Remus wstał z łóżka w swoim
pokoju hotelowym. Było to raczej skromne pomieszczenie, z szafką nocną i
kredensem. Czuł, że musi porozmawiać z Annabel o tym pocałunku. Wczoraj nie
nadarzyła się okazja, a nie chciał, żeby była na niego zła. Z tą więc myślą
wykonał poranną toaletę i zszedł na śniadanie do hotelowej stołówki, gdzie
dostał tosty i herbatę. Wrócił do pokoju ubrać bluzę i buty, po czym wyszedł z
hotelu, uśmiechając się do młodej recepcjonistki, która sympatycznie życzyła mu
miłego dnia.
Pod drzwiami mieszkania
Annabel zawahał się, czy wejść. Ale chwila, w końcu są przyjaciółmi, niezależnie
od tego, czy ją pocałował, czy nie, prawda? Zapukał więc trzy razy, a po
dłuższej chwili otworzył mu Luke. Chłopak miał na twarzy wymalowany
bezgraniczny smutek i niemoc mieszające się ze zmęczeniem.
-Cześć – przywitał się Remus.
-Hej, wejdź – odparł Luke
cicho. – Ann jest w pokoju mamy, ale nie wiem, czy to dobry pomysł, by iść tam
teraz…
Zrobił taką minę, że Lunatyk
od razu zrozumiał, o co chodzi – ich mama zmarła.
Miał wrażenie, jakby na chwilę
czas stanął w miejscu. Jak zawsze, gdy dowiadujesz się o czyjejś śmierci. Jakby
na milisekundy wszystko się zatrzymało, owady nawet przestawały brzęczeć, a
czajnik gwiżdże. Jakby cały wszechświat oddawał hołd kolejnej znikającej duszy.
-Przykro mi – powiedział
całkiem szczerze. Poczuł się totalnie wykolejony. Jak ma teraz gadać o jakimś
całowaniu? Pomyślał o Ann, zawsze tak czystej i delikatnej. – Zrobię jej
herbatę – mruknął.
Poszedł o kuchni, uznając, że
może czuć się jak w domu. Gdy Annabel była smutna, zawsze w szkole piła miętową
herbatę z miodem. Wlał wody do czajnika i postawił na piecu, włączając palnik,
po czym zabrał się do przeszukiwania szafek kuchennych. Do różowego kubka
stojącego na suszarce włożył torebkę herbaty. Pod zlewem znalazł słoik miodu.
Gdy wlał gotującej się wody do kubka, odczekał chwilę, po czym wyjął torebkę i
zastąpił ją dwoma łyżeczkami miodu, skrupulatnie mieszając. Luke poszedł do
swojego pokoju, by gdzieś zadzwonić, więc Remus odnalazł pokój, gdzie wczoraj
położyli do łóżka ich mamę. Tam też znalazł Annabel, siedzącą na kolanach przy
łóżku, płaczącą z twarzą ukrytą w dłoniach. Na początku nawet nie zwróciła
uwagi, że ktoś wchodzi, myśląc, że to jej brat. Lunatyk zamknął za sobą drzwi i
usiadł po turecku przy dziewczynie, delikatnie dotykając jej pleców, by na
niego spojrzała.
-Proszę – uśmiechnął się
pocieszająco, podając jej herbatę. Lecz zamiast ją wziąć dziewczyna odłożyła ją
na podłogę obok, patrząc z bólem w jego oczy.
-Odeszła dziś rano –
powiedziała niemalże szeptem, łkając.
-Tak mi przykro… -
odpowiedział chłopak. Czuł się bezradny, nie wiedząc, jak może ją pocieszyć.
Przytulił więc ją mocno. Wszystko byłoby okej, gdyby nie to, że wtedy ona
rozpłakała się na dobre. Przycisnął ją do siebie, głaszcząc delikatnie po
plecach. Nie przeszkadzało mu, że płacze na jego ramieniu. Syriusz mówił, że
nienawidzi, kiedy dziewczyna to robi. Dla niego jednak ważniejsze było, by ona
poczuła się lepiej.
-Wszystko będzie dobrze –
szepnął jej do ucha.
-Luke już wszystko załatwił, jutro
pogrzeb – powiedziała cicho, gdy nieco się uspokoiła i oderwała od Remusa,
biorąc do ręki herbatę i wypijając łapczywie. – Dziękuję – uśmiechnęła się
blado.
***
Za to James Potter tego ranka
czuł się stworzonym do rzeczy wielkich. Przy śniadaniu uchwycił parę spojrzeń,
które Lily Evans słała w jego stronę. Uśmiechnął się więc do niej pogodnie, by
potem udawać, że nie czuje na sobie jej spojrzeń.
-To dziś – powiedział do Łapy,
całkowicie przekonany, że ma stuprocentową rację. Syriusz uniósł brwi.
-Co dziś? – zapytał, pożerając
bułkę. Jednak Rogacz spojrzał na niego jednoznacznie. – Aa, to dziś –
wymamrotał z jedzeniem w ustach.
Nie był do końca przekonany,
że to właśnie dziś Lily umówi się z Jamesem, jednak jak było widać na
załączonym obrazku, tegoroczna strategia Rogasia była zadziwiająco skuteczna.
-Ależ on mnie denerwuje –
powiedziała przyciszonym głosem Lily do Dorcas.
-Przyznaj po prostu, że ci się
podoba i po sprawie – Dor wzruszyła ramionami. Było dla niej jasne, że gdy
wreszcie Potter przestał zwracać na rudą uwagę, ta go w końcu doceniła.
-Chyba śnisz – odpowiedziała
niezbyt przekonywująco Lily.
