyła. –
Dzisiaj i tak nie ma sensu już wkuwać, bo to nic nie da.
-Najlepiej byłoby iść na przykładem
Łapy i Rogacza i iść zalać się w trupa do Hogsmeade.
-Chcę ich jutro rano widzieć po tej
ich imprezie – mruknęła Ann z dezaprobatą. – Właśnie, co do Łapy: zauważyłeś,
jak ostatnio podbija do Dorcas? Cały czas tylko „Dor, spójrz, co tu napisali”, „Dor,
pójdziesz ze mną podbić kartę biblioteczną”, „Dor, gdzie zamieszkasz po szkole?”
-„Dor, mogę podetrzeć ci tyłek?” –
zażartował Remus i oboje wybuchnęli śmiechem. – Nigdy nie widziałem, żeby tak
się dostawiał do jakiejś laski. To aż do niego niepodobne.
-A Dorcas wydaje się na to totalnie
obojętna – dodała Ann ze współczuciem. Szkoda jej było Syriusza, bo było widać,
jak strasznie zaczęło mu zależeć na Dorcas, a jednocześnie wiedziała, jak tamta
jest zraniona. No, może nie wiedziała do końca. Domyślała się. – Dobra,
skończyłam – obwieściła uroczyście, kładąc stertę papierów do akrtonu, który to
umieściła w starej komodzie.
Remus podszedł do niej i objął ją od
tyłu, gdy się prostowała. Uwielbiał czuć ją w swoich ramionach, taką ciepłą,
drobną i miękką. Annabel poczuła jego oddech na swojej szyi, a potem przeszły
ją ciarki spowodowane jego delikatnymi pocałunkami. Odwróciła się do niego
przodem i deliaktnie założyła jedną rękę za jego kark. Pocałowała jego usta,
rozchyliła wargi, zamknęła oczy. On oddawał pocałunki niemalże lubieżnie,
przyciągnął do siebie jej talię, nie chcąc, by pomiędzy nimi pozostała jakaś
luka. Pragnął jej tak, jak jeszcze nigdy nie pragnął nikogo i niczego. Mogłoby
dla niego nie być świata, byleby była Annabel. Odsunęli się na chwile, by
złapać oddech.
-Kocham cię.
-Kocham cię.
Powiedzieli równocześnie i od razu
uśmiechnęli się do siebie promiennie. Teraz, w na pół pocałunkach, a na pół
uśmiechach Remus rozpinał maleńkie guziczki bluzki Ann. Że też musiała akurat
dzisiaj ubrać te bluzkę z guziczkami!
-Nie masz za grosz litości – mruknął
żartobliwie, zmagając się z tym jakże trudnym zadaniem, podczas gdy ona go z
powodzeniem rozpraszała.
-Czekaj chwilę – przewróciła oczami
i odsunęła się o krok, zdejmując bluzkę przez głowę. Znów się zaśmiali, a
Lunatyk nie chciał choćby na moment oderwać od niej wzroku. Jak dla niego to
mogłaby tak tylko stać, a on i tak nie potrafiłby przestać myśleć, jak bardzo
ją kocha. – Ej, ja też chcę coś z tego mieć – pożaliła się dziewczyna i pomogła
mu zdjąć koszulkę. Miał teraz kompletnie rozczochrane włosy, więc oczywiście
musiała przeczesać je delikatnie palcami, podczas gdy on wrócił do całowania
jej szyi i dekoltu.
Nie zawracali sobie dziś głowy
rozkładaniem starej wersalki. Lupin ułożył Annabel na poduszkach i całował z
pożądaniem, czując, jak ona przyciaga jego twarz do swojej, gładzi dłońmi jego
plecy i ramiona, oplata nogami jego biodra, przyciągając do siebie. Przygryzła
delikatnie jego wargę, a chłopak zachłysnął się powietrzem. Uwielbiał w niej
to, że choć starała się sprawiać, by on, jak prawdziwy mężczyzna, przejął
główną inicjatywę, to potrafiła tak go kusić, że szalał z pożądania. Ściągając
resztę swoich ubrań, widział jej lśniące, zamglone oczy, zarumienione policzki
i włosy leżące na poduszce w takim nieładzie, w jakim tylko było to możliwe. Był
to najpiękniejszy widok, jakiego było mu dane doświadczyć i starczyło to, by
jego serce biło jak szalone.
Patrzył jej głęboko w oczy i Annabel
uwielbiała to jego spojrzenie, ciepłe, kochające. Sprawiał, że niemal
rozpływała się pod nim z czułości. Chciałaby mu tyle dać, oddać choćby całą
siebie, do ostatniej komórki swojego ciała, ostatniego skrawka skóry i bicia
serca. Kochała go tak, jak tylko można było kochać drugiego człowieka – czystą
miłością, która pragnie jedynie dawać, nie oczekując nic w zamian. Splotła
palce swojej lewej ręki z palcami jego prawej, chcąc czuć jego dotyk. To było
takie proste – splecione dłonie – a znaczyło dla niej tyle, co splecione serca.