-Ale jakby się spytał, czy się
z nim umówisz, to to zrobisz – na te słowa na twarz Lily wpełzł ogromny bordowy
rumieniec. Nie mogła przecież zaprzeczyć.
- Ej Lily! – zawołał do niej
poprzez stół James, sprawiając, że oszołomiona spojrzała na niego niemal z miłosnym
uśmiechem, z nadzieją, że zapyta… - Wypracowanie do Binnsa było na dziś?
-Na jutro – odparła
zawiedziona. Dorcas zaczęła się śmiać, przez co została obdarowana złowieszczym
spojrzeniem Lily.
Gdy gryfoni odrabiali razem
lekcje w bibliotece, pomagając sobie wzajemnie, niespodziewanie odezwał się
Peter.
-Brakuje mi Lunia i Annabel –
powiedział.
-No, też bym chciał żeby ktoś
zrobił za mnie transmę – dodał Syriusz, a wszyscy się roześmiali. Lily nigdy nie
odrabiała za innych lekcji, a Lunatyk przynajmniej pomagał im zaczynać pisać
wypracowanie, albo, gdy zapędził się w tym pomaganiu, dyktował jak maszyna cały
akapit. Za to Annabel potrafiła podchodzić do innych z niespotykaną
cierpliwością i łagodnością, więc była najlepszą nauczycielką świata. Mieli
wrażenie, ze potrafi wytłumaczyć dosłownie wszystko.
Gdy wracali do Pokoju
Wspólnego, James chytrze odizolował Lily od reszty grupy. Spojrzał na jej
idealny, nieco piegowaty profil i rude włosy, które od tak dawna mu się
podobały.
-Hej, Lily – zagadnął, a ta
uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. – Wiesz, tak sobie pomyślałem, że może
poszłabyś ze mną w tę sobotę do Hogsmeade? Mają być genialne promocje w księgarni, a ja
chciałbym, żebyś mi pokazała parę przydatnych książek do OWTMów.
Panna Evans spojrzała na niego tak, jakby biła się z
myślami. Miał wrażenie, że psychomachia w jej głowie zaraz sprawie, że
dziewczyna eksploduje.
-Jasne – odpowiedziała w końcu. – Nie ma sprawy.
-Super – uśmiechnął się szarmancko, po czym
dołączyli do reszty grupy.
Nie, żeby coś go obchodziły OWTMy, chciał tylko
wyrwać laskę na typ inteligenta. Ewentualnie żeby myślała, że się zmienił i
zależy mu na czymś w stylu nauki, czy coś.
***
Choć poranek był słoneczny, to nikomu nie było do
śmiechu. Remus poszedł z Allanem i Annabel na pogrzeb. Nie było tam zbyt wielu
ludzi. Po mszy i procesji, poszedł razem z garstką rodziny do mieszkania, które
teraz należało do Allana na prowizoryczną stypę. Był tam ich dziadek, ciocia z
wujkiem i dwóch kuzynów. Reszta podobno nie dała rady przyjechać. Na tę
okoliczność Annabel upiekła ciasto iż zrobiła sałatkę.
Remus siedział przy stole, czując się bardzo nie na
miejscu. Chciał pomóc, lecz dziewczyna tylko mruknęła, że nie potrzebuje
pomocy, więc tylko patrzył, jak krząta się wte i we wte w czarnej sukience.
Miała włosy związane w kucyk, który zrobiła na szybko, niewytuszowane rzęsy i
podpuchnięte oczy. Widać ładny wygląd nie był w tej chwili jej priorytetem. Ale
jemu i tak się podobała. Pomimo wszystko.
Tak bardzo by chciał ją mieć. Chciałby móc nazywać
ją swoją dziewczyną, ukochaną. To bolało nawet bardziej teraz, gdy szczędziła
mu nawet zdawkowych słów. Podchodziła do niego z dużą dozą dystansu, ostrożnie,
jakby bała się, że może się sparzyć przy głębszym spojrzeniu w oczy. To trwało
do kiedy ją pocałował po ucieczce z metra. Moment, w którym dała mu się
przytulić po śmierci mamy, odebrał jako chwilę nieposkromionej słabości. Teraz
odtrącała go jeszcze bardziej, choć może „odtrącała go” nie jest dobrym określeniem.
Izolowała się. Budowała wokół siebie grube mury, których nie potrafił przebić.
-Jesteś z Bell? – zapytał dziadek dziewczyny
siedzący obok. Był wysoki i chudy, z dużymi wodnistymi oczami. Wyglądał trochę
jak Allan za parędziesiąt lat.
-Nie, przyjaźnimy się – wytłumaczył Remus. – Wysłano
mnie tu ze szkoły, bo Annabel jest niepełnoletnia i ktoś musiał mieć na nią
oko.
Choć ton jego głosu nie zdradzał głębszych uczuć, to
dziadek, pan Embreignht Rose, spojrzał na niego podejrzliwie. Gdy się żegnali,
powiedział tylko:
-Choć wiem, ze i tak będziesz, to… opiekuj się nią.
Remus, pakując rzeczy do walizki w pokoju hotelowym,
myślał nad tymi słowami. „Choć wiem, że i tak będziesz” – w życiu by nie
przypuszczał, że to aż tak widać.
Jutro pociąg ma ich odwieźć z powrotem do szkoły.
Trochę bał się tej podróży, nie wiedząc, jak to będzie. Dziwne; zaledwie trzy
dni temu jechali do Londynu jako najlepsi przyjaciele, a teraz boi się, że
przez całą drogę będą milczeć, a w szkole udawać, że nigdy nie było między nimi
żadnej głębszej relacji? Nie, to nie może się zdarzyć. Nie pozwoli na to.